Damian Świerczewski, Fronda.pl: Jak ksiądz zareagował na wypowiedź generała jezuitów, o. Arturo Sosy Abascala, w wywiadzie dla bloga Rossoporpora, wedle której słowa Chrystusa nie są jasne, a od doktryny ważniejszy jest Duch Święty oraz rozeznawanie?

Ks. dr hab. Stanisław Wronka: Stanowisko generała jezuitów odnośnie do słów Jezusa zawartych w Ewangeliach jest bardzo radykalne. Zwraca uwagę, że właściwie ich dokładnie nie znamy, bo nie zostały nagrane na dyktafon, lecz przekazane przez ludzi. Poza tym były wypowiedziane w konkretnych warunkach, konkretnym językiem, do konkretnych ludzi. Mają więc wartość relatywną. Za każdym razem musimy więc szukać autentycznych słów Jezusa i rozeznawać, co te słowa znaczyły i znaczą dzisiaj. W tym rozeznawaniu, koniecznie otwartym na słuchanie Ducha Świętego i podejmowanym wspólnie, pierwszeństwo ma sumienie człowieka, które może dojść nawet do konkluzji sprzecznych z doktryną. Tę ostatnią o. Sosa postrzega jako zbyt skamieniałą, ujmującą wszystko w optyce czarno-białej i dlatego nieprzystającą do bardzo zróżnicowanej rzeczywistości. Przy takich zasadach interpretacji, a nieprzyjęcie ich byłoby fundamentalizmem, każde słowo Chrystusa może być poddane w wątpliwość i dowolnie rozumiane. We współczesnej egzegezie podobne stanowisko pojawia się tylko w najbardziej radykalnych nurtach, odchodzących od wypracowanych reguł i kontestacyjnych wobec Kościoła. Owszem, każde słowo jest relatywne, wielorako uwarunkowane, ale nie do tego stopnia, że nie może wyrazić niczego wiążącego.

Dla generała jezuitów słowa Jezusa o nierozerwalności małżeństwa: „Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela” (Mk 10,9) nie są jasne i jednoznaczne, choć w wywiadzie nie podaje on żadnych argumentów za takim rozumieniem, powołuje się tylko na papieża Franciszka. Tymczasem prawda o nierozerwalności małżeństwa jest bardzo dobrze potwierdzona w Nowym Testamencie. Występuje w Ewangelii Mateusza, Marka i Łukasza, a ponadto w Pierwszym liście do Koryntian, co świadczy o tym, że było to ważne pouczenie dla pierwszego pokolenia chrześcijan. Św. Paweł, przypominając, aby małżonkowie nie odchodzili od siebie, podkreśla: „nakazuję nie ja, lecz Pan” (1 Kor 7,10). Ma więc ostrą świadomość, że ta norma pochodzi od Chrystusa.

Może ksiądz to rozwinąć?

U Mateusza i Marka Jezus odpowiada na pytanie faryzeuszy: „Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu” (Mt 19,3). Wypowiada się więc wprost na temat nierozerwalności małżeństwa i mimo że w Izraelu istniała przez wieki możliwość rozwodów, Jezus nie dopuszcza takiej praktyki. Odwołuje się przy tym do początku, do zamysłu Stwórcy, który stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę mających tworzyć nierozerwalną jedność. Intencja i wymowa tych słów są bardzo wyraziste i nie nasuwają cienia wątpliwości, jak je rozumieć.

Trudno podważać wiarygodność tych słów zapisanych w Ewangeliach, jakoby zostały źle zrozumiane lub niedokładnie przekazane przez apostołów. Pytali Pana jeszcze raz o ich znaczenie i zrozumieli konsekwencje takiego rozstrzygnięcia. Wypowiedź jest dla nich spójna i jasna. Wprawdzie słowa Jezusa nie zostały zarejestrowane ani zapisane od razu (choć niektórzy uczeni nie wykluczają, że uczniowie mogli robić na bieżąco jakieś notatki), trzeba jednak pamiętać o ustnym charakterze nauczania w tamtej kulturze, wyćwiczonej pamięci i środkach mnemotechnicznych ułatwiających zapamiętywanie. Słowa te mogły tym łatwiej zapaść w pamięć, że stanowiły odpowiedź na konkretne zapytanie. Poza tym były strzeżone przez wspólnotę uczniów, którzy ich słuchali, przechowywali je i głosili innym. Zostały wypowiedziane w określonej sytuacji, ale dotyczą problemu aktualnego i dzisiaj. Trudno zatem uznać je za relatywne i ograniczyć ich znaczenie do przeszłości. Nie bardzo wiadomo, na czym miałoby polegać rozróżnienie w tym temacie, wystawione zresztą na subiektywne słuchanie Ducha Świętego i ocenę subiektywnego sumienia, niezwiązanego doktryną, ustaloną prawdą.

To racja, że spotykamy w Piśmie Świętym słowa, które zdają się mieć charakter absolutny, ale takimi nie są. Gdy Jezus np. mówi: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3), nie chce, żebyśmy stali się dziećmi pod każdym względem. Wynika to z wyjaśnień, jakie daje Nikodemowi, oraz z faktu, że wskazywał też na negatywne postawy dzieci: kapryśność, upartość, niestałość, których nie pochwalał, zwłaszcza u dorosłych. Aby jednak móc stwierdzić, że jakieś słowa w Biblii mają ograniczone znaczenie, trzeba mieć na to argumenty w tekście, inaczej będziemy wypaczać sens słów.

A jak to wygląda w przypadku tekstów o nierozerwalności małżeństwa?

Nie znajdziemy w Nowym Testamencie żadnego tekstu, w którym prawda o nierozerwalności małżeństwa byłaby zanegowana czy poddana w wątpliwość. Jan Chrzciciel wypomina Herodowi Antypasowi, że zabrał żonę swemu bratu Filipowi i żyje z nią, co przypłaca życiem. Jezus zgadza się z Samarytanką, że jej obecny towarzysz nie jest jej mężem. Nierozerwalność małżeństwa potwierdza i umacnia analogia do relacji Chrystus-Kościół (w Starym Testamencie Bóg-Izrael), gdyż ta relacja jest jedyna, oparta na wiecznym przymierzu. Taki stały charakter ma więc także małżeństwo mężczyzny i kobiety.

Wyjątek stanowi tzw. klauzula Mateuszowa (5,32; 19,9), która zezwala mężowi na oddalenie żony w wypadku nierządu (porneia). Uważa się tę klauzulę za późniejszy dodatek odnoszący się do jakiejś konkretnej, bliżej nieznanej sytuacji. W tradycji rozumie się ten termin grecki w klauzuli jako małżeństwo zawarte nieważnie, czyli nieistniejące. Takie przypadki spotykamy również dzisiaj. Kościół prawosławny natomiast interpretuje go jako cudzołóstwo, które daje podstawę do rozwodu. W każdym razie klauzula dopuszczająca rozwód stanowi wyjątek, podczas gdy zasadą pozostaje nierozerwalność małżeństwa.

Reasumując, odbieram wypowiedź generała jezuitów jako nieprecyzyjną, nazbyt ogólną i idącą bardzo daleko. Podważa ona w zasadzie sens Pisma Świętego w ogóle. Wynika z niej, że słowa w tamtych czasach znaczyły coś zupełnie innego niż dzisiaj.

Watykanista, który przeprowadził wywiad z generałem jezuitów, przytoczył też słowa prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kard. Gerharda Müllera, który powiedział wprost: słowa Jezusa są jasne i nikt nie może ich zmieniać. Generał w odpowiedzi mówi, że nie są jasne, bo gdyby były – nie byłoby potrzeby ich interpretacji. Jak powinniśmy na to patrzeć? W końcu informacje te docierają także do katolików, którzy nie są obeznani aż tak z Pismem Świętym i zamiast jednolitej nauki Kościoła – widzą między tymi dwiema wypowiedziami dysonans. Osobami – dodajmy – bardzo wysoko postawionymi w kościelnej hierarchii.

Generał jezuitów powołuje się na papieża Franciszka, a więc to nawet nie tylko sprawa między o. Sosą a kard. Müllerem, ale między kard. Müllerem a papieżem Franciszkiem. Oczywiście, pewien dysonans jest widoczny. Ja skłaniam się ku opinii kard. Müllera, ponieważ słowa Chrystusa na temat nierozerwalności małżeństwa są rzeczywiście jasne i wielokrotnie potwierdzone w Nowym Testamencie. Nie widać podstaw, aby je można podważać czy zmieniać. Większość egzegetów nie idzie tak daleko w relatywizacji słów Chrystusa.

Mógłby ktoś tłumaczyć, że radykalne stanowisko Jezusa w sprawie małżeństwa nie przystaje do naszych czasów, że społeczeństwo rozwinęło się i biblijny model małżeństwa trzeba porzucić na rzecz bardziej elastycznych relacji między mężczyzną i kobietą czy szerzej między ludźmi. W Nowym Testamencie mamy np. pouczenia dotyczące niewolników, którzy byli stałym elementem starożytnych społeczeństw, ale dzisiaj nikt nie uważa, że niewolnictwo można usprawiedliwiać słowem Bożym. Podobnie jest w wypadku tekstów mówiących o poddaniu kobiety mężczyźnie w małżeństwie i poza nim. Rozumie się te wypowiedzi jako ślad minionej epoki, a nie jako obowiązujące także dzisiaj. Istnieją jednak teksty biblijne o równości wszystkich, o wzajemnym poddaniu w małżeństwie oraz równej godności i powołaniu mężczyzny i kobiety, które wyznaczają główne kierunki i dają podstawę do relatywizacji wypowiedzi sprzecznych z nimi. Widać poza tym, że zniesienie niewolnictwa czy przymusowego poddania jednych drugim to rzeczywisty progres. W przypadku nierozerwalności małżeństwa nie ma tekstów, które by ją unieważniały, bo nie można powołać się na praktykę rozwodów dopuszczoną przez Mojżesza ze względu na zatwardziałość ludzi, skoro Jezus ją odrzucił, a On dla nas jest ostateczną wyrocznią. Patrząc także z czysto ludzkiego punktu widzenia, nie wydaje się, żeby porzucenie Jezusowej wizji małżeństwa na rzecz dowolnych więzi między ludźmi było krokiem naprzód. Obecna zapaść demograficzna w wielu krajach cywilizacji zachodniej, której jedną z przyczyn jest niewątpliwie osłabienie małżeństwa, pokazuje raczej, że propagowane dzisiaj rozwiązanie niesie zgubne skutki.

Papież Franciszek i chyba za nim o. Sosa zapewniają, że nie zmieniają słów Jezusa, a więc uznają nierozerwalność małżeństwa i uważają za grzech rozbicie go i życie w ponownych związkach, ale dopuszczają takie osoby do Komunii Św. w pewnych sytuacjach. Kierują się miłosierdziem i chęcią podtrzymania tych ludzi, by szli drogą Ewangelii we wspólnocie Kościoła. Nie podają jednak jasnych kryteriów oceny konkretnych sytuacji, zostawiając tę ocenę subiektywnemu sumieniu każdego człowieka. Właściwie otwierają drogę do przyjmowania Komunii Św. każdemu rozwiedzionemu żyjącemu w ponownym związku. Można by zapytać, dlaczego nie umożliwić tego osobom żyjącym w innych grzechach ciężkich, bo cudzołóstwo zawsze było uważane za grzech ciężki. W sumie problem sprowadza się do rozumienia Eucharystii – dla kogo ona jest, kto może ją spożywać. Od samego początku Kościoła praktyka była taka, że tylko ci, którzy wierzą i nie mają na sumieniu grzechu ciężkiego. Grzesznicy byli dopuszczani do stołu Pańskiego, gdy się nawrócili i odpokutowali swój grzech. Przy czym kapłan udzielał rozgrzeszenia i przywracał grzesznika do wspólnoty. Papież zdaje się mówić, że Komunia Św. jest także dla żyjących w grzechu ciężkim. Wychodzi naprzeciw osobom w powikłanych sytuacjach małżeńskich. Natomiast w przypadku innych grzechów ciężkich, niejawnych, wielu katolików przyznaje sobie takie prawo, nie korzystając z Sakramentu Pokuty.

Dopuszczenie do Komunii Św. ludzi w grzechu ciężkim nie wydaje się uprawnione w świetle napomnień św. Pawła o godnym przystępowaniu do stołu Pańskiego, które były zawsze interpretowane jako konieczność oczyszczenia się z ciężkich grzechów przez Spowiedź. Komunia w stanie grzechu ciężkiego jest pewną sprzecznością, bo człowiek w ważnym wymiarze życia rozchodzi się z Chrystusem i mylnie sądzi, że jest z Nim zjednoczony. Być może papież Franciszek podchodzi w szczególny sposób do osób żyjących w powtórnych związkach, mając na uwadze fakt, że często nie są w stanie odbudować zniszczonego małżeństwa, a w nowym związku żyją przykładnie i pragną pełniej korzystać z łaski Bożej. Daje tym samym jakby prawo do pomyłki i sugeruje, że wymagania stawiane małżonkom przez Jezusa są zbyt wielkie. Faktycznie jest to osłabianie, a nawet podważanie nauki o nierozerwalności małżeństwa. Jest to trudna nauka, ale możliwa do realizacji przy pomocy łaski i przynosząca dobre owoce człowiekowi, rodzinie i społeczeństwu. Można pytać, czy takie stanowisko rzeczywiście pomoże rozwiedzionym, małżonkom, rodzinom, społeczeństwu, Kościołowi?

Wiele osób zwraca uwagę na pewien nurt w Kościele, który chce rozmywać jego naukę, co wprowadza w zakłopotanie wiernych. Pytany o to, czy Komunię Świętą może przyjąć człowiek, który w swoim sumieniu rozeznał, że nie grzeszy, mimo że doktryna mówi co innego, generał jezuitów odpowiada, że doktryna nie może zastąpić rozeznania oraz Ducha Świętego. Czy nie ma tu niebezpieczeństwa, że zaprowadzi nas to do miejsca, w którym spowiedź także nie będzie już potrzebna, bo wszystko możemy sami rozeznać w swoim sumieniu? Czy jeśli Kościół podąży w tym kierunku, pozostaną jeszcze jakiekolwiek nienaruszalne normy moralne?

Rzeczywiście istnieją w Kościele osoby i środowiska, które rozmywają naukę Ewangelii. Robią to chyba w dobrej wierze, chcąc tę naukę przybliżyć ludziom, zinterpretować ją na nowo i zaktualizować, aby mogła być światłem dla człowieka współczesnego. Jednak kryteria, o których mówi choćby o. Sosa, są bardzo ogólne i niejasne: priorytet sumienia, słuchanie Ducha Świętego, rozróżnianie we wspólnocie. Kładą one nacisk na otwarcie się na znaki obecności Boga w historii, natomiast pomniejszają znaczenie doktryny. Kierowanie się nimi prowadzić będzie do subiektywizmu i relatywizmu. Istnieje niebezpieczeństwo, że Ewangelia nie będzie interpretowana, lecz zmieniana, pisana na nowo. Oczywiście człowiek jest podmiotem swego życia religijnego, ale ma on odkrywać i przyjmować prawdę, a nie tworzyć jej, wyznaczać norm postępowania, decydować samemu, co jest grzechem, a co nie. Przy takim podejściu każdy będzie miał swoją prawdę i swoje zasady postępowania. Dojdziemy do sytuacji jak w protestantyzmie, gdzie każdy interpretuje Pismo Święte na swój sposób, tak jak podpowiada mu Duch Święty. Efektem takiej lektury są setki różnych grup protestanckich.

Solidna interpretacja Biblii wymaga obok otwarcia na Ducha Świętego, także gruntownych studiów, o czym o. Sosa wspomina. Niezbędne jest także uwzględnianie całej tradycji Kościoła i uznanie Magisterium Kościoła – Ojca Świętego i biskupów za ostateczną instancję w interpretacji Pisma Świętego. Tylko wtedy właściwie zrozumiemy słowo Boże i będziemy mogli je prawidłowo aplikować do naszych czasów.

A więc w ten sposób okazałoby się, że Magisterium jest zupełnie zbędne, czy tak?

Tak, jeśli każdy może interpretować Pismo Święte według tego, co mu podpowiada Duch Święty, to Magisterium jest zbędne. Dlatego też protestanci nie mają zewnętrznego Magisterium, lecz tylko wewnętrzne – Ducha Świętego. Trzeba pamiętać, że Magisterium nie jest ponad słowem Bożym, lecz ma go słuchać, wyjaśniać je i przekazywać wszystkim. Zachodzi również relacja pomiędzy Magisterium a całym ludem Bożym, który nie tylko słucha, ale posiada doświadczenie wiary, cieszy się zmysłem wiary, do którego Magisterium powinno sięgać. Magisterium ma też korzystać z pracy biblistów i teologów, dzięki którym jego sąd staje się bardziej dojrzały. Interpretacja i aktualizacja Pisma Świętego musi być dziełem całego Kościoła w kontekście toczącej się historii.

Generał jezuitów wyraża się z pewną podejrzliwością wobec doktryny. Jest to jednak usystematyzowany zbiór prawd wydobytych z Biblii, będących podstawą wiary i życia katolików. Nie ograniczają one człowieka i nie odbierają mu wolności, lecz przeciwnie, ubogacają, dają rozumienie świata, niosą wolność. Nie można odrzucać tej doktryny, przeciwstawiać ją człowiekowi, ale trzeba starać się ją poznawać i wykorzystywać w życiu. Oczywiście doktryna Kościoła nie jest równoznaczna ze słowem Bożym, podlega rozwojowi w miarę biegu historii. W każdej epoce trzeba na nowo przemyśleć i sformułować prawdy wiary, nie można poprzestać na jakiejś wersji, bo wtedy doktryna byłaby ograniczeniem, nie przystawałaby do przeżywanych czasów. Podstawowe prawdy w doktrynie się jednak nie zmieniają, dlatego zawsze można do niej sięgać.

Sądzi ksiądz, że jest jeszcze szansa na to, że doczekamy się prędzej czy później jakiegoś wyjaśnienia niejasności ze strony Stolicy Apostolskiej? Mam na myśli zwłaszcza te fragmenty posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia, do której nawiązuje w swojej wypowiedzi także generał jezuitów w wywiadzie, o którym rozmawiamy.

Zarówno papież, jak i generał jezuitów stawiają akcent na to, aby z Ewangelią wychodzić do ludzi, żeby ona służyła im, pomagała. To dobry i potrzebny kierunek, jednak nie można iść zbyt daleko i dopuścić, aby świat decydował o prawdzie Ewangelii. Potrzebna jest troska o wierność tej prawdzie, która jednak nie może przerodzić się w fundamentalizm – dosłowne odczytywanie Pisma Świętego bez uwzględniania różnych gatunków literackich i uwarunkowań miejsca, czasu i kultury. Te dwa nurty powinny iść razem. Otwartość papieża Franciszka, jak i generała jezuitów idzie bardzo daleko. Pragną nieść Ewangelię współczesnemu światu, krzepić nią utrudzonych i zagubionych ludzi. Problemem jest, jak to otwarcie pogodzić z wiernością Ewangelii, aby jej nie zafałszować, bo wtedy wbrew najlepszym chęciom nie będzie służyć człowiekowi. Między Kościołem i światem istnieje interakcja: Kościół oświeca ludzi słowem Bożym, z kolei rozwijający się świat ukazuje znaki Bożej obecności. Intencją Soboru Watykańskiego II było otworzyć Kościół, wpuścić do niego świeży powiew Ducha Świętego, ale już sam papież Paweł VI zauważył, że poczuliśmy także swąd szatana. Nie można zapomnieć tej lekcji soborowej.

Wydaje się, że istnieje dzisiaj w Kościele tendencja, aby na pierwszy plan postawić praktyczne działanie dostosowane do obecnej sytuacji świata, natomiast doktrynę odstawić na bok. Papież Benedykt XVI podkreślał, że odwrotnie ‒ ortodoksja musi iść przed ortopraksją. Niezwykle ważna jest prawidłowa teoria, bo ona pozwala prawidłowo postępować. Znane jest powiedzenie, że nie ma nic bardziej praktycznego od dobrej teorii. Brak spójnego obrazu rzeczywistości będzie siłą rzeczy skutkował działaniem niespójnym, nieadekwatnym do tej rzeczywistości, trochę ślepym i przypadkowym. Znamienne jest, że Chrystus przede wszystkim nauczał, bo chciał przekazać nam prawdę o rzeczywistości, dzięki tej prawdzie możemy dobrze żyć i działać. Czyny Jezusa płynęły z Jego wiedzy, były z nią spójne i owocne. Stanowi to przykład dla nas.

Jesteśmy, jak sądzę, na etapie „docierania się” wspomnianych dwóch nurtów: wychodzenia z Ewangelią do ludzi i troski o autentyczny jej przekaz. Wymaga to mądrości i odwagi, poszukiwań i prób. Rodzi też pewne zamieszanie i niepokój. Ale miejmy nadzieję, że Kościół odnajdzie właściwą syntezę pomiędzy wiernością Ewangelii i wiernością człowiekowi i ukaże na nowo blask i moc Ewangelii w dzisiejszym świecie.

Bóg zapłać za rozmowę.