Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Po ogłoszeniu decyzji Prezydenta Andrzeja Dudy ujawniają się kolejne osoby, które do tej pory jednoznacznie nie opowiadały się przeciwko Dobrej Zmianie, czyli przeciwko rządowi, który dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu i Premier Beacie Szydło stał się nadzieją milionów Polaków na wyjście Polski z uwikłań postkomunistycznych. Co Pan sądzi w sprawie nawoływania Mariusza Maxa Kolonki, że Jarosław Kaczyński ,,powinien odejść''?

Leszek Żebrowski, historyk, publicysta: Z jakiego powodu Jarosław Kaczyński miałby odejść? I skąd miałby odejść, zrzec się mandatu posła, przestać kierować partią? Nic takiego się nie stało, aby w ogóle snuć takie spekulacje. To jest jakieś zaklinanie rzeczywistości, nie mające sensu. W dodatku ci, którzy nawiązują do takiego ustąpienia (w rozumieniu całej formacji), co nam proponują w zamian? Ludzi, którzy potrafili w wigilię obżerać się świńskim pasztetem przy nagrobkowych świecach? Którzy z byle czym latają po "bratnią pomoc", jak w latach upadku I RP, do państw ościennych?

Pan Kolonko może mieć w tym jakiś cel własny, lub szerzej - jakichś sił politycznych, finansowych, ale jest to oczekiwanie pozbawione sensu. Polska ma demokratycznie wybrane władze, trwały i stabilny rząd, większość parlamentarną, bardzo dobrą sytuację gospodarczą i finansową. To dzięki ograniczeniu kradzieży na masową skalę, czyli uszczelnieniu systemu podatkowego, Polska po raz pierwszy od niepamiętnych czasów ma nadwyżkę budżetową, przy ogromnych wydatkach, wynikających nie tylko z programu 500+.

Do czego te zmiany miałyby prowadzić? Ich cel dostatecznie jasno wyartykułował Andrzej Rzepliński, do niedawna prezes Trybunału Konstytucyjnego i nieudany polityk PO, a obecnie protestant przed gmachem Sądu Najwyższego: "trzeba zmienić wszystko, żeby wszystko pozostało po staremu"...

Być może chodzi tu również nie tylko o odsunięcie obecnej większości od władzy (przecież w sposób niedemokratyczny, bo na wybory się nie zanosi), ale takie jej przemeblowanie, aby na czele partii obecnie rządzącej stanęły osoby wygodne dla "europejskich" sił ustanowionych. Przecież eurobiurokraci już nawet z tym się nie kryją, że Polska powinna być poddana ich władzy w każdym zakresie. To nie są tylko spekulacje. Wysłannicy UE potrafili z dnia na dzień obalać nieprzychylne sobie rządy, np. w Grecji, czy we Włoszech. I nic się nie stało, a to ich tylko ośmiela do eskalacji takich poczynań.

A kto ich wybrał, kto ich do tego upoważnił? Jak się tam wśród nich dobrze rozejrzy, to widać różnej maści lewicowców, z przeszłością maoistowską, komunistyczną, jak też podlegających bardzo dotkliwym nałogom, które powinny ich wykluczać z jakiejkolwiek polityki.

Kto jeszcze, Pana zdaniem, zechce wykorzystać tę trudną sytuację do przejścia na drugą stronę - czyli do obozu, który być może utworzy się wokół Pana Prezydenta, jeśli będzie on dalej brnął w kwestionowanie poczynań rządu, tak jak miało to miejsce za sprawą zawetowania dwóch ważnych ustaw?

Na razie nie wiemy wszystkiego, ale polityka to nie jest sfera czysta, niewinna. To brutalna gra przyziemnych interesów i skłonności. Ludzi z podejściem ideowym wcale nie ma tam tak dużo, jak wynikałoby z ich publicznych wypowiedzi. W przeszłości mieliśmy tego przykłady również w partii, która obecnie rządzi. Z dnia na dzień jej czołowi przedstawiciele przechodzili do obozu jej wrogów, bo chcieli ugrać dla siebie jeszcze więcej. Odejścia z jakiegoś ugrupowania, jeśli są jednostkowe i niewymuszone jakąś drastyczną sytuacją, są czymś naturalnym. Ale elementarna przyzwoitość wymaga, aby taki polityk przynajmniej na jedną kadencję zrobił sobie przerwę. Tego na scenie politycznej w Polsce nie ma i chyba długo nie będzie. Dla tych ludzi jest rzeczą całkowicie naturalną, że z dnia na dzień przeskakują z kwiatka na kwiatek, bo słodkiego nektaru jest gdzieś więcej...

To brzydzi nas wyborców, ale nie ich. Przecież ten proces nie zakończył się na Radku Sikorskim, Kazimierzu Marcinkiewiczu, Ludwiku Dornie, czy Michale Kamińskim. Możemy zatem spodziewać się takich nagłych posunięć, dlatego, że w polskiej polityce nie ma poczucia moralnej choćby odpowiedzialności, a przyzwoitość jest stanem raczej wyśmiewanym niż traktowanym poważnie.

Czy prawicowy elektorat, który trwał dotychczas w przekonaniu, że Prezydent i rząd ,,grają do jednej bramki'' w sensie naprawy Polski, może czuć gorycz i rozczarowanie, że następuje pęknięcie po stronie najwyższej władzy wykonawczej - prezydenta, i czy to tylko chwilowy pat, czy jest to początek próby obalenia rządu Prawa i Sprawiedliwości?

Nie wiemy, co będzie dalej. Czy to chwilowe rozejście się dwóch ośrodków władzy, wywodzących się z tego samego obozu politycznego, czy już stan trwały. Gdyby tak było, to stałoby się to nieszczęściem dla Polski, bo rząd nie mógłby rządzić, reformy zostałyby odsunięte w siną dal a marzenie beneficjentów systemu po 1989 roku, czyli ostatnio PO i ZSL-PSL, zostałoby spełnione.

Co z tego, że wyborcy tego nie chcą i wszystkie sondaże o tym świadczą? Tym gorzej dla wyborców. Jeśli ludzie się nie zmobilizują, to zostaną po prostu zmęczeni i zaczną marzyć o spokoju, wedle zasady: "Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna". Wtedy triumfalnie "nowe" wróci, i to z wielką siłą. Tusk będzie prezydentem, premierem może Schetyna o krokodylim uśmiechu, może genialny ekonomista Petru, Kijowski ministrem finansów...

Taka perspektywa wcale nie jest śmieszna. Niekoniecznie z tymi nazwiskami, ale jest naprawdę realna. Wprawdzie obrona jest trudniejsza niż ataki, wspierane przez międzynarodowe siły ustanowione, ale jest kategorycznie potrzebna. Społeczeństwo musi się z całych sił zmobilizować, aby nie dopuścić do stanu, "żeby było tak jak było".

Dziękuję za rozmowę.