Ledwie minął dzień od ukazania się na „deon.pl” mojego tekstu polemizującego z redaktorem Terlikowskim, a na portalu „malydziennik.pl” są już jego podziękowania za to, że pokazałem „w retorycznym szale” (o. Prusak też się do tego przyczynił), iż zarzuty jakie stawia generałowi jezuitów są prawdziwe.

Interpretacja mojego tekstu w wydaniu pana Tomasza Terlikowskiego jest przykładem dość kuriozalnej egzegezy. Pan redaktor doczytał się w nim, że nazywam go głupkiem i najemnikiem. Tego typu wnioski są zbyt daleko idące, tym bardziej, że uważam go za eksperta w dziedzinie, na której się sam nie znam i jestem dumny, że figuruje wśród moich znajomych (po angielsku powiedziałoby się przyjaciół) na facebooku.

Cieszę się, że pan redaktor, w ripoście na mój tekst o jego inkwizytorskich zapędach, odcina się ostatecznie od utożsamiania osobowego zła z diabłem, czyli jak rozumiem, traktuje go symbolicznie, podobnie jak węża czy lewiatana, będących obrazem różnych aspektów zła osobowego. Diabła, czyli z greki oskarżyciela, można sobie oczywiście wyobrażać, ale takie wyobrażenie pozostanie tylko cieniem tego czym tak naprawdę jest osobowe zło. Po co więc było łapać za słówka generała jezuitów skoro tak samo myślimy? Ponadto rzecznik generała wyjaśnił, że przełożony Towarzystwa Jezusowego rozumie istnienie zła osobowego dokładnie tak, jak naucza Kościół.

Pan redaktor powraca też wciąż do sprzętu nagrywającego, o którym wspomniał przełożony generalny i zadaje pytanie, chyba retoryczne, „czy opierając się na sugestii, że w czasach Jezusa nie było sprzętu do nagrywania, można uznać (a to właśnie sugerował o. Sosa), że zakaz rozwodów już nie obowiązuje”. Przyjrzyjmy się więc wypowiedzi ojca generała Arturo Sosy.

Na zacytowane przez dziennikarza słowa kardynała Mullera, że nikt, nawet papież, nie może zmienić słów Jezusa dotyczących małżeństwa, generał odpowiedział, że słowa Jezusa powinny być odczytywane w kontekście, nie można mieć co do nich wątpliwości, ale należy je rozeznawać. W swoją wypowiedź wplótł luźną refleksję nawiązującą do pracy teologów szukających odpowiedzi na pytanie: co Jezus miał na myśli? Tu posłużył się przykładem urządzenia nagrywającego dźwięk. I tu dodam od siebie: nawet jeśli byłoby za czasów Jezusa takie urządzenie, to teologowie również pisaliby elaboraty na temat: co Jezus chciał przez to powiedzieć? O co więc ten cały raban? Skąd te lęki? Kościoła bramy piekielne nie przemogą panie redaktorze.

Jezuitów można nie lubić, ale proszę nie przeginać. Ani papież, ani generał, nie mają żadnych wątpliwości, co do nierozerwalności sakramentu małżeństwa, nie postulują też rozwodów w Kościele, a takie wrażenie może odnieść czytelnik tekstów pana redaktora. Natomiast pastoralne podejście do osób żyjących w związkach niesakramentalnych, obecne w praktyce duszpasterskiej, nie leży w sprzeczności ze słowami Jezusa, który sytuację każdego człowieka traktował indywidualnie. Nie ma więc obaw, że ciągłe rozeznawanie słów Jezusa może, jak pan pisze „unieważnić całkowicie dotychczasowe nauczanie Kościoła”. Strachy na lachy.

Nie da się też zamknąć Boga w stworzonych raz na zawsze definicjach, nawet Prawo Kanoniczne Go nie ogranicza. Duch Święty nie zawsze mówi Kościołowi to, co pobożni wierni chcieliby usłyszeć. Nawet prorocy, nie tylko filozofowie, byli zaskakiwani nieprzewidywalnością Boga, który ciągle prowadzi z człowiekiem dialog. Nie mówię, że generał jezuitów doskonale wie, co Duch mówi dziś do Kościoła. Natomiast jego zadaniem jest rozeznawanie, czego nasz Pan Jezus Chrystus oczekuje dziś od Towarzystwa Jezusowego. Czy tego samego, czego oczekiwał w okresie Reformacji? Z pewnością nie. Pan Terlikowski wydaje się wiedzieć czego. Według niego powinniśmy się zajmować „głoszeniem rekolekcji i obroną nauczania i Tradycji Kościoła”. Przepraszam, ominąłem jeszcze jedno zadanie, jakie zleca pan redaktor jezuitom: rozeznawanie. Mam nadzieję, że właśnie to zadanie, jedno z najważniejszych dzisiaj, dobrze wypełnimy. I będziemy mogli być wielcy w oczach pana Tomasza Terlikowskiego.

O wielkości człowieka świadczy umiejętność śmiania się z samego siebie, dlatego pozwolę sobie zacytować jeden z wpisów, jaki znalazł się pod moim artykułem zatytułowanym „Redaktor Terlikowski inkwizytorem”. Czytelnik podpisujący się jako Marcin K. napisał: „Siódmego dnia Bóg spojrzał na dzieło stworzone przez siebie. Westchnął. Z niepewnością obejrzał się i czekał. Tomasz Terlikowski uśmiechnął się do Boga i powiedział

– Podoba mi się. Jestem z ciebie dumny.

Bóg odetchnął z ulgą.

Ks. Wojciech Żmudziński SJ