Światowe Dni Młodzieży za nami. Co po nich pozostanie i jak możemy podsumować przesłanie skierowane przez papieża do młodych? Komentuje ks. prof. Robert Skrzypczak.

 

Dzieło Ducha Świętego

Światowe Dni Młodzieży okazały się przede wszystkim wielkim dziełem Ducha Świętego. Widać było, że ten Duch Święty dotknął również samego papieża Franciszka, który na początku wizyty wydawał się trochę przygnieciony ostatnimi wydarzeniami, jakie miały miejsce w Europie – terroryzmem, atakami, zabójstwem księdza we Francji, pomrukami wojny. Sam mówił na pokładzie samolotu o przejawach III wojny światowej. Widać było podczas tych dni, że Duch Święty dotykał nie tylko uczestników spotkania, ale też biskupów, a także Ojca Świętego. Młodzi ludzie, wolontariusze, a nawet dziennikarze – wszyscy byli w tych dniach dotknięci Duchem Świętym i napełnieni niekłamaną radością, radością pochodzącą z wnętrza.

Byłem pod wrażeniem niektórych słów papieża Franciszka. Były one natchnione, choć z początku można było odnieść wrażenie powierzchowności tzn. dominacji popkultury w tym, co mówi papież. To co mówił z początku wydawało się trochę zbyt ogólne, twitterowe, czy sloganowe, ale im bardziej zagłębialiśmy się w to wydarzenie, tym piękniejsze słowa wydobywał z siebie Ojciec Święty. Duch Święty z pewnością był tu głównym narratorem i protagonistą.

Najpiękniejszy moment

Za najpiękniejszy moment Światowych Dni Młodzieży uważam sobotnie czuwanie w Brzegach, skoncentrowanie umysłów i serc wielu ludzi na Chrystusie. Drugim takim momentem była niedzielna Eucharystia i piękna homilia papieża Franciszka, w której mowa była o postaci Zacheusza. Dotykała ona serca, ucząc nas o naszej własnej słabości i wielkiej łasce Boga obdarowującego nas wielką, szaloną i darmową miłością. Chrystus kocha człowieka dotkniętego słabością, grzesznika, który nieraz przekreśla samego siebie – ten przekaz papieża był cudowny.

Miałem wrażenie, że Duch Święty posługuje się słowami papieża i liturgii, aby dokonać pewnego uderzenia w serca młodych ludzi i poprzez to uderzenie dotknąć również cały Kościół. Mam taką refleksję, że w tym co papież mówił do młodych ludzi, odnosił się do wielu trudnych momentów, które przeżywa świat, zwłaszcza do aktów przemocy, nienawiści oraz prześladowania. Nawet jeżeli mówił o prześladowaniu ludzi zmuszonych do opuszczenia swoich domostw i dotkniętych wojną, odwoływał się do wrażliwości ludzi w Europie, także w Polsce, nawiązywał jednocześnie do prześladowania chrześcijan.

Demon materializmu

Papież mówił o prześladowaniu Kościoła na głębszym poziomie, z którego my często nie zdajemy sobie sprawy, a któremu jesteśmy poddani. Stajemy wobec prześladowania płynącego ze strony demona. Jesteśmy poddawani nieustannemu terrorowi materializmu, pokusy, aby serce uzależnić od przywiązania do dóbr, poczynając od dóbr materialnych, aż po absolutną dominację pragnienia posiadania ponad wszystko. Dziś często towarzyszy nam myśl „Ja chcę”, „Ja chcę posiadać”. Poczynając od domu, przez dziewczynę lub chłopaka, pracę i pozycję społeczną, jesteśmy  wszyscy pochłonięci tą zachłannością, jesteśmy niewolnikami tej chciwości.

Zdałem sobie z tego sprawę, gdy papież w swoich słowach nawiązywał do zniewolonego ludzkiego serca. Różne metafory, których używał takie jak „kanapa”, czy „emerytura” zmierzały do jednego tematu – Twoje serce jest zajęte. Papież mówił nam, że Bóg nie jest zainteresowany naszym portfelem, dyplomem, czy zasobami w banku, ale naszym sercem. Tyle że często nasze serce jest zajęte, zajęte przez doczesność. To był mocny apel papieża Franciszka płynący z natchnienia Ducha Świętego – abyśmy otworzyli serca na Chrystusa. Możemy działać w Kościele, udzielać się, ale co z tego, jeśli nasz umysł przyjmuje prawdy wiary, a serce je odrzuca? Gdy nasze serce jest nieustannie zajęte czymś innym, Chrystus pozostaje na zewnątrz.

Moc miłosierdzia

Innym wielkim niebezpieczeństwem, na które zwracał uwagę Ojciec Święty, jest skoncentrowanie się na swoich porażkach i błędach. Nieraz całe życie może nam przeminąć na lizaniu ran i skupianiu się na swojej małości. Ojciec Święty czuł się zainspirowany, by wydobyć z przesłania siostry Faustyny o miłosierdziu jedno ważne zdanie, które Chrystus przez nią nam pozostawił. Mówił, że wielu ludzi przypisuje większe znaczenie własnej nędzy, niż Bożemu Miłosierdziu.

Papież podjął próbę przemówienia poprzez serce do naszych własnych serc. Mówiąc, że dziś świat potrzebuje miłosierdzia i że tylko miłosierdzie zbawi świat, papież miał na myśli, że zostaniemy ocaleni i w dominacji przemocy, hipokryzji, poprawności politycznej i złudzeń współczesności to miłosierdzie nas uratuje. Również z ponowoczesnej mentalności mówiącej, że nie ma Prawdy, że wszystko jest równo warte, czyli w sumie niewarte niczego. Miłosierdzie Boże może nas wydobyć z postmodernistycznego smutku, o ile nawiążemy osobistą relację z Chrystusem, nasza wiara stanie się aktem osobowym, pozwolimy, by Chrystus podbił nasze serce. Jeżeli mu na to pozwolimy, odmienimy się wewnętrznie i będziemy mogli się stać przemienionymi ambasadorami Boga w świecie – to jest przesłanie dla nas. 

emde/Fronda.pl