Nagonka na Kościół i kapłanów nie jest dziełem przypadku, wyrazem autentycznego, społecznego oburzenia wywołanego przypadkami molestowania seksualnego najmłodszych i najbezbronniejszych przedstawicieli ludzkiej rodziny, które rzeczywiście miały miejsce. To starannie zaplanowana akcja wymierzona w instytucję stojącą na straży tradycyjnych wartości, która jako (praktycznie) jedyna może sprzeciwić się wszechobecnej moralnej degrengoladzie. Tęczowe lobby usiłujące przenicować świat na swoją modłę, wmówić mu, że homoseksualizm to normalność a nie dewiacja,  musi najpierw zniszczyć jedyną siłę mającą zdolność przeciwstawić się idei „postępu”, musi zdyskredytować jednoznaczną prawdę płynącą z Dekalogu i Pisma a najłatwiej to zrobić uderzając w ludzi, którzy tę prawdę głoszą. Oskarżenie o grzech tej samej natury ale znacznie cięższego kalibru jest bronią doskonałą, bronią absolutną, nokautującą przeciwnika i nie dającą mu praktycznie żadnej możliwości kontrataku. Człowiek wykorzystujący seksualnie dzieci, plugawiący ich niewinność budzi wściekłość i obrzydzenie. Kiedy ten sam człowiek mówi o złu homoseksualizmu jest kompletnie niewiarygodny, śmieszny, skazany na kpiny i agresję. O to właśnie chodzi gejowskim aktywistom stawiającym siebie na pozycji obrońców pokrzywdzonych, którzy do jednego worka z dewiantami rzekomo prześladowanymi przez „homofobicznych oszołomów” wrzucają gwałcone dzieci.

 

Nie jest moim zamiarem dowiedzenie, że pedofilów wśród katolickich duchownych nie ma, że każdy przypadek dziecięcej krzywdy to wymysł wrogów Kościoła. Byłbym takim samym hipokrytą jak ci wszyscy, dla których sutanna jest znakiem rozpoznawczym potwora śliniącego się na widok małego człowieka. Zwyrodnialcy zdarzają się w każdym środowisku, ich „procentowy udział” jest jednak mniej więcej taki sam wśród księży co wśród hydraulików, nauczycieli, dziennikarzy czy prawników. Wszyscy wywodzimy się z jednej rodziny ludzkiej, mamy te same przywary, popełniamy te same grzechy i jesteśmy tak samo niedoskonali. Powszechne niemal przekonanie o nadreprezentacji seksualnych dewiantów pośród stanu duchownego jest wynikiem doskonale zorganizowanej medialnej kampanii i manipulacji. Jeden przypadek przewałkowany przez wszystkie prasowe tytuły, telewizyjny dokument przedstawiający w krótkim czasie wszystkie zarejestrowane w ciągu kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu lat dziecięce tragedie powoduje, że w ludzkich umysłach mnożą się byty a z każdej parafii słychać płacz gwałconego malucha. Dziś już nawet niewinna zabawa staje się powodem oskarżenia o najcięższą przewinę a idiotyzm urasta do rangi zbrodni co mogliśmy obserwować całkiem niedawno, kiedy media wszystkich proweniencji pochylały się nad krzywdą uczniów salezjańskiego gimnazjum zmuszanych do czynów nieżądnych polegających na... zlizywaniu bitej śmietany z kolana księdza dyrektora. Skrajna głupota, kretyństwo wręcz, ale bez przesady! Gdyby nie sugestia usłużnych dziennikarzy nikt nie dopatrzyłby się w tej sytuacji żadnego podtekstu seksualnego a dostrzegłby wyłącznie debilizm organizatorów.

 

Po części winę za tę sytuację ponosi sam Kościół. Wyciszanie afer, wiele księżowskich zbrodni zamiecionych pod dywan i dyskrecja mająca na celu (między innymi) chronienie ofiar spowodowały powszechną nieufność i brak wiary w wyjaśnienia. Jawność wydaje się koniecznością, choć może nie spodobać się wielu ludziom a już zwłaszcza kościelnej hierarchii, wśród której panuje przekonanie, że brudy należy prać w rodzinie a nie wynosić je na zewnątrz. Owszem, to prawda. Ale nie wtedy, kiedy sąsiedzi podglądają i czekają na sposobność by chwycić zafajdane prześcieradło i pokazać je wszystkim, którzy wciąż jeszcze wierzą w nieskazitelność gospodyni...

 

Alexander Degrejt