Hitem internetu jest od wczoraj występ ks. Ray’a Kelly’ego, który podczas ceremonii zaślubin swoich znajomych zaśpiewał utwór Leonarda Cohena „Hallelujah”. Na tym nie skończyła się jego inwencja twórcza, bo kapłan tak zmienił słowa piosenki tak, by pasowały do okoliczności z życia pary. Niespodzianka, jaką ks. Kelly zgotował swoim przyjaciołom wywoła niemałe poruszenie nie tylko ich samych czy rodziny i przyjaciół, którzy nagrodzili go oklaskami, ale także internautów.

W ciągu niespełna czterech dni nagranie obejrzało ponad dziewięć milionów (sic!) widzów. Jedni się zachwycają, inni oburzają. Czy to stosowne zachowanie? Czy ksiądz może sobie pozwolić na takie występy w trakcie liturgii? Czy wypada? Pytania można długo mnożyć – przecież podobne sytuacje zdarzają się całkiem często, zwłaszcza na Mszach świętych dla dzieci czy młodzieży, na których księża chwytają za gitary i dają wokalne popisy (i serio, piszę to bez cienia ironii!). Na moim ślubie wprawdzie żaden z kapłanów nie śpiewał, za to dobrze pamiętam Eucharystię, od której rozpoczęła się moja studniówka (tak, tak, chodziłam do wyjątkowego liceum) i księdza (nie napiszę nazwiska, aby nie wystawiać go na internetowy lincz), który w trakcie kazania zagrał na gitarze i zaśpiewał nam w ramach życzeń pewną piosenkę (całkiem religijną!). Nie wywołało to większego zdziwienia ani maturzystów, ani ich rodziców czy nauczycieli, bo kapłan był nam wszystkim dobrze znany, także z takich niekonwencjonalnych zachowań.

Śpiewający ks. Kelly wywołuje oczywiste porównania z s. Cristiną, która brawurowo wystąpiła w programie „The Voice of Italy”. Choć mówimy o dwóch różnych sytuacjach (Eucharystia i telewizyjny show), to jednak pewne analogie są. „Co łączy oba te występy? Osoby konsekrowane - jasne, muzyka - oczywiste. Ale to wszystko już przecież było. Z jednym wyjątkiem. Wreszcie nie musimy się wstydzić. Siostra daje czadu, ksiądz nie fałszuje. W rytm, z luzem, radością i po prostu talentem. W końcu nie po to został nam dany od Boga, aby go zakopać” – napisał na Deon.pl Marcin Makowski. Publicysta uważa za znamienną ogromną ilość pozytywnych komentarzy, jakie pojawiły się w sieci po obu występach.

Ale nie brak też i krytycznych głosów. „Zaśpiewał bardzo ładnie, szkoda tylko, że o jakieś dziesięć minut za wcześnie” – pisze Franciszek Kucharczak z „Gościa Niedzielnego”. I tłumaczy: „A tu coś zgrzyta. Bo to jednak występ. Gwiazdorski. Nagle kapłan występuje tylko w swoim imieniu, bo chce coś fajnego zaprezentować. Jasne, że ślub to sytuacja szczególna i często tam a to skrzypek zagra, a to śpiewaczka operowa zaśpiewa – ale to jednak co innego niż gdy w roli artysty-wykonawcy występuje celebrans”. O ile taka argumentacja jest całkiem do przyjęcia, o tyle w ogóle nie trafiają do mnie chamskie komentarze, że ksiądz (a wcześniej s. Cristina) minęli się z powołaniem... Śpiewający ksiądz – hit czy kit? O opinie na temat takich występach poprosiłam kilku przedstawicieli środowisk katolickich, osoby o różnej wrażliwości religijnej.

„Ksiądz może i zaśpiewał dobrze, ludziom się podoba, młodzi się wzruszyli. Słodko i uroczo, wszyscy długo zapamiętają. Jednak Msza nie jest przestrzenią na takie występy. Nawet Msza ślubna czy pierwszokomunijna jest uobecnieniem zbawczej Ofiary Chrystusa. Dlatego Kościół swoje najświętsze misteria chroni przed nadużyciami prawem, którego przestrzeganie, jak pisał w encyklice o Eucharystii Jan Paweł II, jest wyrazem miłości. Podczas Mszy wykonywać można wyłącznie zatwierdzone przez Episkopat pieśni liturgiczne, a oczywiście nie należy do nich ckliwe „Hallelujah” Cohena. Nie może być wykonywana muzyka o charakterze rozrywkowym (por. Instrukcja Episkopatu Polski o muzyce liturgicznej po Soborze Watykańskim II). Msza nie jest środkiem do ewangelizacji. Jeśli duszpasterz ucieka się do takich tanich chwytów, świadczy to wyłącznie o smutnym i akatolickim poziomie jego duszpasterstwa. Pośpiewać i potańczyć chętni księża mogą poza liturgią, np. w trakcie wesela” – mówi Dawid Gospodarek, redaktor „Listu” i „Pressji”.

„Mam mały problem z księdzem Kelly. Z jednej strony jestem zachwycony jego występami, bo uwielbiam księży, którzy nie boją się działać nieszablonowo, robią rzeczy odważne w formie, czasem trochę nawet jadą po bandzie - i on się w ten typ działania wpisuje. Wydaje mi się jednak, że Msza święta to nie czas i miejsce na tego typu występy. Idealnym rozwiązaniem byłoby gdyby ksiądz robił to co robi, śpiewał tak jak śpiewa, ale po Mszy. Niech poczeka na zakończenie liturgii, ściągnie ornat i dopiero wtedy wychodzi do ludzi w kościele. Nie byłoby wtedy kontrowersji, a efekt zaskoczenia mógłby być zachowany, a może nawet jeszcze większy, gdyby np. wcześniej na ogłoszeniach zapowiedział enigmatycznie, że ma dla pary młodej niespodziankę, którą "da" im zaraz po Mszy” – tłumaczy z kolei Piotr Żyłka, publicysta Deon.pl, twórca profilu FaceBóg.

Zupełnie inaczej sprawę widzi Natalia Białobrzeska: „Ten konkretny występ księdza uważam za naprawdę piękny gest! Gdyby tego rodzaju "pokazy" odbywały się co niedziela, to pewnie spojrzałabym na to z dystansem. Ale ślub z założenia ma się raz w życiu i prawdopodobnie ksiądz prowadzący jest przyjacielem Młodych, dlatego tez dostosował słowa piosenki do ich konkretnej historii. Włożył w to sporo serca. Odebrałam ten prezent nie jako sprawdzony sposób na zrobienie szału, ale właśnie jako bardzo osobiste "dziękuję" i "cieszę się waszym szczęściem". Ludzkie i Boże – zarazem”.

Z kolei Tomasz Rowiński z „Christianitas” nie szczędzi gorzkich słów: „Nowa Msza niestety pozostawia bardzo wiele swobody księżom, którzy szukają w liturgii jakichś nowych atrakcji. Można zatem powiedzieć, że jeśli pojawiają się jakieś słowa krytyki to wynikają one z jeszcze istniejących pokładów tradycyjnej pobożności. Oczywiście, takie zachowanie jest kompletnym niezrozumieniem tego, czym jest liturgia. Można też zauważyć, że wciąż obecna w Kościele potrzeba "autentycznych" zachowań - szczególnie w czasie liturgii, jest formą próżności i narcyzmu. Dlatego trudno się zachwycać. Ale trzeba zapytać, jaki będzie kolejny przedmiot naszego zachwytu - skoro już była śpiewająca zakonnica w programie rozrywkowym, a teraz ksiądz wodewilista za ołtarzem... Przecież to wszystko zmierza ku przepaści. Lepiej by było przemilczeć i spuścić zasłonę wstydu na takie newsy”.

Ks. Łukasz Kachnowicz jest bardziej powściągliwy w ferowaniu wyroków: "Osobiście, nie zaśpiewałbym tak na Mszy (może też dlatego, że nie potrafiłbym tak). Ale nie wywołuje to we mnie negatywnych emocji. Na pewno daleki jestem od darcia szat i strzelania hasłami: profanacja, itp. Czasami ktoś wpadnie na jakiś nietypowy pomysł, ale nie zawsze to musi być od razu "zbrodnia". Gdyby śpiewał i do tego fałszował, to byłaby wtedy zbrodnia.

Br. Marcin Radomski OFM Cap dodaje jednak: "Ksiądz fajnie śpiewa, to oczywiste, ale Msza to nie scena, na której robi się show. To liturgia, a nie show prezbitera ma przyciągać. Męka, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa - ON sam ma przyciągać w Liturgii".

Natomiast br. Elzeario Adam Nowak mówi: "Siostra Cristina i ks. Ray Kelly. Co mają wspólnego? Obydwoje są osobami konsekrowanymi. Obydwoje zostali obdarzeni talentem muzycznym. Tylko o ile występ siostry Cristiny obejrzałem kilkanaście razy, występu ks. Ray’a nie byłem w stanie zobaczyć ani razu do końca. Dlaczego? Bo ksiądz, kiedy ubiera stułę, ornat i idzie do ołtarza ma za zadanie głosić Chrystusa, a nie siebie. Dedykuję mu słowa Jana Chrzciciela „Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał” (J 3,30) oraz św. Pawła: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Całkiem inaczej odebrałbym ten występ, gdyby ów ksiądz śpiewając tę popową piosenkę nie był ubrany w szaty liturgiczne".

Marta Brzezińska-Waleszczyk