Marta Brzezińska: Co Ksiądz sądzi o odprawianiu Mszy świętej w ornacie z Batmanem i serii z pistoletu na wodę święconą? Dzieciaki piszczą z radości...

Ks. Grzegorz Śniadoch IBP, Duszpasterstwo Tradycji Katolickiej w Białymstoku: Na występie w cyrku też by piszczały, tylko czy chodzi nam o „piszczenie i radość” czy też o przekaz Prawdy i naszej wiary? Ten ksiądz robi coś, co nie licuje z powagą liturgii, która jest kultem Bożym. Coś takiego mogę sobie robić – oczywiście w stopniu ograniczonym – na lekcjach religii, choć one także są poważną sprawą, ale w żadnym wypadku podczas świętej liturgii. Pojawia się pytanie, czym jest dla nas sprawa relacji z Panem Bogiem, jeśli zaczynamy sprowadzać ją do zabawy. Czym dla mnie jest wiara i Kościół katolicki jeśli do mówienia o nich korzystam z rzeczy, które nie istnieją? Ksiądz z Meksyku naszył sobie na ornacie Supermana, tylko że Superman nie istnieje, a my mówimy o rzeczach, które istnieją. Obiektywnie. Kiedy mówimy o Panu Jezusie czy aniołach, to przecież one istnieją. Ksiądz Humberto Alvarez odwołuje się do amerykańskich pseudobohaterów, które nie istnieją, są tylko w komiksie. Co to wnosi?

Są symbolami odwiecznej walki ze złem – tak tłumaczy ks. Alvarez. W gruncie rzeczy, kapłan miał dobre motywacje...

Pobudki może są dobre, ale wykonanie jest beznadziejne. Superman jest odwiecznym symbolem warki o demokrację i wolność Ameryki. Ale on nie istnieje. My mamy tysiące naszych bohaterów, nieznanych. Ks. Alvarez pochodzi z Meksyku, dlaczego nie wyszyje sobie na ornacie Cristeros jako bohaterów walki o wiarę, wolność.

Jasne, żywoty świętych to fascynujące, a niekiedy wręcz zapierające dech w piersiach historie, ale... dla mnie, czy dla księdza. A dwa dwulatka? Mam chrześniaka, który ma 4-lata i przedstawia się jako Spiderman, bo to jego bohater. Wątpię, żeby zafascynowała go postać św. Franciszka... Ma Ksiądz jakąś receptę, żeby zaaktywizować najmłodszych?

Ja nie powiedziałem, że w ogóle w homiletyce nie można użyć bohaterów kreskówek jako figur retorycznych. To może być jakiś punktem zaczepienia. Ale jeśli uwieczniam Supermana na ornacie, który dla mnie jest konkretnym symbolem krzyża niesionego przez kapłana, to następuje pewne pomylenie. Albo ja nie wiem, co to jest natura liturgii, albo wszystko ze sobą mieszam. Ornat jest przecież poświęcony! To szata sakralna - kapłańska, której używamy tylko do Mszy świętej. Nie używamy go do błogosławieństw czy nabożeństw, bo do tego służy już kapa. Ksiądz Alvarez umieścił na orancie symbol, który jest niechrześcijański, który nie istnieje, w najlepszym przypadku jest neutralny, o ile w ogóle istnieje neutralność w relacjach dobra ze złem. Takim działaniem robię głębokie zamieszanie w sercach dzieci. Nic nie tłumaczę, tylko mieszam. Jak ja to później odkręcę? Umieszczę na ornacie Chrystusa, bo to także odwieczny symbol walki dobra i zła? Jak dziecko ma odróżnić który symbol jest prawdziwy, a który sztuczny, skoro jeden i drugi jest na ornacie?

Mógł to jakoś dzieciom tłumaczyć, z lepszym bądź gorszym skutkiem, ale zostawmy tę kwestię. Chciałabym zapytać, czy to co robi ten ksiądz mieści się w ogóle w granicach przepisów?

Nie. Nie widziałem wprawdzie całej liturgii, a jedynie zdjęcia, ale podejrzewam, że kanonów, które on łamie, jest cała lista. Widziałem kilka mszy odprawianych przez księży latynoamerykańskich i mogę sobie wyobrazić, jak wygląda ta odprawiana przez ks. Alvareza. Lista złamanych kanonów jest bardzo długa. Na wschodzie mówią na liturgię „Służba Boża” i jest to piękne i głębokie określenie, tylko wydaje mi się że w tym przypadku nie ma służenia Bogu, tylko komponowanie liturgii pod dzieci i można powiedzieć, że jest „służenie ludziom”. Takie Eucharystie nie mają nic wspólnego z tym, co naucza Kościół czy proponował papież Benedykt. Nawet jeśli ksiądz jakoś to tłumaczył, to nie podnosił poprzeczki intelektualnej dzieciom. Najpierw pokazuje Supermana, który nie istnieje, a później pokazuje Pana Jezusa, który już istnieje? Po co tak komplikować sytuację? Ksiądz utrudnił sprawę, stworzył dodatkowe etapy przekładania prawdy, z którą chce dotrzeć do umysłu dziecka, stworzył stopnie, które mógł ominąć. Dlaczego nie pokazał dzieciakom Cristeros? Tam z pewnością to znane postaci. Oni naprawdę istnieli. Tam były także dzieci-męczęnnicy!

Zostawmy księdza z Meksyku, porozmawiajmy o naszym polskim gruncie. Podobają się Księdzu Msze dla dzieci?

Może to dziwnie zabrzmi, ale osobiście jestem wielkim wrogiem Mszy dla dzieci. Niech Pani weźmie wszystkie cztery Ewangelie, Dzieje Apostolskie, listy św. Pawła i pisma Ojców Kościoła i znajdzie mi choć jeden przykład homilii dla dzieci. Nie mówię nawet liturgii, samej homilii. Czy Pan Jezus uczył dzieci?

Mówił: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”.

Zgadza się – przychodzić. Błogosławił je, rozmawiał z nimi i koniec. Pan Jezus ewangelizował rodziców. A rodzice mieli wychowywać swoje dzieci.

To Księdza zdaniem od kiedy można zabierać dzieci na Mszę świętą?

Teoretycznie, od maleństwa. Ale jeżeli dziecko przeszkadza w liturgii, to należy wyjść z nim do kruchty. Małe dziecko nie ma przecież obowiązku uczestnictwa. Ten obowiązek nabywa wtedy, kiedy zaczyna intelektualnie rozróżniać. Oczywiście, można wcześniej zaczynać próby przyprowadzania go na Eucharystię, ale uważam, że liturgia dla dzieci nie powinna się niczym różnić od tej dla dorosłych. Niczym. Dziecko rozumie na poziomie dziecka tyle, ile może. Będzie dorastało, będzie rozumiało coraz więcej. Nie możemy modelować i konstruować liturgii „pod” dziecko, skoro ona jest kultem Bożym. Jest raz ustanowiona przez Kościół, ma takie, a nie inne przepisy ją regulujące. Kapłan jest tylko wykonawcą kultu. Na jakim poziomie jestem, na tyle rozumiem. Nawet wśród dorosłych jest różny poziom „rozumienia” i zaangażowania duchowego.

Warszawscy dominikanie mają ciekawy pomysł na Msze święte dla dzieci. Głoszą homilię
„normalną”, dla dorosłych, a najmłodsi w tym czasie wychodzą do innego pomieszczenia, gdzie jest nauka specjalnie dla nich. To byłby Ksiądz w stanie zaakceptować?

Czemu nie? Jest to oczywiście nowoczesne podejście, ale jakoś mieści się w dopuszczalnych wersjach tego, co można zrobić. Zakładając oczywiście, że dominikanie robią tak, że na jednej Mszy są różne są tylko homilie, ale reszta Mszy jest dla wszystkich wspólna.

Ja się po prostu boję, że zaproponowana przez Księdza wersja także byłaby problematyczna. Bo miałabym nie zabierać dziecka do kościoła, kiedy jest małe i przeszkadza i nagle kazać 6-latkowi chodzić co niedzielę na Mszę? Nie uważa Ksiądz, że urwałabym się choinki?

Pani wyostrzyła mój pogląd. Sześcioletnie dziecko już dawno jest świadome, nawet czteroletnie może wytrzymać godzinę bez biegania. Oczywiście, ma Pani rację, że gdybyśmy nagle kazali sześciolatkowi chodzić do kościoła, bez wcześniejszego praktykowania, to jest to zbyt duży czas. Jeśli parafia miałaby taką możliwość, to czemu miałaby nie pozwolić sobie na to, żeby dla dzieci homilia była głoszona w oddzielnym pomieszczeniu? Podobne praktyki widziałem we Francji, i to nawet w bardziej tradycyjnych parafiach. To metoda dość nowoczesna, ale dlaczego by z niej nie skorzystać, jeśli jest taka możliwość? Trudno jednak sobie wyobrazić, by każda parafia w Polsce miała oddzielną salkę i tylu księży, by móc głosić oddzielne kazania. Ale to mieści się w pewnych kategoriach. Z pewnością, jest dużo lepsze niż to, co zaproponował ksiądz z Supermanem na ornacie.

Cieszę się, że doszliśmy do jakiegoś konsensusu (śmiech). Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Marta Brzezińska

Fot. uptownpastors.wordpress.com