Zasady i fundusze

   „Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne” - miał powiedzieć prezydent Francji Francois Hollande do premier Beaty Szydło. W podobnym tonie wypowiadał się niegdyś prezydent Jacques Chirac na wieść, że Polska dołączyła do grupy państw popierających wojnę w Iraku: „Stracili dobrą okazję, aby siedzieć cicho, postępując infantylnie i lekkomyślnie”. Chirac zdradzał jeszcze bardziej cyniczne myślenie: „Nie należy wiązać inicjatyw moralnych z gospodarczymi. To są dwie zupełnie inne sfery”.

   Na szczęście nie jest to cecha wszystkich francuskich prezydentów. Niegdyś Nicolas Sarkozy z niepokojem mówił o Francji: „Republika nie rozumie dziś pojęcia dobra i zła. Broni jedynie reguł, prawa, ale nie jest w stanie powiązać ich z porządkiem moralnym”. Charles de Gaulle opuszczając urząd prezydenta, we właściwym sobie mentorskim tonie, pouczał: „Patriotyzm jest wtedy, gdy na pierwszym miejscu jest miłość do własnego narodu; nacjonalizm wtedy, gdy na pierwszym miejscu jest nienawiść do innych narodów niż własny.”  

    Można gratulować polskiej premier riposty na słowa Hollanda: „Nie mogę poważnie traktować szantażu prezydenta, który ma 4 procent poparcia i niedługo nie będzie prezydentem. Jeżeli państwa będą uważać, że można szantażować innych, że nie dostaną pieniędzy na jakieś projekty, to UE ma przed sobą fatalną przyszłość. Wywalczyliśmy sobie to ciężką pracą, że jesteśmy w UE. To my dziś budujemy największy potencjał UE, bo nasz region się rozwija”.

   Odnoszę nieodparte wrażenie, że nasz kraj uznawany jest za chorego człowieka Europy, którego można okładać z każdej strony. Rozumiem, że nie jest nim Grecja, która praktycznie zbankrutowała, zagrażając stabilności całej strefy EURO i której wierzyciele po prostu będą musieli darować długi, bo inaczej upadnie cały projekt  wspólnej waluty. Grecki budżet zadłużony jest na 200 procent PKB.

   Rozumiem, że chorym człowiekiem Europy nie jest także Wielka Brytania, która po prostu ogłosiła swoje wyjście z Unii Europejskiej, uznając w ten sposób, że ma dość decyzji podejmowanych poza własnym parlamentem. Prezydent Francji Jacques Chirac pogardliwie mówił, że „…jedyne, co kiedykolwiek Brytyjczycy przynieśli europejskiemu rolnictwu, to choroba szalonych krów”. Brexit zasiał strach, że możliwy jest efektu domina.

   Rozumiem, że problemem dla Europy nie była i nie jest Holandia, która wyrzuciła eurokonstytucję do kosza 1 czerwca 2005 roku. Chociaż było to pierwsze referendum w historii Holandii, to jednak przeciwko traktatowi opowiedziało się prawie 62 proc. głosujących. Jeszcze a propos Holandii: lider Partii na rzecz Wolności (PVV) Geert Wilders opublikował na Twitterze krótkie streszczenie swojego programu wyborczego. Jego główne założenie to „dezislamizacja” Holandii i zamknięcie granic przed muzułmanami. Już samo to ma przynieść ponad 7,2 mld euro oszczędności. Zapowiedział także, że jeśli wygra wybory, chciałby „wszcząć proces wyjścia Holandii z Unii Europejskiej.” Czy ostatnie starcia tureckiej diaspory z policją w Rotterdamie nie powinny zaniepokoić eurokratów? Mają pod nosem problem, którego nie chcą lub nie potrafią rozwiązać.

   Rozumiem, że chorym człowiekiem Europy nie była Francja, gdy utopiła nowy traktat w Sekwanie. Najpierw uznany został za niezgodny z francuską ustawą zasadniczą a potem odrzucony przez obywateli w referendum. W maju 2005 roku, przy frekwencji sięgającej prawie 70 proc., Francuzi odrzucili eurokonstytucję większością 54,87 proc. głosów, mimo, że konwentowi przygotowującemu dokument przewodniczył b. prezydent Francji Valery Giscard d’Estaing. Jakim trzeba być hipokrytą, by pouczać o europejskości inne narody. Rozumiem, że zamachy terrorystyczne w Paryżu (redakcja Charlie Hebdo, Bataclan) i Nicei, zabójstwo niewinnego księdza  Jacques Hamela w czasie Mszy świętej, przedłużający się stan wyjątkowy, rozruchy na przedmieściach wielkich miast itp., to wszystko nie zagraża stabilności unii i bezpieczeństwu jej obywateli?

   Rozumiem, że problemów nie stwarzała Irlandia, której obywatele dwukrotnie  zabierali głos w referendum. Pierwsze, w czerwcu 2008 r. dało wynik negatywny. Traktat lizboński nie został przyjęty. Rok później na posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli, ogłoszono specjalne gwarancje mające ułatwić przyjęcie traktatu lizbońskiego przez Irlandczyków. Warto je przypomnieć, by rozjaśnić nieco obraz. Są to gwarancje nienaruszalności irlandzkiego prawa w odniesieniu do prawa do życia, rodziny i edukacji, podatków, bezpieczeństwa i obrony oraz zachowanie tradycyjnej neutralności wojskowej tego kraju. Unijni komisarze naginając zasady, ratowali projekt przed powtórnym odrzuceniem.

   Rozumiem, że chorym, a może nawet umierającym, człowiekiem Europy nie jest też Belgia, która co prawda bije rekordy, ale jakie? Np. przez 535 dni nie miała rządu centralnego, gdyż rozłam między Walonami a Flandrami nie pozwalał na zawarcie kompromisu. Liesbeth Homans, belgijska polityk we flamandzkim rządzie prognozuje rozpad kraju w ciągu 10 lat, czego jest też zagorzałą zwolenniczką. Rozumiem, że dla Europy największa wylęgarnia terrorystów w Europie jaką stała się dzielnica Molenbeek-Saint-Jean oddalona zaledwie o 15 min jazdy siedziby Unii Europejskiej też nie jest problemem.

Rozumiem, że Europa nie widzi zagrożeń w Austrii, gdzie powtarzano drugą turę wyborów prezydenckich, podobno ze względów proceduralnych i że w wyniku powtórzonego głosowania wygrał kandydat, który pierwotnie przegrał.   Rozumiem, że dla Rady Europy, zwłaszcza dla Niemiec problemem nie jest prezydent Turcji aspirującej do unii, nazywając nazistami i faszystami rządy Holandii i Niemiec, które ze względów bezpieczeństwa nie zezwoliły na wiece wyborcze tureckiej diasporze.

   Rozumiem, że Europie nie przeszkadzają inteligentne zasieki z drutu kolczastego postawione na granicy Węgier i Serbii wyposażone w czujniki ciepła, ruchu, a także kamery noktowizyjne. Tylko w 2015 r. Węgrzy postawili pierwsze zasieki na długości 175 kilometrów i deklarują budowę kolejnych. Premier Węgier uzasadnia konieczność budowy takich konstrukcji, powołując się na układ migracyjny zawarty między Turcją i Unią Europejską.

   Rozumiem, że dla wspólnoty nie jest problemem Luksemburg, ojczyzna J. C. Junkera. Jak wykazało śledztwo dziennikarskie prowadzone przez „International Consortium of Investigative Journalists”,  brytyjski „The Guardian”, niemiecki „Süddeutsche Zeitung” oraz irlandzki „The Irish Times” blisko 340 firm międzynarodowych  mogło sporo zaoszczędzić na umowach podatkowych z Luksemburgiem w latach 2002-10, gdy premierem kraju był obecny przewodniczący Komisji Europejskiej. Są wśród nich prawdziwe giganty: Apple, Amazon, Verizon, AIG, Heinz, Coca-Cola, Pepsi, Procter and Gamble, IKEA czy Deutsche Bank. Miliardy euro, które nie trafiły do wspólnego budżetu. Małe księstwo okazuje się być wielkim rajem podatkowym, którego jakby nie widzą europejskie elity. Co za hipokryzja!

   Rozumiem, że Angela Merkel i jej Niemcy nie są żadnym problemem dla Europy. Polityka emigracyjna i mit społeczeństwa multi-kulti też nie, podobnie jak gwałty w Kolonii, setki niemieckich dżihadystów walczących w Syrii, gęstniejąca mapa szkół koranicznych i meczetów nad Renem, radykalni mułłowie wzywający do inwazji ani „terroryści, którzy mogą zaatakować w każdej chwili, stosując strategię „szarych wilków.”

    Rozumiem, że dla europejskich konsumentów i polityków problemu nie stanowi koncern Volkswagen AG, który świadomie manipulował wskaźnikami emisji spalin w wyposażonych w silnik diesla samochodach produkowanych przez koncern. Firma niczym wyrachowany truciciel od 2005 r. w 11 milionach (!) pojazdów Volkswagen, Audi, Skoda, SEAT i Porsche celowo instalował oprogramowanie komputerowe służące do fałszowania wyników pomiarów emisji tlenków azotu (NOx) z układu wydechowego do atmosfery. Czyżby kanclerz Niemiec nie wiedziała, że jej rodzima marka oszukuje nagminnie swoich klientów, trując nas wszystkich?

   Rozumiem, że dla Unii nie jestem problem wykluczenie społeczne, którego boi się co czwarty obywatel wspólnoty ani intensywne zadłużanie gospodarki i życie na koszt przyszłych pokoleń. Oznacza, że  po raz pierwszy we współczesnej historii Europy dzisiejsze dzieci będą miały w życiu gorzej, niż pokolenie ich rodziców!

   Rozumiem, że dla Unii nie jest problemem legalizacja eutanazji (także dzieci!) czy ideologia gender; że większość obywateli żyje poza normalną rodziną; że krajowe rządy praktycznie bez walki oddają międzynarodowym korporacjom władzę nad systemem bankowym i bezpieczeństwem energetycznym; że granice zewnętrzne wspólnoty są pozbawione dostatecznej ochrony a swobodny przepływ ludzi i towarów stanowi źródło wielu zagrożeń; że dokonuje się zbiorowa apostazja już nie tylko od religii ale od podstawowych wartości.  

   Unijni urzędnicy i schowani za ich plecami lobbyści różnych proweniencji, określają, co jest dla nich problemem, kiedy i jak się nim trzeba zająć. Nie przyjmują krytyki, nie mają poczucia wstydu i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Nawet nie wiem, czy używają sumień. Za swoje błędy każą płacić podatnikom i siedzieć cicho.

  Nie do takiej unii wstępowaliśmy. Wierzyliśmy w mit założycielski, ponieważ ojcowie zjednoczonej Europy byli świętymi ludźmi, którzy z przekonaniem  powtarzali: „Wartość Europy jest w tym, że jest to Europa wartości.” Być może naiwnie, ale wierzyliśmy, że będzie to Europa ojczyzn i że, partyjne koalicje wewnątrz Parlamentu Europejskiego nie zdegenerują stanowisk poszczególnych państw. Unia jest pięknym projektem ale też swoistym wytrychem do drzwi wąsko pojętych interesów. Taka jest potęga tego mitu, za pomocą którego inteligentnie manipuluje się ludźmi. Jeśli tak pozostanie, to moim zdaniem, w perspektywie 10 -15 lat unia się rozpadnie. Piszę to, bez satysfakcji, ponieważ po rozpadzie tego swoistego imperium nie wiadomo co powstanie, poza wielkim chaosem. Święty Jan Paweł II w czasie jednego z kolokwiów w Castel Gandolfo kiedyś zadał pytanie naukowcom reprezentującym różne specjalności: „Czy to, z czym mamy do czynienia to kryzys istniejącej czy narodziny nowej cywilizacji?” Po kilku dniach refleksji i polemik padła odpowiedź: „Wydaje się, że są to narodziny nowej cywilizacji, której kształtu ani tempa, nie podobna określić?” Podobno papież wtedy zaniemówił i poszedł się modlić…                                         

                                                                                                ks. Ryszard Winiarski