Francuski premier wzywa wszystkich katolików znad Sekwany do uczestnictwa w Mszach świętych. Tak – brzmi to jak żart, ale sprawa jest poważna. Ataki islamskich ekstremistów na kościoły i samych wiernych Chrystusowi stały się rzeczą tak powszechną, że nawet liberalny, głęboko ateistyczny rząd dostrzegł problem. Obawiam się jednak, że wszelkie rozwiązania, jakie Paryż może tu zaproponować, będą szczątkowe i nie dotykające tak naprawdę źródła tych zajść.

Francja nie odkryła przecież na powrót swoich katolickich korzeni. Te nadal są na całym liberalnym świecie w głębokiej pogardzie; piewcy nowego wyzutego z chrześcijaństwa ładu nadal upatrują i będą upatrywać źródeł  rzekomego postępu w wierności ideom krwawej rewolucji i prawom, budowanym na kulcie człowieka. Paryż, wzywając katolików do uczestnictwa w Mszach świętych, wyraża po prostu solidarność z prześladowanymi. Kilka miesięcy temu oficjele wyrażali solidarność z redakcją Charlie Hebdo, obrzydliwie przecież szydzącą z prawd wiary katolickiej. Kiedy Francja była bardziej autentyczna? Wszystko wskazuje na to, że wówczas. Bo prawdziwym korzeniem prześladowań jest wyłącznie umiłowania przez Paryż rewolucja.

Naturalnie, w warstwie najbardziej powierzchownej można zrzucać winę na imigrantów. I tak się zazwyczaj próbuje robić, co widać świetnie w działaniach francuskiego Frontu Narodowego. Oto barbarzyńscy przybysze z Afryki i Wschodu, o ile nie zatoną na barkach w drodze do lepszego świata, przybywają do Europy, gdzie nie potrafią dostosować się do oświeconych praw liberalnego świata i wnoszą tu swoje przesądy, co skutkuje, niekiedy, rozlewem krwi.  

Problem w tym, że nie można się tym ludziom wcale dziwić. Co zrobiliby Państwo, przybywając z biednego i pogrążonego w nędzy, ale przesiąkniętego jednak wartościami duchowymi kraju, trafiliby państwo do świata de facto całkowicie zdehumanizowanego? Bo choć w Europie na piedestale stawia się człowieka, to poprzez odcięcie się od Boga mamy do czynienia z całkowitym wynaturzeniem tego, co winniśmy naprawdę nazywać humanizmem. Liberałowie i rewolucjoniści widząc źródło prawa i prawdy w człowieku samym patrzą się w to tylko, co jest grzeszne i upadłe. Nie dostrzegając eschatologicznego wymiaru ludzkiego życia budują ład w rzeczywistości całkowicie barbarzyński, co przejawia się na świetnie znane nam wszystkim sposoby, by wymienić tylko mordowanie dzieci, chorych, starych i niepotrzebnych.

W tym kontekście warto zwrócić szczególną uwagę na to postawę, jaką prezentuje w sprawie imigracji Stolica Apostolska. Możemy, oczywiście, uznać, że Ojciec Święty po prostu zwariował i niczym papież z ponurej wizji Jeana Raspaila wita z otwartymi ramionami barbarzyńskie hordy, które niosą naszej cywilizacji zagładę. Byłby to jednak obraz niesamowicie ograniczony i jednostronny. Jest faktem, że imigranci przynoszą ze sobą do Europy ogrom problemów, z radykalnym islamem na czele. Sądzę jednak, że Stolica Święta rozumie bardzo dobrze, że gdyby przybysze ci trafili na zdrowy grunt, do prawdziwie europejskiej, a więc chrześcijańskiej cywilizacji, kłopotów mielibyśmy z nimi znacznie mniej. A mimo wszystko większość z tych, którzy szukają w Europie dobrobytu, to ludzie normalni, dalecy od radykalizmu. Nie można wrzucać wszystkich do jednego, ekstremistycznego worka. Watykan mówi wyraźnie: także wobec imigrantów trzeba pełnić dzieła miłosierdzia. Nie możemy jako katolicy przejść wobec tych wezwań obojętnie.

Chciałbym zadać tu prowokacyjne pytanie, które jednak, jak wierzę, dość ostro unaoczni najważniejszy problem tego sporu. Czyja cywilizacja jest lepsza w oczach Boga:

Liberalnych Europejczyków, którzy w całej swojej dekadencji i wykorzenieniu dzień za dniem dopuszczają się na masową skalę krwawych zbrodni i nieustannie obrażają Pana Boga, szydząc zeń w każdy chyba możliwy sposób? A może muzułmanów, którzy, pomimo całej nieprawdy zawartej w swojej religii, wierzą jednak, że świat stworzył Bóg i to On wyznacza ludzkości niezmienne prawa?

Nie chciałbym podejmować tu próby odpowiedzi na to pytanie, bo, oczywiście, obie wizje świata, tak liberalna jak islamska, są ze swojej natury fałszywe. Jednak pamiętajmy, że to właśnie muzułmańscy imigranci starają się prowadzić życie ukierunkowane na tamten świat. I nie mam wątpliwości, że zasługuje to na o wiele większy szacunek niż postawa człowieka Zachodu, który nie widzi w życiu wiele więcej poza sobą samym. Imigranci zabijają w Europie ludzi – to prawda. Ale czy Europejczycy tego nie robią? Dzieci nienarodzone i starcy nie mają głosu, którym mogliby zaznaczyć swoją tragedię tak wyraźnie, jak Charlie Hebdo.

Zamykanie się na imigrantów i odmawianie im miłosierdzia jest rozwiązaniem przy naszej obecnej kondycji bardzo radykalnym. Nie żyjemy w świecie, w którym hordy islamskich morderców chcą zniszczyć piękną europejską cywilizację. Rzeczywisty obraz jest o wiele bardziej z katolickiej perspektywy ponury: barbarzyńcy walczą z barbarzyńcami, mordercy niewiernych z mordercami słabych, wyznawcy fałszywej religii z wyznawcami fałszywego kultu człowieka.

Nie dajmy sobie wmówić, że Europa bez Boga jest jakąkolwiek wartością. Nie – cywilizacja Zachodu, która wypiera się Jezusa Chrystusa, jest cywilizacją zbrodniczą i haniebną. Nasza prawdziwa kultura to wyłącznie kultura chrześcijańska. To, co proponują dziś rządzący w całej Europie, w tym w Polsce, z kulturą chrześcijańską nie ma już wiele wspólnego.

Nie stawajmy bezmyślnie w obronie liberalnego ładu. To nie jest coś, o co warto walczyć. Należy walczyć o to, by Europa i Polska stały się na powrót głęboko chrześcijańskie. Dopiero wówczas, wyniósłszy Chrystusa na sztandary, będziemy mogli poradzić sobie z zalewem imigrantów, o wiele łatwiej niż dziś przekonując ich do naszej wizji świata. Prześladowania chrześcijan, do jakich do chodzi na Starym Kontynencie, są bardzo wymownym i palącym znakiem, wezwaniem do głębokiego nawrócenia i porzucenia bezbożnej ścieżki, którą wybrała ta cywilizacja. To pięknie, gdy francuski rząd zachęca katolików do udziału w mszach. Nie będzie to jednak niczym więcej niż pustym tylko gestem, gdy nie pójdzie za tym całkowity odwrót od przyjętego liberalnego kierunku rozwoju. Na to się jednak wciąż nie zanosi, a to dla nas w Polsce, którzy tak chętnie podążamy za wzorami z Brukseli, fatalna prognoza. 

Paweł Chmielewski