Sowieckie szacunkowe dane o 300 tys. polskich żołnierzy wziętych do niewoli w czasie „wyzwoleńczego marszu” są mocno zawyżone. Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku do niewoli trafiło 240-250 tys. żołnierzy Wojska Polskiego, w tym około 15 tys. oficerów.

Szybko też Niemcy i Sowieci rozpoczęli walkę z wszelkimi przejawami polskiej akcji niepodległościowej na zagarniętych przez siebie terytoriach oraz współpracę w metodycznej eliminacji elit intelektualnych państwa polskiego. Temu miał służyć utworzony już w grudniu 1939 roku w Zakopanem niemiecko-sowiecki ośrodek szkoleniowy służb bezpieczeństwa, w którym funkcjonariusze gestapo i NKWD uzgadniali taktykę walki z ruchem oporu na ziemiach Polski oraz wymieniali doświadczenia w stosowaniu metod terroru. Daje to powód do przypuszczeń, że wymordowanie prawie 15 tys. jeńców wojennych przetrzymywanych w sowieckich obozach oraz ponad 7 tys. polskich cywilów osadzonych w więzieniach w zachodniej Białorusi i Ukrainie w kwietniu i maju 1940 roku nieprzypadkowo zbiegło się w czasie z niemiecką akcją AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion), skierowaną przeciw polskiej elicie intelektualnej.

Już od pierwszych dni napaści Sowieci zaplanowali skrupulatną realizację planu zatrzymywania i transportowania polskich jeńców. Temu miał służyć opracowany jeszcze przed inwazją „Regulamin postępowania z jeńcami wojennymi” oraz porozumienie między Komisariatem Ludowym Obrony a NKWD o przekazywaniu wszystkich polskich wojskowych służbie bezpieczeństwa. Ze względów czysto praktycznych NKWD gromadziło ich w specjalnych punktach zbornych, w których znajdowały się najdalej na zachód wysunięte stacje radzieckich kolei szerokotorowych. Były to Orzechowie, Radoszkowice, Stołpce, Tymkowicze, Żytkowicze, Olewsko, Szepietówka, Wołoczyska, Jarmolińce i Kamieniec Podolski. W dalszej kolejności polscy żołnierze mieli zostać przetransportowani do obozów w Kozielsku i Putywlu. Jak na ironię błyskawiczna kampania i znikomy niż planowano opór oddziałów wojska polskiego spowodowały, że do niewoli zaczęły trafiać masy jeńców, z którymi Sowieci początkowo nie mogli sobie dać rady. W związku z tym już na początku trzeciej dekady września komisarz spraw wewnętrznych Białoruskiej SSR Ławrientij Canawa alarmował Moskwę: „W zachodnich rejonach zgromadzona jest wielotysięczna masa żołnierzy uciekających z frontu, którzy zapełniają ulice, ale izolowanie ich siłami grupy operacyjnej jest niemożliwością. Jednostki RKKA (ros. Raboczie Kriestianskaja Krasnaja Armia) nie biorą ich do niewoli, wobec czego nikt nie przeprowadza filtracji i polscy żołnierze mogą poruszać się swobodnie”. Rozwiązaniem tej sytuacji – co proponowali dowódcy grup armijnych – miało być zwalnianie jeńców, chłopów z Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, jednak w Stalin początkowo nie chciał się zgodzić na takie rozwiązanie.

Zamiast tego 19 września Ławrientij Beria utworzył przy NKWD ZSRR Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych i Internowanych, który objął nadzór nad transportem polskich jeńców oraz funkcjonowaniem specjalnych obozów w Ostaszkowie, Juchnowie, Kozielsku, Putywlu, Kozielszczynie, Starobielsku, Juży i Orankach, w których zamierzano ich zgromadzić. Szefem Zarządu do Spraw Jeńców Wojennych mianowano Piotra Soprunienkę (pracownika sekretariatu Berii, który ukończył 5 klas szkoły wieczorowej, a następnie był słuchaczem wydziału specjalnego Akademii Wojskowej im. M. Frunzego, gdzie szkolono kandydatów na stanowiska kierownicze w aparacie NKWD). Komisarzem politycznym Zarządu został komisarz pułkowy Siemion Niechoroszew, doświadczony politruk przeniesiony z GUŁag, w którego strukturach umieszczono tę nową instytucję.

Przy okazji Beria postanowił wykorzystać część z jeńców do pracy przy budowie drogi Nowogród Wołyński-Równe-Dubno-Lwów oraz w kopalniach Zagłebia Krzyworoskiego, wchodzących w skład zjednoczenia „Nikopol-Marganiec”. Planowano, że do pierwszego z wymienionych przedsięwzięć zostanie użytych 25 tys. jeńców, zaś w zwiększeniu wydobycia rudy żelaza i wapienia – 10 tys.

Pierwsze transporty polskich żołnierzy do obozów specjalnych Zarządu do Spraw Jeńców Wojennych wyruszyły już 20 września, jednak szybko się okazało, że nie są one w stanie przyjąć tak dużej masy ludzi. W obozie kozielskim (komendant – mjr Wasilij Korolow), położonym 5 km od Kozielska na terenie klasztoru „Pustelnia Optyńska i tzw. „Skitu”, już na początku października znajdowało się 8843 polskich wojskowych, w tym 117 oficerów (w listopadzie, kiedy stał się tzw. obozem oficerskim przetrzymywano w nim m.in. 1 kontradmirała (inż. Ksawerego Czernickiego), 4 generałów, 24 pułkowników, 79 podpułkowników, 258 majorów, 654 kapitanów, 17 kapitanów marynarki wojennej, 3420 innych oficerów – wśród nich była kobieta – pilot ppor. Janina Lewandowska, córka gen. Józefa Dowbór-Muśnickiego, która tragiczną wiosną 1940 roku odmówiła zwolnienia i podzieliła los swoich towarzyszy broni – 7 kapelanów wojskowych, 3 właścicieli ziemskich i 43 urzędników państwowych). Obóz „zaprojektowany” na przyjęcie góra jednej trzeciej z nich był przepełniony w stopniu katastrofalnym. Dla znacznej części żołnierzy zabrakło miejsca na dwupiętrowych pryczach, przez co musieli spać na podłodze lub w systemie zmianowym. Brakowało dosłownie wszystkiego. Z braku wody nie funkcjonowały łaźnie i pralnie, w pomieszczeniach panowała wilgoć, brud i chłód. Z powodu niedostatecznego wyposażenia kuchni i piekarni gorące posiłki wydawano raz na dobę: dzienna racja żywnościowa – 800 g chleba, 30 g cukru, zupa na obiad, kasza na śniadanie. Raz w tygodniu oficerom przysługiwał przydział herbaty, machorki, zapałek i mydła. Sporadycznie posiłki urozmaicano jarzynami, mięsem (zamiast należnych 75 g, żołnierze otrzymywali 50 g) i rybami. Oddelegowany do Kozielska pracownik Zarządu, st. lejtnant bezpieczeństwa państwowego Iwan Maklarski sytuację ocenił jednoznacznie: „W obozie kompletny dom wariatów, niebywały nieporządek i brak organizacji”.

Taka sytuacja panowała w innych obozach. W starobielskim, zlokalizowanym w zabudowaniach po żeńskim klasztorze oraz w kilku budynkach w Starobielsku, w połowie października przebywało 7045 osób, w tym 4813 szeregowców i podoficerów, 2232 oficerów, 155 urzędników państwowych i żandarmów (w sumie do połowy listopada zwieziono tu ponad 11 tys. ludzi). Z braku miejsca wielu jeńców koczowało w namiotach, piwnicach i ziemiankach. Niewiele dało późniejsze rozładowanie obozu – zwolniono lub odesłano do innych miejsc szeregowców – bowiem jak wynika ze skrupulatnego wyliczenia komendanta obozu kpt. bezpieczeństwa państwowego Aleksandra Bierieżkowa na jednego jeńca przypadało tylko 1,25 m kw. powierzchni i 3,7 m sześc. kubatury budynków. Kuchnie i piekarnie działały niewydolnie: ciepłe posiłki wydawano raz dziennie, a zamiast 800 gramów chleba wydawano 400, bywało że mniej, cukru – w ogóle. Na domiar złego grasowała wszawica, bo władze nie zorganizowały łaźni ani pralni. Na tym tle w nieco lepszej sytuacji byli wyżsi oficerowie: oddzielne pomieszczenia dla generałów wyposażone były nawet w meble, a podpułkownicy otrzymali dwupiętrowe łóżka.

Sowieci zadbali za to o indoktrynację: na koszt komitetu obwodowego WKP(b) zaprenumerowano dla obozu gazety i czasopisma, odbywały się pogadanki polityczne, projekcje filmów propagandowych i fabularnych, o wydźwięku antypolskim, w które sowiecka kinematografia obrodziła jesienią 1939 roku. Do szału doprowadzały jeńców zainstalowane w każdym pomieszczeniu głośniki, z których całymi dniami sączyła się sowiecka propaganda.

Obóz ostaszkowski (komendant – mjr Pawieł Borisowiec) zlokalizowano w odległości 10 km od miasta Ostaszków, na wyspie Stołbnyj (na jeziorze Seliger). W końcu września zgromadzono w nim 8731 jeńców wojennych (do końca października o ich liczba wzrosła do 12235 osób, a przez cały okres funkcjonowania przez obóz przeszło prawie 16 tys., z czego 9413 szeregowców i podoficerów zostało zwolnionych lub przewiezionych do kopalń Zagłębia Krzyworoskiego).

Ze względu na fatalną lokalizację i nie przygotowanie najcięższym obozem okazał się putywelski (komendant – mjr Nikołaj Smirnow). Mieszczący się w budynkach klasztoru safroniewskiego, w odległości 40 km od Putywla, znajdował się pośród bagien. Marną ochronę przed chłodem dawały grube mury budynków cerkiewnych, czego nie można powiedzieć o pomieszczeniach typu letniego, które były pozbawione ogrzewania. Z reguły jeńcy byli kwaterowani w stajniach, chlewach i barakach, co przy niesłychanej ciasnocie (na jednego przypadało 0,6 m kw. powierzchni mieszkalnej!), oraz całkowitym braku wody spowodowało, że znaleźli się w katastrofalnej sytuacji sanitarnej. Na 6 ton dziennego zapotrzebowania na chleb, lokalne piekarnie były w stanie dostarczyć tylko 2,4 tony. Z tego powodu zachorowało 275 osób, z których do połowy listopada zmarło siedem. Był to najwyższy wskaźnik śmiertelności (w obozie juchnowskim zmarło z chorób 6 osób, tyle samo w Juży, zaś w Ostaszkowie 5 osób, po 3 w Starobielsku, Kozielsku i Orankach, 1 osoba w Kozielszczynie).

Podobnie nieprzygotowany do przyjęcia jeńców wojennych był obóz kozielszczański (komendant – st. lejt. bezpieczeństwa państwowego W. Sokołow), na skraju miasta rejonowego Kozielszczyna w obwodzie połtawskim. Tutaj sytuacja była równie tragiczna: z powodu braku miejsca jedynie połowę jeńców zdołano zakwaterować w zabudowaniach byłego klasztoru kozielszczańskiego i na terenie miejscowego sowchozu, reszta koczowała w namiotach (1179 osób) oraz w nieoczyszczonych z nawozu chlewach (1106). Z braku piekarni chleb w niewystarczającej ilości dostarczano z Połtawy, a sześć kuchni polowych było w stanie jedynie w niewielkim stopniu zaspokoić potrzeby jeńców (reguła – jeden gorący posiłek dziennie).

Straszliwe przeludnienie panowało również w obozie jużskim (komendant – mł. lejt. bezpieczeństwa państwowego Aleksandr Kij), zlokalizowanym na terenie miasteczka Talica, 30 km od Juży. W październiku zwieziono tam 11640 jeńców (obóz przewidziany był dla 6 tys.). Brakowało wody i pożywienia. Prawda, szybko uruchomiono kuchnie polowe, jednak jeńcy musieli cały dzień wystawać w tasiemcowych kolejkach, aby otrzymać ciepły posiłek.

Podobne warunki panowały również w obozie juchnowskim i wołogodzkim. Pierwszy, którego komendantem był mjr Filipp Kadyszew, został zorganizowany w pomieszczeniach dawnego sanatorium przeciwgruźliczego „Pawliszew Bor”, koło wsi Szczełkanowo. W październiku znajdowało się tam 8096 osób: z braku miejsca większość zakwaterowano na werandach, stajniach i spichlerzach (temperatura powietrza wahała się od +3 do +7°C). Brakowało żywności i wody. W obozie wołogodzkim (komendant – Matwiejew), zlokalizowanym w zabudowaniach po zlikwidowanym domu dziecka, 18 km od Wołogdy, przewidzianym dla 1500 osób, zgromadzono 3450 jeńców. Krańcowe przeludnienie spowodowało, że 347 jeńców, którzy dotarli tam ostatnim transportem w pierwszej dekadzie października, w ogóle nie wyładowano: przez kilkanaście dni koczowali w wagonach kolejowych , a następnie zostali odesłani do niemieckiej strefy okupacyjnej.

W obwodzie wołogodzkim Sowieci zorganizowali jeszcze jeden obóz specjalny dla jeńców wojennych. Był to obóz w Griazowcu (komendant – lejt. bezpieczeństwa państwowego Michaił Filippow). W budynkach byłego klasztoru, w którym uprzednio znajdował się dom wczasowy, zgrupowano 3095 jeńców: wśród nich było 42 oficerów, 300 żandarmów, agentów wywiadu, członków partii politycznych, 20 żołnierzy i podoficerów z obszaru znajdującego się pod okupacja niemiecką oraz 2500 z obszarów zajętych przez ZSRR. Ten obóz również nie był przygotowany na przyjęcie takiej ilości ludzi.

Siatkę obozów specjalnych, w których w końcu września 1939 roku Sowieci gromadzili polskich jeńców wojennych, dopełnia położony najdalej na wschodzie obóz we wsi Oranki, w pobliżu Bogorodzka o obwodzie gorkowskim (komendant – st. lejt. bezpieczeństwa państwowego Iwan Sorokin). Zlokalizowano go w zabudowaniach poklasztornych i początkowo miano w nim osadzić 4000 ludzi. Jednak już na początku października przebywały tam 7063 osoby. Mimo częściowego rozładowania – 11 października 1750 osób przeniesiono do innych obozów lub odesłano do niemieckiej strefy okupacyjnej – panujące w nim warunki w dalszym ciągu pozostawały bardzo trudne.

Wobec trudności z przetrzymywaniem, a przede wszystkim z wyżywieniem około 250 tys. polskich jeńców wojennych, władze stalinowskie podjęły decyzję o zwolnieniu większości. Rzecz jasna chodziło o szeregowców i podoficerów pochodzących z Kresów Wschodnich II Rzeczpospolitej, a więc Białorusi Zachodniej i Ukrainy Zachodniej, ludzi którzy ze względów klasowych w oczach Sowietów jawili się jako znikome lub żadne zagrożenie dla ich reżimu. Tej procedurze mieli podlegać tylko jeńcy wojenni narodowości ukraińskiej, białoruskiej oraz innych narodowości niepolskich.

Prócz tego 25 tys. jeńców miano wykorzystać dla potrzeb budowy drogi Nowogród Wołyński-Lwów, zaś 12 tys. do pracy w przedsiębiorstwach Komisariatu Ludowego Metalurgii Żelaza w Krzywym Rogu, Zagłębiu Donieckim i Zaporożu. W pierwszej dekadzie października zwolniono 42500 szeregowców i podoficerów pochodzących z obszaru zajętego przez ZSRR. Co do szeregowców z terenów zajętych przez Niemcy – z ich zwolnieniem postanowiono się wstrzymać do zakończenia rokowań z Berlinem. Ostatecznie do 23 listopada przekazano niemieckiemu sojusznikowi, na zasadzie wymiany, 42492 osoby (Niemcy przekazali Sowietom 13757 osób). Interesujące, że prośby jeńców – w większości komunistów lub Żydów – którzy zadeklarowali chęć pozostania w ZSRR (dla niektórych było to równoznaczne z przyjęciem sowieckiego obywatelstwa) spotkały się z odmową władz.

W grudniu Sowieci złapali w swoją „sieć” także część polskich wojskowych internowanych we wrześniu na terenie Litwy, mieszkańców województw zajętych przez Armię Czerwoną, których na mocy umowy międzypaństwowej Litwini przekazali ZSRR. W myśl przyjętej pragmatyki szeregowców i podoficerów zwolniono, a oficerów i policjantów – w sumie 75 osób – umieszczono w obozie juchnowskim.

Do początku listopada Sowieci dokonali podziału jeńców w oparciu o trzy główne obozy: w Starobielsku i Kozielsku zgrupowano wyłącznie oficerów, w Ostaszkowie zaś – policjantów, agentów służb wywiadowczych, oficerów kontrwywiadu, żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza oraz funkcjonariuszy służby więziennej.

Równocześnie Beria, w wytycznych dla szefów Zarządów NKWD, w których obwodach znajdowały się wymienione obozy, polecił unormować procedurę i zasady obchodzenia się z poszczególnymi kategoriami jeńców wojennych (m.in. polepszenie warunków bytowych dla generałów, oficerów oraz wyższych urzędników wojskowych i państwowych, zapewnienie „dobrego obchodzenia się” ze wszystkimi jeńcami, wdrożenie programu kulturalnego), podjęcie środków bezpieczeństwa w celu przeciwdziałania ucieczkom i działalności antysowieckiej oraz rozpoczęcie „obróbki” kontrwywiadowczej: zbieranie informacji o życiu prywatnym i zawodowym jeńców, ich poglądach politycznych, powiązaniach z zagranicą, a nawet znajomości języków obcych. Realizacja ostatniego z wymienionych zadań spadła na barki oddziałów specjalnych, do zadań których należała weryfikacja i infiltracja jeńców (z wykorzystaniem informatorów zarówno wśród polskich wojskowych, jak i cywilnego personelu obozów) w celu wykrycia wśród nich agentów służb wywiadowczych, działaczy organizacji antysowieckich (m.in. Polskiej Organizacji Wojskowej), a także werbunku do służby w sowieckim wywiadzie i organach bezpieczeństwa.

Na przekór narodowej tragedii upadku ojczyzny, fatalnym warunkom bytowym i sowieckim szykanom, jeńcy nie poddali się obozowemu marazmowi i antypolskiej propagandzie. Błyskawicznie zaczęli się organizować. Sprzyjał temu wysoki poziom ich wykształcenia i różnorodność profesji, którymi zajmowali się w wojsku lub w cywilu (oficerowie rezerwy). Wśród jeńców byli lekarze, prawnicy, inżynierowie, naukowcy i wykładowcy akademiccy różnych dziedzin nauki. W Starobielsku, w listopadzie, jeńcy zorganizowali nielegalne obchody święta odzyskania niepodległości i imieniny Józefa Piłsudskiego, a grupa oficerów na czele z kpt. Mieczysławem Ewertem, mjr. Ludwikiem Domoniem, por. Stanisławem Kwolkiem i mjr. Adamem Sołtanem animowała działalność grup nauki języków obcych, kółek czytelniczych, zawodowych i innych. Odbywały się odczyty na temat higieny, psychologii, botaniki, biologii, geologii, sztuki wojskowej, medycyny, literatury, sztuki itp. Z działalności samopomocy, która wspierała potrzebujących pożyczkami po 100 zł, skorzystało 100 osób.

Niestety Sowieci szybko wpadli na trop nielegalnej działalności jeńców starobielskich: Ewert, Kwolek i Domoń zostali aresztowani i usunięci z obozu. Ich losy potoczyły się różnie: Kwolek zginął w jednym z obozów GUŁag, Ewertowi udało się przeżyć do zwolnienia jesienią 1941 roku, zaś Domoń powrócił do obozu, a następnie trafił w maju 1940 roku do obozu juchnowskiego.

Jeńcy protestowali też przeciwko przetrzymywaniu ich w obozie, wskazując na to, że między RP a ZSRR formalnie nie zaistniał stan wojny, podkreślając, że w myśl aktu o kapitulacji Lwowa przysługuje im prawo do wyjazdu do innych krajów. Lekarze i farmaceuci, powołując się na międzynarodową konwencję genewską, bezskutecznie prosili o zwolnienie i odesłanie do krajów trzecich.

Również w innych obozach jeńcy prowadzili nielegalną działalność samopomocową, edukacyjną i polityczną. W obozie kozielskim wydawali gazety: „Merkuriusz” ( do końca stycznia wyszły cztery numery), „Monitor” (15 numerów), a codziennie przygotowywali ustne „żywe gazety”. Sowieci ostro zwalczali te działania jeńców, traktując je jako działalność antysowiecką. Stale monitorowali ich nastroje i nie było dla nich tajemnicą, że Polacy nie pogodzili się z klęską. Wśród nich powszechny był pogląd, że „ZSRR połączył się z faszyzmem, ale Polska była i będzie. Jeżeli zaś Anglia i Francja podejmą walkę z ZSRR, trzeba będzie pomóc im na tyłach”. Informatorzy donosili także, że oficerowie wierzą w odbudowę Polski w granicach z 1939 roku.

Jeśli chodzi o trzy główne obozy ucieczki zdarzały się sporadycznie i dzięki czujności obozowych strażników i rozgałęzionej agenturze czekistom udawało się z reguły im przeciwdziałać.

Metody śledcze enkawudzistów, których Moskwa wysłała do Ostaszkowa i Starobielska w celu inwigilacji i „inwentaryzacji” jeńców, nie były zbyt wyrafinowane. Choć nie dochodziło do przemocy fizycznej ograniczały się one do prymitywnej presji psychicznej i przynosiły znikome efekty.

Wyjątkiem była grupa operacyjna pod kierownictwem wysokiego oficera 5 Zarządu (wywiadu), majora bezpieczeństwa państwowego Wasylija Zarubina i kapitana bp. Aleksandrowicza. Szczególnie ten pierwszy zapadł w pamięci polskim żołnierzom. Zarubin wyróżniał się erudycją, mówił kilkoma językami, i w ogóle był uprzejmy i miły. Na tle kolegów, wykonujących analogiczne zadania w pozostałych obozach, mógł się jawić człowiekiem nie przystającym do realiów sowieckich. Profesor Swianiewicz z uznaniem wspominał go: „Zachowanie się oficerów sowieckich w Kozielsku wobec jeńców było mniej lub bardziej poprawne, ale „kombryg” (Zarubin) był pod tym względem nie tylko bez zarzutu, lecz posiadał maniery i dystynkcje człowieka wyższej kultury”. Przywiózł ze sobą do Kozielska biblioteczkę liczącą 500 tomów: były to książki w języku rosyjskim, francuskim, angielskim i niemieckim, które udostępniał jeńcom. Dowodem ich uznania był fakt, że był jedynym enkawudzistą, któremu z rozkazu najwyższego stopniem oficera generała dywizji Minkiewicza oddawali honory. Prawda, jego zachowanie – na wzór oficera carskiej żandarmerii – to była cyniczna gra, obliczona na sporządzenie charakterystyki poszczególnych jeńców i spróbowanie wykorzystania choćby niewielkiej części z nich. Z drugiej strony trudno przypuszczać, że wiedział jaki los ich spotka. Tak czy owak, to chyba jemu zawdzięczali ocalenie życia wspomniany Swianiewicz i profesor prawa Wacław Komarnicki, później minister sprawiedliwości w rządzie generała Sikorskiego.

Zarządzeniem Berii z 31 grudnia 1939 roku prace dochodzeniowe miano zakończyć do końca stycznia. W celu zakończenia ewidencjonowania jeńców i sporządzenia ich dokładnych dossier, z rozbiciem na stopnie, narodowości i województwa grupy operacyjne w poszczególnych obozach wzmocniono o nowych funkcjonariuszy przysłanych z centrali.

Na przełomie stycznia i lutego sowieckie kierownictwo zaczęło dojrzewać do myśli o zlikwidowaniu „specjalnego kontyngentu”. Póki co – przede wszystkim z powodu braku dostępu do całości materiału archiwalnego z rosyjskich archiwów, który dotyczy „sprawy katyńskiej” – niestety trudno sprecyzować moment podjęcia tej decyzji, jak i ewolucję stanowiska wyższego kierownictwa sowieckiego w sprawie losu polskich jeńców wojennych. Nie ulega wątpliwości, że największy wpływ na nią miał Stalin, który Polski i Polaków nienawidził ze względów ideologicznych i osobistych. Uważał on, że to burżuazyjne państwo było odpowiedzialne za powstrzymanie pochodu bolszewików na zachód Europy w 1920 roku i stanowiło nieustanne zagrożenie dla ZSRR. Bez wątpienia żywa dla niego była klęska w wojnie z Polską w 1920 roku. Choć sam walnie się do niej przyczynił, obwiniał o nią – choć nie wprost – Tuchaczewskiego i polskich oficerów, którzy teraz znajdowali się w sowieckiej niewoli, i wśród których było wielu weteranów wojny polsko-bolszewickiej. W tym kontekście ich fizyczną likwidację należałoby potraktować zarówno jako osobistą vendettę Stalina, a możliwe też, że jako zamiar eliminacji części polskiej elity intelektualnej, co w perspektywie miało ułatwić mu zwasalizowanie Polski.

Mówi się, że „rozładowanie” obozów, w których byli przetrzymywani polscy oficerowie i policjanci miało na celu zrobienie miejsca dla żołnierzy fińskich, którzy trafili do niewoli w czasie wojny zimowej na przełomie 1939-1940 roku. Sęk w tym, że w ręce sowieckie trafiło ich znacznie mniej niż zakładano (około 1000 osób) i do przetrzymywania ich w niewoli aparat sowiecki nie musiał angażować takich sił i środków jak w wypadku Polaków. Z tego powodu tezę o motywacji ekonomicznej pośpiechu Sowietów w eliminacji fizycznej polskich jeńców wojennych należy jednoznacznie odrzucić i przyjąć z dużym prawdopodobieństwem (jeśli nie z pewnością) fakt, że mordując polskich oficerów i policjantów kierowali się oni przesłankami klasowymi i narodowościowymi. Jeśli przyjąć tę drugą klasyfikację oznaczałoby to, że rozstrzelanie przez Sowietów polskich jeńców wojennych wiosną 1940 roku należy uznać jako ludobójstwo.

Jak jest nasza wiedza o okolicznościach podjęcia przez sowieckie kierownictwo decyzji o wymordowaniu polskich jeńców wojennych? Podjęli ją Stalin i Beria podczas rozmowy 5 marca 1939 roku. Ich sumienia miał dodatkowo uspokajać raport szefa NKWD, który podkreślił, że „wszyscy oni (polscy jeńcy wojenni) są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej. (…) Próbują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antyradziecką. Każdy z nich oczekuje oswobodzenia, by uzyskać możliwość aktywnego włączenia się w walkę przeciwko władzy radzieckiej. Organy NKWD w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi wykryły szereg kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych. We wszystkich tych organizacjach kontrrewolucyjnych aktywną rolę kierowniczą odrywali byli oficerowie byłej armii polskiej, byli policjanci i żandarmi”. Zaproponował też, aby rozpatrywane sprawy 14700 osób z trzech obozów jenieckich oraz 11 tys. aresztowanych i osadzonych w więzieniach w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi „rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania”. Ów „tryb specjalny” miał polegać na tym, że decyzję o wymordowaniu całego „kontyngentu” zamiast Kolegium Specjalnego miała podjąć trójka w składzie Wsiewołod Mierkułow, Bachczo Kobułow i Leonid Basztakow, bez obecności aresztowanych i bez przedstawiania im aktu oskarżenia. Początkowo w skład owej trójki miał wchodzić Beria, jednak w ostatniej chwili przed posiedzeniem, na którym podjęto zbrodniczą decyzję, jego nazwisko zostało ręcznie wykreślone i zamiast niego dopisano Kobułowa. Niezrozumiała pokrętność: trudno przypuszczać, aby usunięcie nazwiska Berii wynikało z innych niż czysto praktyczne powodów. Członkowie „trójki” byli wysokimi funkcjonariuszami resortu spraw wewnętrznych i bliskimi współpracownikami Berii.

Pod pismem, które przesądzało los polskich jeńców podpisali się w kolejności: Stalin, Woroszyłow, Mołotow, Mikojan, a na marginesie w zastępstwie Kalinina i Kaganowicza parafę złożył sekretarz.

Z decyzją o wymordowaniu oficerów i policjantów związana była też inna podjęta trze dni wcześniej: przesiedlenie 22 tys. rodzin więźniów przetrzymywanych w więzieniach Zachodniej Ukrainy i Białorusi oraz oficerów, policjantów i innych osób z trzech obozów specjalnych. Była to druga z zaplanowanych deportacji – w wyniku pierwszej 10 lutego 1940 roku z zachodniej Ukrainy i Białorusi wysiedlono do 21 obwodów i krajów (m.in. do obwodów archangielskiego, wołogodzkiego, irkuckiego, omskiego, swierdłowskiego, mołotowskiego, do autonomicznej republiki Komi i do kraju Krasnojarskiego) prawie 140 tys. osób: w czasie transportu i pierwszych dniach na miejscu osiedlenia z powodu mrozu, braku mieszkania i pożywienia zmarło około 4 tys. osób.

Źródło: Kresy24.pl