Tomasz Lis zakończył wczoraj karierę w Telewizji Polskiej ostatnim odcinkiem swojego programu "Tomasz Lis Na Żywo", jednak myli się ten, kto sądzi, że to oznacza koniec ulubionej rozrywki pana redaktora czyli plucia na Prawo i Sprawiedliwość.

Lis nie ustaje w bronieniu demokracji przed okrutnymi faszystowskimi rządami partii Jarosława Kaczyńskiego. Tym razem postanowił wylać swój żal na łamach niemieckiego "Die Welt".

W wywiadzie dla niemieckiej gazety Lis stwierdził, że Prawo i Sprawiedliwość oszukało wyborców, starało się stworzyć w kampanii wyborczej obraz partii umiarkowanej, podczas gdy od razu po wyborach "opadły maski". 

Lis nawiązywał przede wszystkim do zmian w mediach publicznych, stwierdzając że "tylko w ostatnich pięciu dniach zwolniono dziesięciu znanych dziennikarzy politycznych" (cóż, zgadzamy się, że byli polityczni). Dodał, że jego samego Jarosław Kaczyński uważa za osobistego wroga.

Redaktor naczelny "Newsweeka" zaznaczył, że w naszym kraju szkalowany jest każdy, kto ośmieli się krytykować Kaczyńskiego. Nadmienił jednak, że on jako obiektywny i uczciwy dziennikarz walczący o prawdę, nie może milczeć, gdy łamane są wolności obywatelskie. 

Czym jest to łamanie wolności? Oczywiście upodobnieniem Polski do Węgier! Tomasz Lis zauważa, że Polska idzie podobną drogą, jaką szedł Viktor Orban. Zdaniem redaktora to niedopuszczalne zagrożenie dla demokracji. 

Dodał też, że jego zdaniem Jarosław Kaczyński "potrzebuje konfliktu i wrogów, by móc funkcjonować". Cóż, nie on jeden...

ds/welt.de