Portal Fronda.pl: „Zauważamy, że nawet w pobożnych miasteczkach, małych szpitalach dokonuje się aborcji eugenicznej” - mówił ostro bp Andrzej Jeż podczas koncelebrowania Eucharystii na Jasnej Górze. Jak Ksiądz odebrał mocne słowa tarnowskiego ordynariusza?

Ks. Tomasz Kancelarczyk: W pierwszej kolejności pomyślałem, że bp Andrzej Jeż zna realia i nie żyje złudzeniami. Słowa o powszechności aborcji, wykonywanej w małych szpitalach, niewielkich miasteczkach, nie tylko w wielkich ośrodkach, są po prostu prawdziwe. Do mnie takie informacje dochodzą cały czas. Szczecińskie Stowarzyszenie Katolickie „Civitas Christiana” wysłało zapytanie do NFZ gdzie i jak często dokonywana jest aborcja. Chcemy potwierdzić informacje, które otrzymujemy, a tych jest naprawdę wiele.

Dzwonią do Księdza pracownicy szpitali i mówią o aborcjach, których są świadkami?

Co jakiś czas odbieram telefony, w których ludzie mówią, że w szpitalu, w którym pracują, właśnie dokonywana jest aborcja. Czasem dzwonią same pacjentki, które mówią, że dowiedziały się o zamiarze zabicia dziecka na przykład w 21. tygodniu ciąży. Otrzymuję wiele sygnałów na temat lekarzy, którzy wykonują aborcje pod przykrywką wywołania poronienia. Najpierw przepisują odpowiednie tabletki, a później przyjmują pacjentkę, która roni do szpitala. Aborcje odbywają się w różny sposób i jest ich znacznie więcej, niż te 600 rocznie, jak podają oficjalne statystyki. Nie mam na to konkretnych dowodów, ale informacje na temat aborcji docierają do mnie tak często, że mogę sobie wyobrazić, jak wielka jest skala tego procederu...

Pomówmy o samym języku, którym ruch pro-life i Kościół mówi o aborcji. Takie mocne sformułowania, jak bp Jeża, wpisują się w pewną taktykę, w której trzeba mówić o aborcji bardzo wyraziście, aby uświadomić ludziom, czym naprawdę jest ten, jak piszą media lewicowe, „zabieg” czy „terminacja ciąży”?

Nawet samo słowo „aborcja” nie do końca oddaje rzeczywistość. A w końcu jest zasadnicza różnica pomiędzy sformułowaniem „abortowanie” a „zabicie nienarodzonego dziecka”, przynajmniej jeśli chodzi o ekspresję i emocjonalność przekazu, ale przecież nie tylko. Nie dalej niż wczoraj, mówiłem na kazaniu o tym, aby używać prawdziwego języka, nazywać rzeczy po imieniu. Jesteśmy jednak wychowywani na takim języku, który spłyca ten problem. Sam, mówiąc o obronie życia, często nawet mimowolnie powtarzam to, co gdzieś zasłyszałem, używam sformułowań, funkcjonujących w ogólnym obiegu. Zawsze jednak poprawiam się, bo uważam, że trzeba mówić właściwym językiem, to znaczy takim, który oddaje rzeczywistość. W innym razie, sami utrudniamy ludziom dotarcie do prawdziwej wartości życia. „Terminacja ciąży” to po prostu naganny język, nie wspominając już o „tkance ciążowej”. Na pewnej stronie internetowej znalazłem informacje na temat „psychologicznych aspektów aborcji”, gdzie prowadząca ją pani doktor używała takiego właśnie języka. Ale już w innych miejscach, ta sama lekarka mówiła o „maleństwu” czy „dzieciątku”... „Zawartość macicy” to przecież sformułowanie niedopuszczalne dla kogoś, kto jest świadom wartości życia. Jeśli sprawa dotyczy kogoś nam bliskiego, to nie powiemy, że „terminowano” nam mamę czy brata! To są słowa, które zakłamują rzeczywistość. Musimy się uczyć, i to także zadanie dla ruchów pro-life, właściwego języka. Trzeba mówić o zabiciu nienarodzonego dziecka, a nie o aborcji.

I jak Ksiądz tego uczy?

Kiedyś poleciłem mojej młodzieży zrobienie takiego testu, w ramach którego podczas rozmów o aborcji ze znajomymi, mieli cały czas używać sformułowania „zabicie nienarodzonego dziecka”. 

W ogóle mieli nie używać słowa „aborcja”, bo to również taki językowy wytrych. Efekt był taki, że ich postawa wywołała prawdziwą burzę wśród znajomych.

Nie obawia się Ksiądz tej burzy, tego, że Kościołowi po raz kolejny zarzuci się, że posługuje się językiem nienawiści, że wyklucza?

Oczywiście, że tak będzie. Przecież te środowiska bazują na kłamstwie, więc prawdę będą nazywać łamaniem praw czy właśnie mową nienawiści. Nie ograniczałbym jednak prawdziwego języka do takiego, który ma być właściwy Kościołowi. To ma być język właściwy każdemu człowiekowi, dotykającemu wartości życia. Trzeba mówić prawdę. Jeśli jest zagrożenie życia dziecka, to przecież nie powiemy o „zagrożeniu istnienia płodu”. Owszem, są pewne sformułowania poprawne medycznie, ale należałoby je ograniczyć do sali operacyjnej czy szpitala, bo kiedy wartościujemy, to „płód” staje się „człowiekiem”. Nie jesteśmy przecież lekarzami, którzy działają w obrębie ludzkiego ciała, byśmy używali terminów medycznych. Mamy używać języka, który mówi prawdę o człowieku. Ataki będą, spodziewam się ich, ale przecież nie możemy się pod nimi ugiąć. Operując takim zakłamanym językiem, umniejszamy wartość życia człowieka, nie docieramy do niej, nie przekazujemy tej wartości. Jaką informację przekazuje sformułowanie „płód”? Że to nie jest człowiek...

Rozm. MaR