Ks. Thomas Roussel Byles poświęcił życie, by spowiadać. Ten przepiękny przykład niezachwianej wierności posłudze kapłańskiej dany został 103 lata temu na tonącym „Titanicu”. Choć kapłanowi dwa razy proponowano miejsce na szalupie ratunkowej, odmówił. Modlił się, spowiadał i pocieszał ludzi, którzy musieli umrzeć. Teraz rozpoczynają się starania o wyniesienie go na ołtarze.

Duchowny kupił bilet na rejs Titanicem, by dostać się do Nowego Jorku. Miał tam udzielić ślubu swojemu bratu. Kapłan umówił się wcześniej z kapitanem, że będzie odprawiał na pokładzie Titanica Msze święte. Zabrał ze sobą potrzebne naczynia liturgiczne, a także przenośny kamień ołtarzowy.

Gdy Titanic uderzył kilka dni od rozpoczęcia rejsu w górę lodową, brytyjski kapłan mógł się uratować: oferowano mu miejsce w szalupie. Zdecydował jednak, że poświęci swoje życie, by do końca pełnić posługę kapłańską, modlić się, pocieszać i spowiadać wszystkich potrzebujących.

Agnes McCoy, która uratowała się z katastrofy, opowiada, że widziała go w sterówce. Gromadziło się wokół niego wiele osób, których uspokajał. Później słyszała, jak czytał głośno modlitwy z brewiarza na górnym pokładzie statku. Ksiądz do końca zachował pełen spokój, pocieszając tonących. Na jego modlitewne wezwania odpowiadali wszyscy, niezależnie od wyznania, dziwiąc się, z jaką pewnością zachowuje się w ostatnich chwilach życia kapłan. 

kad/gosc.pl