Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Brytyjski historyk Simon Sebag Montefiore napisał książkę o dynastii Romanowów. W rozmowie z Marzeną Suchan na portalu Onet.pl postawił tezę, że oblicze współczesnej Rosji można postrzegać przez pryzmat historii dynastii Romanowów. Montefiore odniósł się też do okupacji Kremla przez Polaków w XVII wieku. Historyk dodał, że u Rosjan nadal pozostaje silny lęk przed Polską. Czy koncentruje się to w osobie Władimira Putina, czy sięga znacznie dalej?

Andrzej Łomanowski, „Rzeczpospolita”: Z publikacją Simona Montefiore nie miałem okazji się jeszcze zapoznać, mogę jednak spróbować ocenić stosunki rosyjsko-polskie z nieco bliższej perspektywy czasowej. Na fali zainteresowań historycznych od początku XX wieku przypominano to, co rosyjscy publicyści, historycy, eksperci nazywali „konfrontacją na zachodnim pograniczu”, czyli wojną z Polską, którą wg nich Polska przegrała. Powstało solidnie ugruntowane przekonanie, że Polska jest konkurencją u zachodnich granic Rosji. Było to widoczne w ścisłej elicie władzy już w czasach Borysa Jelcyna. Przed gigantycznym kryzysem w Rosji w 1998 roku Jelcyn prosił Aleksandra Kwaśniewskiego o to, by Polska użyła swoich wpływów w międzynarodowych organizacjach finansowych dla ustabilizowania sytuacji w Rosji. Ówczesny prezydent Federacji oferował w zamian oddanie części wpływów na Białorusi i Ukrainie Polsce. Wywołało to totalną konsternację po naszej stronie. Ani postkomuniści, ani ludzie podziemia solidarnościowego nie rozpatrywali wtedy świata w kategoriach stref wpływów, wtedy Rosja nie narzucała jeszcze bowiem takiej narracji. Uważaliby nas za konkurenta, gdyby nie ich głębokie przekonanie, że świat należy do silnych, zaś słabsi nie mają nic do powiedzenia, w związku z tym chcą robić politykę z USA, zaś my jesteśmy tylko i wyłącznie amerykańskim chłopcem na posyłki. Ich elity nie rozumieją, czym jest podmiotowość międzynarodowa. Kiedy mówi się im o spontanicznych ruchach społecznych, patrzą na rozmówcę jak na wariata. Dla Rosjan to wszystko jest wyłącznie jedną wielką grą. W normalnych warunkach moglibyśmy rozmawiać o konflikcie naszych interesów. Ponieważ jednak sami stworzyli sobie nienormalne warunki umysłowe, możemy rozmawiać tylko o ich rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli natomiast chodzi o Władimira Putina, ma on głęboko skrywany uraz antypolski.

Cała historia jest dość tragikomiczna. W czasach, gdy był wicemerem Petersburga, stworzył coś na kształt spółdzielni domków jednorodzinnych. Władimir Putin, razem z bliskimi przyjaciółmi, z których wszyscy zasiadają dziś we władzach Rosji, wybudowali sobie daczę nad Jeziorem Komsomolskim na dawnym terenie Finlandii, który ZSRR anektował w roku 1940, w sumie niedaleko od Petersburga. Wykonawcą tej daczy była jedna z polskich firma budowlana, które w tych czasach miała „złote żniwa” na terenie Rosji. Władimir Putin chciał zaoszczędzić na końcowym wykonawstwie. Mimo że polscy robotnicy go przed tym przestrzegali, do sauny wstawił podróbki pieców zamiast oryginalnych, fińskich. Po prostu gdzieś na rynku kupił podrobione. Gdy był tam ze znajomymi i rodziną, nie wytrzymała instalacja elektryczna w saunie i całym pomieszczeniu, dom stanął w płomieniach. Sytuacja była na tyle tragiczna, że na piętrze domu przebywały jego żona i córki, Putin z trudem uratował rodzinę. Po tym wszystkim, wściekły, powiedział, że ci, którzy do tego doprowadzili, zapłacą za to co do grosza. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że obecny prezydent Rosji w tamtym okresie został oddalony ze stanowiska wicemera, ponieważ jego protektor, demokrata Anatolij Sobczak, przegrał wybory. Putin był przekonany, że pożar w Daczy był spiskiem przeciwko niemu. Spiskiem wykonanym polskimi rękoma. Oddał sprawę do sądu i ją przegrał, ponieważ polscy robotnicy udowodnili, że mimo ostrzeżeń podłączył niewłaściwe urządzenia. Wszystko to pogłębiło jego wściekłość na Polaków i uraz antypolski.

Podsumowując, na terenie Rosji mamy kocioł, w którym bulgoczą straszliwe miazmaty, a nad tym wszystkim dominuje osobisty uraz obecnego prezydenta Rosji do Polaków.