Paulina Pawlakówna: Długo wydawało mi się, że nie istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia, aż w którymś z wywiadów usłyszałam, jak Państwo opowiadaliście: dwoje młodych ludzi, wiatr, śnieg, i…

Maciej Kurzajewski: Ja akurat zawsze miałem nadzieję, że zakocham się od pierwszego wejrzenia. Poznawałem wiele pięknych dziewczyn i wydawało mi się, że kilka takich zakochań przeżyłem. Gdy jednak spotkałem moją przyszłą żonę, to uświadomiłem sobie, że wcześniej to były co najwyżej bardzo słabe zauroczenia.

Mnie ten prawdziwy, niezwykle silny strzał Kupidyna zdarzył się w miejscu dla mnie wyjątkowym biorąc pod uwagę moją karierę zawodową, bo pod Wielką Krokwią w Zakopanem. Śpieszę donieść, że Wielka Krokiew jest o tyle związana z moją karierą, że ja od początku sukcesów Adama Małysza miałem przyjemność towarzyszyć mu na jego drodze. Ale nie o Adamie Małyszu, a o mojej żonie…

Paulinę spotkałem pod Wielką Krokwią właśnie przy okazji Pucharu Świata w skokach narciarskich. Pamiętam to tak, jakby to było dzisiaj. Była piękna słoneczna pogoda, zobaczyłem cudowną dziewczynę i… nie miałem odwagi do niej podejść. Nie dlatego, że byłem nieśmiałym człowiekiem, ale dlatego, że ona wydała mi się na tyle druzgocąco piękna, iż bałem się, że jest nie do zdobycia. Doszedłem jednak do wniosku, że przełamię w sobie te obawy, podejdę, spróbuję, a nuż się uda. Myślałem tylko i wyłącznie o krótkiej rozmowie. Człowiek niepotrzebnie się ogranicza…

Spotkaliśmy się w małej kawiarence koło Wielkiej Krokwi. Może to była kwestia grzanego wina, ale rozmowa bardzo się nam kleiła. Udało mi się porozmawiać z Pauliną i jakoś później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Tak to bywa, gdy nastąpi ten strzał, ten grom z jasnego nieba. Poznaliśmy się na przełomie stycznia i lutego, w związek małżeński wstąpiliśmy we wrześniu i około rok później urodził się nam nasz starszy syn Franek, który dzisiaj ma 17 lat.

W międzyczasie, od momentu, kiedy się poznaliśmy, do momentu, kiedy z pełną premedytacją wybraliśmy wspólne życie i budowanie kariery w małżeństwie, mieliśmy jednak krótką przerwę, o której bardzo lubi opowiadać Paulina.

Paulina Kurzajewska: Przerwa nie dotyczyła innego mężczyzny. Maciek powiedział przed chwilą, że tak się mną zachwycił. Ale była pierwsza randka i nic. Żadnych kolejnych spotkań, wiadomości.

Miałam nadzieję, że on się odezwie, bo już po kilkugodzinnej rozmowie z Maćkiem, kiedy przedyskutowałam z nim to, jakie ma priorytety w życiu, w jaki sposób myśli o sobie, o rodzinie, o tym, co chce w życiu osiągnąć i zdobyć – absolutnie nie mówię tutaj o materialnych wartościach – mówię o wartościach emocjonalnych i uczuciowych – pomyślałam sobie: „Co ja będę dalej szukać? Przecież to jest to, czego ja chcę, czego pragnę, co jest spełnieniem moich marzeń i snów”.

Ponieważ jednak on nie wykonywał żadnych kroków, to wyszłam z założenia: „Jak coś z tego ma być, to będzie” i po kilku tygodniach po prostu sama zadzwoniłam do Maćka:

– To co robisz?

– No nic.

– To przyjedź do mnie.

M.K.: I we wrześniu się pobraliśmy. W tym związku małżeńskim trwamy już osiemnaście lat.

[koniec_strony]

Chcielibyśmy porozmawiać z Państwem właśnie o życiu małżeńskim. Temat spotkania: „Zrób karierę w małżeństwie” wybraliśmy tak dość przekornie. Robienie kariery kojarzy się zwykle z życiem zawodowym i wszystkim, co z tym związane. Czy w małżeństwie w ogóle można robić karierę? A jeśli tak, to jak, w jaki sposób?

M.K.: Kiedyś tak nie myślałem, ale dzisiaj, z perspektywy czasu, ta kariera w małżeństwie wydaje mi się zdecydowanie ważniejsza od kariery zawodowej, którą też chcemy gdzieś w swoim życiu budować. Nie ma żadnego porównania. Powiem więcej. Jestem przekonany, że jeżeli nie miałbym wsparcia w rodzinie, żonie, to w ogóle nie odniósłbym tych jakichś tam małych sukcesów zawodowych. Moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Małżeństwo nie tylko jest źródłem mojego największego szczęścia, ale też bardzo mi pomaga na co dzień w realizacji bardzo przyziemnych celów.

P.K.: Jeśli marzymy o szczęśliwym związku, to wydaje mi się, że w pierwszej kolejności musimy uświadomić sobie, czego w ogóle chcemy od życia, co jest dla nas w nim ważne. Im bardziej będziemy pewni naszej hierarchii wartości, tego, czego oczekujemy od drugiego człowieka, tym mamy większą szansę poznać tego kogoś, kogo pragniemy. I powiem jeszcze coś wywrotowego. Uważam, że trzeba szukać tak długo, aż się znajdzie. To znaczy nie zgadzać się na bylejakość, bo to niestety unieszczęśliwia nas samych i  unieszczęśliwia też innych. Jeżeli moje marzenia zostały spełnione, to dlatego, że porozmawiałam kilka godzin z Maćkiem na bardzo głębokie tematy i wiedziałam, że to jest to, czego szukałam.

Oczywiście znalezienie drugiej osoby o podobnej hierarchii wartości nie wystarczy. Ja od początku założyłam, że związek musi być wspólną ciężką pracą. To nie może być tak, że tylko jedna osoba się stara, coś organizuje. Pewnie wielu osobom, znającym mnie z telewizji, wydaje się, że ja w domu tylko leżę i ładnie pachnę, a ja tymczasem ostro zasuwam. Przyznam Państwu szczerze: ja jestem od skarpetek, gotowania, prasowania, niańczenia dzieci, kierowania samochodem. Mam dużo takich podstawowych zadań, wiem jednak, że w ten sposób trochę odciążam Maćka i daję mu szansę realizacji jego marzeń. A wolę mieć zrealizowanego mężczyznę, który będzie wchodził do domu uśmiechnięty, który będzie mnie kochał i kochał moje dzieci. Z drugiej strony Maciek też mi pomaga, bo on też woli mieć żonę, którą poznał osiemnaście lat temu, taką, w jakiej się zakochał, a nie starszą, zmęczoną życiem kobietę.

Często zauważam, jak koleżanki w moim wieku, gdy dzwoni do nich mąż, zwracają się do niego słowami: „No, co?” lub podobnie. Zastanawiam się, po co ci ludzie są ze sobą. Jeżeli nie mamy wspólnych wartości, jeżeli nie jesteśmy gotowi, by wspólnie pracować nad związkiem, to lepiej naprawdę być samemu, bo inaczej człowiek unieszczęśliwi siebie i innych. Najbardziej niestety cierpią na tym dzieci. Ja pracuję w wielu organizacjach charytatywnych. W telewizji mówili o mnie nawet: Matka Boska Smaszczowska*, czyli jak coś zrobić charytatywnie, za darmo i_ pomoc, to wiadomo, że ja to zrobię. Ja to po prostu uwielbiam, w ten sposób się realizuję. W ramach tej działalności charytatywnej miałam możliwość wysłuchania historii wielu dzieci. Nieraz wtedy płakałam. Te dzieci nie mają komu zaufać, mają tylko nas, a my, dorośli, stwarzamy im piekło. Wielu z nas to piekło przeszło. Potem o tym zapominamy, ale w dorosłym życiu to powielamy. Ja sobie przysięgłam, że taka nie będę i dlatego walczę ze sobą, ze swoimi słabościami.

M.K.: Mogę dodać do tych słów, które wypowiedziała Paulina, tylko jedno: Amen.

P.K.: Za to ja dopowiem jeszcze, że nie wiem, czy Maciek od początku tak jak ja odczuwał, że to było spełnienie jego marzeń, bo powiem Państwu, że kilka jego kobiet było o wiele atrakcyjniejszych ode mnie.

M.K.: Proszę nie wierzyć. Państwa ocenie pozostawiam to, kto trafił na większy skarb. Z mojego punktu widzenia wydaje się, że to absolutnie ja jestem tym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie potrzebuję się w tym utwierdzać, ja to po prostu wiem.

Funkcjonowanie ze sobą to wcale nie jest prosta sprawa, nawet jeśli gdzieś na początku naszego związku jesteśmy już przekonani do pewnych wartości. My też mieliśmy gorsze okresy. Ta świadomość wspólnego celu na pewno nam pomagała, ale ona sama to by było trochę za mało, aby nasz związek był udany. Potrzebna jest ciągła praca nad nim. Zdajemy sobie sprawę z tego, że absolutnie najważniejsze są tutaj rozmowa i wzajemne zaufanie. Na początku naszego związku nie miałem takiej zdolności, którą miała Paulina, mówienia drugiej osobie wszystkiego o swoim życiu. Wychodziłem z założenia, że nie staram się niczego zataić, natomiast może nie mówię wszystkiego o rzeczach, na które według mnie moja żona nie ma wpływu, w których nie może mi pomoc. Z takimi sprawami starałem się walczyć samemu i samemu doprowadzać do ich szczęśliwego rozwiązania. Paulina miała wtedy do mnie pretensje o to, że ja nie próbuję jej wciągać w te moje problemy. A ja nie rozumiałem, o co w ogóle jej chodzi. Trwało to jakiś czas i nie było to wcale parę miesięcy, tylko parę lat, zanim doszedłem do wniosku, że trzeba się dzielić także takimi rzeczami, w których nasza druga połowa wcale nie musi nam pomoc. Lepiej, kiedy jest ona zorientowana w temacie, wie, co się dzieje.

P.K.: Chodzi o to, aby się dzielić emocjami, zarówno pozytywnymi jak i negatywnymi. Jeżeli nie będziemy mieć wsparcia w domu, to zadam Państwu retoryczne pytanie: gdzie znajdziemy to wsparcie?

My ustaliliśmy, że w naszym domu musi być przynajmniej jeden wspólny posiłek dziennie przy stole. Po to jest stół wielki w domu, by się przy nim spotykać i rozmawiać. Staramy się, by to były głębokie rozmowy. Ja mam dość upierdliwy charakter i nie można mnie zadowolić tego rodzaju popularną wymianą zdań:

– Co u ciebie?

– Dobrze.

Nie! Ten dialog musi być taki: „Jak się czujesz? Byłeś dzisiaj zdenerwowany. Co się stało?”. Tak rozmawiam zarówno z dziećmi jak i z mężem. Bo wiecie Państwo, że z mężem to czasami jak z dziećmi. Trzeba wyciągać i wyciągać z niego pewne informacje.         

Zdarza się oczywiście też tak, że to kobieta jest zamknięta i wtedy to mężczyzna musi jej podać pomocną dłoń. A jeśli chce się trochę rozmiękczyć kobiety, to nic nie działa na nie tak jak komplementy, mówienie, że są piękne, mądre, cudowne, wspaniałe. Muszę Paniom powiedzieć, że ja sobie zastrzegłam u Maćka niektóre słowa. Na przykład nie toleruję, jak mój mąż mówi do innych kobiet: kochanie, skarbie, uwielbiam cię, czy ubóstwiam. Jeżeli mój mąż tak powie, to koniec, trzy dni nie ma jedzenia, nie ma prasowania koszul. Warto w związku ułożyć sobie pewne zasady, to, kto co od kogo wymaga.

Jeszcze jedna rzecz: Panowie, mówcie swoim kobietom, czego wy chcecie od życia. Tak jak mówił Maciek, u nas trwało to kilka lat, prawie całe małżeństwo, zanim on zaczął się tym dzielić. Mężczyzna myśli, że on jest macho, nic nie powie żonie, z_ wszystkim sobie poradzi: „Ja sobie nie poradzę?”. Nie, nieprawda. Po to jest ten związek, żeby budować go na wszystkich poziomach emocji i relacji. Powiem więcej. Ja nawet lubię, gdy mężczyzna płacze, bo wiem, że on mnie potrzebuje i ja go przygarniam.

M.K.: Z tym płaczem to się rzadko zdarza.

P.K.: To dobrze, gdy mężczyźni mówią kobietom, co czują, co ich zdenerwowało, bo wtedy one czują się zaangażowane w związek.

Kiedyś zadano mi pytanie: „Co bym zrobiła, gdybym była mężczyzną?”. Odpowiedziałam tak: „Gdybym była mężczyzną, chciałabym wykrzyczeć wszystkim kobietom, że ja też chcę mieć prawo do kochania swojej rodziny, do spędzania czasu ze swoimi dziećmi, do przeżywania emocji. Ja nie chcę być tylko tym, który pracuje od rana do nocy i przynosi pieniądze, bo ja też potrzebuję emocjonalnego świata”. Mężczyźni, gdy rozmawiamy z nimi, to często zachowują się tak, jakby byli nie wiadomo jakimi macho, a w rzeczywistości później wychodzi z nich taki dzidziuś. I oni boją się do tego przyznać. Panowie, nie bójcie się. My jesteśmy dla Was. Tak nas stworzył Bóg, że mamy się uzupełniać. My tego naprawdę chcemy.

(…)

Książkę można kupić w Księgarni Ludzi Myślących: http://www.xlm.pl/po-slubie-laboratorium-milosci-tom-2/