Nie zajmowałbym się tabloidowym serialem poświęconym nauczycielce, która ma dziecko z 14-latkiem, gdyby nie pewien drobiazg. Otóż od kilku dni możemy – i to na bieżąco – obserwować, jak różnie standardy, i to nawet językowe, stosuje się w odniesieniu do księży i nauczycieli. Gdy media informowały o księdzu (byłym zresztą), który miał mieć dziecko z dziewczynką – pisały o nim, jako o pedofilu, ale gdy publikują teksty o 36-letniej nauczycielce, która ma dziecko z 14-latkiem (co jest regularną pedofilią) to termin pedofilia nie pada.

Zamiast tego czytamy o nauczycielce, która ma dziecko z 14-latkiem, a także wyznania pani, która żali się na samotność i przekonuje, że to chłopiec ją uwodził... I nikt tego nie komentuje, nikt nie pyta, jak to możliwe, że ktoś tak ograniczony, by nie rozumieć, że za takie czyny odpowiada dorosły, a nie dziecko, mógł być nauczycielem. I co najważniejsze, niemal nikt nie nazywa działań nauczycielki, mianem pedofilii.

Ciekawa logika i wiele mówiąca o polskich mediach.

TPT