Ks. Alfred Wierzbicki z typowym dla salonowego intelektualisty lekceważeniem dla inaczej myślących odcina się od tego, co myślą księża i od swoich kolegów w kapłaństwie. Zaczyna od ks. Longchamps de Beriera. „Jestem ostrożny wobec in vitro, ale w głowie mi się nie mieści, jak chrześcijanin może piętnować osoby poczęte tą metodą jako posiadające rzekomą bruzdę. A nawet gdyby istotnie ludzie zrodzeni metodą in vitro mieli słabszą kondycję zdrowotną, to jest to argument raczej eugeniczny, a nie wprost moralny. Nieugięta pryncypialność nie radzi sobie z prawdziwym wyzwaniem moralnym, nakazującym szacunek i delikatność wobec każdego człowieka, niezależnie od tego, w jaki sposób pojawił się na świecie. Wstyd za zastępy księży zachwyconych "klarownością" stanowiska katolickiego prawnika” - oznajmia.

I aż trudno nie zapytać, co oznacza owa „ostrożność”? Czy ksiądz Wierzbicki jest przeciw zapłodnieniu pozaustrojowemu czy nie? I drugie pytanie, w którym to miejscu ksiądz Longchamps de Berier „piętnował” osoby urodzone w in vitro? W wywiadach, których udzielił nie ma o tym ani słowa, ale przecież fakty nie interesują duchownego z Lublina. On chce przypodobać się „Wyborczej”, i tylko to się liczy.

Po ataku na prawnika z Warszawy nadchodzi czas na atak na ks. Oko. I tu już ks. Wierzbicki nie bawi się w niuanse. „Drugi ulubieniec moich kolegów zasłynął tym, że sala w Sejmie Rzeczypospolitej pomyliła mu się z estradą kabaretu. Kapłan, a do tego kolega profesor, angażuje się w zwalczanie genderyzmu, który widzi nawet tam, gdzie go nie ma. Aby urwać tej hydrze wszystkie łby, nie może się powstrzymać przed dawką wulgaryzmów i obscenów rodem z koszar czy więzienia. Prymitywom to się podoba, ale nie ma w tym ani odrobiny Ewangelii. Nie pomylił się ks. Tischner, gdy twierdził, że więcej ludzi odeszło z Kościoła nie dlatego, że Marks ich przekonał, lecz ponieważ nie chcieli już mieć do czynienia z arogancją księdza” - oznajmia duchowny, który uznaje, że da się pogodzić genderyzm z chrześcijaństwem. Cóż kiedyś też byli duchowni przekonani, że chrześcijaństwo da się pogodzić z nazizmem i komunizmem. I jakoś nie wspominamy ich najlepiej, choć media też nosiły ich wówczas na rękach.

TPT/Wyborcza.pl