„…Zostaw mnie, niczego nie potrzebuję, sama sobie poradzę…” Wrzeszczała młoda kobieta do pewnego chłopaka, po tym jak wywróciła cały stolik w czytelni biblioteki, na którym znajdowały się książki o tematyce religijnej. „Pomogę Ci, spokojnie…” ; „… Głuchy jesteś? Nie chcę niczyjej pomocy… nie będę zbierać tego głupiego Pisma Świętego, i tak nikt tego nie czyta…” ; „Nieprawda, ja czytam…” Odpowiedział chłopak. W tym momencie dziewczyna zamilkła i przez zaciśnięte zęby odpowiedziała: „To sobie czytaj… i co z tego…” I natychmiast wybiegła z niewielkiego pokoju czytelni, w którym o tej godzinie nie było nikogo poza nimi.

Zapewne zapyta ktoś w jakim celu przytoczyłem tę historię? Chciałbym się czymś podzielić, co stało się dla mnie inspiracją i pewnym zaskoczeniem.

Niedawno miałem okazję po latach spotkać się ze znajomą siostrą zakonną, która uczyła mnie kiedyś religii w szkole. Po pewnym czasie nasza rozmowa zeszła na tematy liturgiczne. Pamiętam jaką wagę  przykładała na swoich lekcjach do skrupulatnego i niezwykle jasnego opisywania symboli i znaków liturgicznych.

„Siostro, wydaję mi się, że współcześnie marginalizujemy bądź wyolbrzymiamy w liturgii to co nam się podoba, aby móc dowolnie manipulować liturgią, skoro w rubrykach występuje tyle razy słowo albo, lub, do wyboru i sam Sobór pokazał, że liturgia nie jest monolitem to co jeszcze można zrobić aby przyciągnąć ludzi do Boga?”

Po chwili zastanowienia, pełna serdecznego uśmiechu na ustach odpowiedziała: „Sprawić, aby ludzie, którzy widzą uczestników liturgii, tj. nas, sami chcieli wziąć w niej udział. Przestać ciągle myśleć o religii, o tradycji, o Piśmie Świętym, o liturgii a w końcu zacząć nimi żyć i stawać się znakiem, nie takim co to wrzeszczy Jestem co niedzielę w kościele, przyjmuje księdza po kolędzie i daję na tacę ale takim co potrafi dawać świadectwo jedności i siły.” Zapadła chwila milczenia po czym dodała: „ Mój drogi, jak myślisz, czemu dzisiaj w czasach, gdzie wszystko wolno, do wszystkiego chcę się mieć prawo, tak bardzo i tak ostro dyskutuje się o liturgii? Jestem przekonana, że jedynie liturgia może albo stać się lekarstwem na wszelkie bolączki współczesnego człowieka, albo trucizną, którą będziemy się podtruwać nawzajem aż do całkowitego wyjałowienia naszej wiary…”

 

Trochę zamurowało mnie określanie tak liturgii, poprosiłem więc, aby wyjaśniła mi co miała konkretnie na myśli.

 

Znów uśmiechnęła się i powiedziała: „Wiesz, kiedy byłam mała i wspólnie z rodzicami mieszkaliśmy w Hamburgu, nie wiedziałam praktycznie nic o Bogu. Moi rodzice byli zlaicyzowanymi protestantami i postanowili, że wychowają swoją jedyną córkę bez zbędnego zaprzątania jej głowy, historycznymi i ludowymi baśniami o Chrystusie. Najważniejsze stało się więc zdobycie jak najlepszego wykształcenia, dlatego posłali mnie do bardzo dobrej szkoły z internatem, dzięki czemu mogłam dostać się na Uniwersytet w Hamburgu z łatwością. Tam jako przykładna ateistka z rezerwą podchodziłam do wszelkich wspólnot religijnych: muzułmanów, żydów, protestantów, katolików i ormian. Na drugim roku jednak czułam, że czegoś mi brakuje, nie znajdowałam zadowolenia w nauce, wciąż szukałam sensu, punktu oparcia i nie znajdowałam go w żadnym systemie filozoficznym czy socjologicznym. Moja przyjaciółka, dopiero po półrocznej znajomości wyznała, że jest żydówką, początkowo wstydziła się swoich korzeni, następnie dzięki zgłębianiu historii swojego narodu stała się znów praktykująca. Pomyślałam, że co mi szkodzi, mogę równie dobrze poczytać trochę o religii, Bogu, przecież nie umrę od tego. I wiesz co się stało? Im więcej spędzałam czasu przy lekturze Biblii tym większa wzbierała we mnie fala złości i frustracji. W końcu znalazłam odpowiedzi na tyle męczących mnie pytań a jednocześnie zauważyłam, że nikt dookoła nie traktował Pisma Świętego na serio. Wszyscy, których kojarzyłam z najrozmaitszych grup wyznaniowych mieli swoją „wizję” i interpretację. Przez całe tygodnie przesiadywałam przed zajęciami w czytelni przy dziale nauk humanitarnych wśród książek religijnych i Biblii. Nagle zdenerwowałam się sama na siebie, już sama nie potrafię określić dlaczego i ze złości wywróciłam cały stolik, robiąc niezły rumor. Wtedy podszedł do mnie pewien chłopak, ormianin… Kilka dni potem znów się spotkaliśmy i powiedział, że zabiera mnie do swojego kościoła na niedzielną liturgię a potem do rodziny na obiad. Nawet nie zdążyłam zaprzeczyć gdy miło uśmiechnął się i poszedł. Oczywiście „coś” wewnątrz mnie zmusiło mnie aby iść. Tak zaczęła się moja długa wędrówka przez liturgię do wiary i przez pełną wiary ufność do studiowania liturgii. Oczywiście nie zostałam ormianką, chociaż niewiele brakowało. Pan pokierował mną we właściwy sposób.” Opowiedziałam Ci całą tę historię aby zwrócić Twoją uwagę na jedną rzecz. Liturgia, jej sprawowanie i przeżywanie, są nieustannie przepełnione Bożą obecnością, jakkolwiek byśmy chcieli na to spojrzeć i w jakiejkolwiek formie starali się to zamknąć. Problem zaczyna się wtedy, gdy „coś” nam ucieka, „czegoś” nam brakuje, to najłatwiej i niejako z automatu pomajstrować przy formie, rycie, obrządku, aby trochę powierzchownie odświeżyć obraz, który się zakurzył… Wiesz o czym mówię?

 

Ta rozmowa, będąca swego rodzaju świadectwem, wręcz namacalnie uświadomiła mi, czym liturgia może być dla kogoś, kto jest nią głęboko pochłonięty.

 

Czytanie Słowa Bożego, będące niejako źródłem i fundamentem wszelkich formuł liturgicznych niesie ze sobą ogromną moc i siłę. Przyzwyczailiśmy się do powierzchownego pojmowania słów. Ciągle coś mówimy, rozrzucamy niezliczoną ilość informacji, próśb, nakazów i zakazów. Nasz dzień przepełniony jest rozmową. I choć prawdą jest, że słowo rani najbardziej, to pomimo tego nie przykładamy do nich często większej wagi.

„A Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami…” ( J 1,14 ) Dla mnie są to słowa oddające ducha liturgii, tego o co w niej tak naprawdę chodzi, czym powinna być dla mnie. Jeśli ten fragment Pisma Świętego będzie zawsze na pierwszym miejscu w każdym rozważaniu liturgicznym, jestem przekonany, że wszystko inne będzie na właściwym miejscu.

Bowiem historia chrześcijaństwa jest jak otwarta księga z której możemy się wiele nauczyć, przede wszystkim od tych, co z poszukiwania uczynili sens swojego życia. Często była to droga trudna, wąska, pełna niebezpieczeństw i mrocznych zakamarków błędu i grzech. Innym razem opromieniało ją niezmierzone światło pochodzące z natchnienia Bożego.

Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jesteśmy w drodze. Ja, ty, ci blisko i ci trochę dalej. Nadal poszukujemy swojego spotkania z żywym Bogiem. Może warto więc, pozwolić najpierw raczkować i potykać się w przestrzeni liturgicznej, by móc następnie swobodnie biegać po otwartych przestrzeniach doświadczenia wiary i miłości, płynącej od Ducha Świętego?

Chciałbym więc zaprosić do wspólnego przemierzania tej inspirującej drogi przez zakamarki liturgicznych przedsionków, do otwartej debaty na sprawy ważne i te całkiem zwyczajne. Do prawdziwie eklezjologicznego pojmowania liturgii i być może historycznie ekumenicznego spotkania z tym co odmienne, ale nie mniej ciekawe.

Nikt nie zdobył Everestu w jeden dzień, nikt nie przepłynął Pacyfiku w jeden tydzień, jednakże każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku, nowego oddechu i podjęcia wysiłku. Drogi Bracie/Siostro, wybór odnośnie wędrówki przez liturgię, wspólnego trudu poszukiwania i odkrywania wszystkiego co ma ona do zaoferowania pozostawiam Tobie…

PS-PO.pl - Centurm Duchowości Benedyktyńskiej

kk