Rozgłos wokół ks. Kazimierza Sowy nie może cieszyć nikogo, kto czuje się związany z Kościołem. Mnie też nie cieszy, choć z bohaterem ostatniej odsłony afery podsłuchowej, czyli prostu Kazkiem, dzieli nas prawie wszystko. Poza kapłaństwem właśnie i zaangażowaniem w mediach, też raczej różnych. Przez kilka miesięcy tylko współpracowaliśmy jako zmiennicy, komentujący wydarzenia papieskie na antenie dawnej Telewizji Familijnej. Był to rok 2000. Wtedyśmy się spotkali, i wkrótce rozstali. Pretekstem było ultimatum Kazka z żądaniem podwyżki, na co ówczesne szefostwo stacji z Maciejem Pawlickim na czele tylko czekało.

Teraz nie tyle nawet ostatnia afera taśmowa, co decyzja nowego metropolity krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego sprawi zapewne, że Kazek zniknie z mediów i ze świata polityki. Mam nadzieję, że tylko z mediów i z polityki, a nie z kapłaństwa, że podporządkuje się wezwaniom swojego przełożonego i w pokorze podejmie wyznaczone przez niego zadania duszpasterskie. Ma na to czas do końca czerwca. Droga buntu, którą wybrał – otwarcie wspierany przez niego – inny ksiądz, publicznie szkalujący abp. Henryka Hosera SAC i wypowiadający mu posłuszeństwo, byłaby dla ks. Sowy drogą donikąd. Media i politycy, którzy uwodzą kościelnych buntowników, wykorzystując ich do rozbijania Kościoła, w końcu ich porzucają jak wyciśniętą cytrynę.

Kościół został przez Kazka tylko w ostatnim czasie skrzywdzony podwójnie. Raz, gdy przy zakrapianych imprezach ksiądz z politykami i sympatykami PO oraz byłym szefem BOR uczestniczył w rozgrywaniu Kościoła. Instruował ich jak za pomocą funduszy europejskich i innych pieniędzy egzekwować przychylność wobec rządów PO&PSL. Dzielił episkopat na „świrów” i „rozsądnych gości” przyjaznych PO, wymieniając ich po imieniu. Mówił nawet, kto ma słabość do Donalda, „tak na maksa”. Zachęcał do twardej polityki wobec Kościoła i do stawiania go pod ścianą.

Kościół na tym stracił, bo instrukcje Kazka były wykorzystywane w praktyce przez poprzedni rząd, na co mamy liczne dowody. Komplementowanym przez Kazka hierarchom też szczerze współczuję. Im również wyrządził wizerunkową krzywdę, bo nie wiadomo dzisiaj, czy się od takich pochwał odcinać, czy zbywać je milczeniem.

Drugi raz Kościół przy okazji sprawy Kazka dostał jakby rykoszetem. Bo widok księdza z cygarem i kieliszkiem na okładce tygodnika czy kilkudniowe epatowanie jego obrazem i nagraniami na antenie telewizji utrwala tylko negatywne stereotypy o duchownych. Nie oskarżam przy tym dziennikarzy o złe intencje ani nie oczekuję od nich, żeby przemilczali bolesne fakty. Coś musi nieraz zaboleć, abyśmy podjęli leczenie. Ale nie zmienia to faktu, że dla środowisk antyklerykalnych takie obrazki to woda na młyn ich propagandy o zepsuciu i upolitycznieniu kleru. Nie tylko dla nich zresztą, bo dla wielu postronnych ludzi ksiądz to ksiądz. A czy jest to Sowa, czy Rydzyk, Lemański czy Zieliński, to już nie ma dla nich większego znaczenia. Ma rację pani premier Beata Szydło, która z troską stwierdziła na antenie Wpolsce.pl, że sprawa ks. Sowy jest bolesna dla całego Kościoła w Polsce i dla nas wszystkich. Jej syn też przecież od niedawna jest księdzem. Mówi zatem jako katoliczka i matka.

Świadomość kościelno-partyjnego parasola, który miał Kazkowi zapewnić wszelaką nietykalność, bardzo mu zaszkodziła. Ostatecznie zaszkodziła też Kościołowi i całemu duchowieństwu, bo księża znowu są na językach. Czas, abyśmy wszyscy wyciągnęli z tego wnioski. Również ci, którzy trzymali ów parasol. Paradoksem jest bowiem, że te same „liberalne” środowiska potrafiły być wyjątkowo skuteczne w ściganiu „nieprawomyślnych” w ich mniemaniu duchownych. W przypadku Kazka z jego strony zabrakło roztropności i ascezy. Ale zabrakło też konsekwentnego kanonicznego nadzoru. Przez to cierpimy teraz wszyscy.

Tego, co się stało, cofnąć się nie da. Ale odpokutować można i trzeba. Trzeba się modlić za ks. Kazimierza Sowę, aby w tych dniach podjął jedyną mądrą decyzję. Koniecznie trzeba też w Kościele wyciągnąć wnioski z tej sprawy, aby się nie powtórzyła w jakiejś nowej odsłonie.

 Ks. Henryk Zieliński

Idziemy nr 26 (612), 25 czerwca 2017 r.