Nowoczesne   pacyfistyczne   i   humanistyczne   ideologie,które  wtargnęły  w  światopogląd  ludzi  Kościoła,  stano­wią  wirus  niszczący  tkankę  chrześcijaństwa.  Co  zrobić,by  zniszczyć  uczniów  Chrystusa?  Prześladowania  i  prze­ciwności  tylko  ich  wzmacniają.  Chciwość  i  pochlebstwausypiają  ich  tylko  na  trochę.  Trzeba  ich  odwieść  od  prze­powiadania  imienia  Chrystusa  i  przekazywania  kolejnympokoleniom  wiary.  Tym  sposobem  zniszczą  sami  siebie. 

Ks. Robert Skrzypczak

Przywołali  ich  potem   i  zakazali  im  w  ogóle  przemawiać  i  nauczać  w  imię  Jezusa.   Lecz  Piotri  Jan   odpowiedzieli:   „Rozsadźcie,   czy  słuszne jest  w   oczach  Bożych   bardziej  słuchać  wasczy  Boga?  Bo  my  nie  możemy  nie  mówić  tego,   cośmy  widzieli  i  słyszeli. (Dz 4. 18-20)

Nie obawiaj  się  ich  słów  ani  się  nie  lękaj  ich  twarzy,   bo  to  lud  oporny.  Przekaż  immoje  słowa:   czy  będą  słuchać,   czy  też  zaprzestaną,   bo  przecież  są   buntownikami.  (Ez 2, 6-7)

W  tym  czasie  przyszli  niektórzy faryzeusze   i  rzekli  Mu:   „Wyjdź  i  uchodź  stąd,   bo  Herodchce  Cię  zabić".   Lecz  On  im  odpowiedział:  „Idźcie  i  powiedzcie  temu  lisowi:   Oto  wyrzucamzłe  duchy  i  dokonuję  uzdrowień  dziś  i jutro,   a  trzeciego  dnia  będę  u  kresu.Jednak   dziś,  jutro   i  pojutrze   muszę   być  w   drodze...Jeruzalem,  Jeruzalem!   Ty  zabijasz  proroków   i  kamienujesz  tych,   którzy  do  ciebie  są  posłani. (Łk 13. 31-34)

Mario   i   Iggea  to   dojrzałe  małżeństwo   z   Padwy:   dojrzewało  przez   ponad25  lat,  ucząc  się  kochać,  wybaczać  sobie  nawzajem  i  znosić  swoje  wady,  dojrzewało,  przyjmując  i wychowując troje dzieci,  wreszcie dojrzało,  by odnaleźćw  Kościele  swoje  powołanie.  Przed  dwoma  laty  zostali  wysłani  na  misję  ro­dzin  na Syberię.  Mario,  wcześniej  liberał  i  antyklerykał,  pod wpływem miło­ści Jezusa Chrystusa wyrejestrował  firmę,  przekazał  dom  dzieciom,  spakowałbiblię,  brewiarz,  słownik  rosyjsko-włoski  i  tysiąc  drobiazgów  i  wraz  z  żonąoraz  błogosławieństwem  Jana  Pawła  II  wyruszył  do  dwuipółmilionowegoNowosybirska.  Na  początku  nic  nie  pasowało:  ani  rozstaw  wtyczek  do  kon­taktu, ani telefon, ani klimat.  Z czasem, pokonując setki przeciwności, poczuliurok  misji:  nawet język nie jest  straszny, jeśli  dzięki  niemu  można przywrócićbłysk w oczach  tym,  którym  się  mówi  o  zmartwychwstaniu  Chrystusa;  nawetniekończące  się  prace  remontowe  w  mieszkaniu  z  niesolidnymi  ekipami  nieciążą,  jeśli  tym  samym  zaczynają  służyć  ludziom,  którzy  chętnie  przychodządo  misjonarzy. Jeden  z  nich  chciał  się  zabić,  inna się rozwiodła, jeszcze  innymyślał  w kółko  o pieniądzach  i  o  tym, jak je  ukraść.  Teraz  wspólnie  przygoto­wują  liturgię  Słowa  Bożego,  uczą  się  grać  na  gitarze  psalmy,  czują  się  wspól­notą - Kościołem. Za jakiś czas podczas wigilii paschalnej ktoś z nich zostanieochrzczony.  Kiedy pojechali  do Kolonii  na spotkanie młodych  z BenedyktemXVI, jakim  dla nich  zaskoczeniem  było odkrycie,  że  są razem na jednej  łodziz  papieżem,  mnóstwem  biskupów  i  księży,  i ogromną rzeszą innych osób mó­wiących  przeróżnymi  językami.  Co  ich  wyratowało  z  gniewu,  wódki,  depre­sji?  Co  ich nastrajało  pozytywnie do  życia każdego dnia?  Co im odbierało lękprzed przyszłością? Jezus Chrystus,  którego im głosili  i  pokazywali  sposobemżycia,  świętowania i  cierpienia właśnie  Iggea i Mario.

Spotkaliśmy   się   niedawno   na   ziemi   włoskiej.   Wrócili   do   Padwy  namiesiąc  urlopu.   Iggea  przy  okazji   poszła  do  lekarza  i  zrobiła  zaniedbanąmammografię.  Nowotwór  zagnieździł  się  w  ciele  kobiety  po  obu  stronach.Rozmawialiśmy   i   modliliśmy   się   przed   operacją.   Czy   jeszcze   wrócą   naSyberię?  Bardzo  by  chcieli.  Czują  siłę  wewnętrznego  przynaglenia,  by  głosićinnym  Ewangelię.  Dawać  innym to,  co  sami  odkryli  w  Kościele:  ogień,  któryJezus  Zmartwychwstały  rzucił   na  ziemię,  potęgę  Boga  nad  ludzkim   stra­chem  przed  śmiercią,  zmieniającą  człowiekowi  duchową  tkankę  serca.  Aleciało  atakuje  rak,  który  nie  wiadomo jak  głęboko  utknął  w organizmie  Iggei.Myślałem  o  tym  z  bólem:  ja  sam  spędziłem  dwa  lata  na  misjach,  na  Syberiii  w  Skandynawii.  Nawet  pomiędzy  blokowiskami  Warszawy  nie  opuszczałomnie  tamto  doświadczenie  pierwotnej  ewangelizacji. 

Czy  organizm  Kościoła,  tak jak  ciało  Iggei,  został  zaatakowany  podob­nym  nowotworem?  Czy  żywej  tkanki  chrześcijańskiej  wspólnoty  nie  zaczęłazżerać  od  środka jakaś  paskudna  inwazja  niemocy?  Objawy  wskazują  na  nag­lącą  potrzebę  radiografii. 

Po dwudziestu wiekach pacjent wciąż chory
 
Epoka   posoborowa   Kościoła   została   naznaczona   kryzysem    rozumieniai  praktyki  misyjnej.  Skończył  się  czas  kolonializmu:  załamanie  się jego  struk­tur  odebrało  poczucie  bezpieczeństwa  i  instalacji  misjonarzom,   upadł   teżeuropejski   model   paternalizmu   w   stosunku   do   ludzi   nazywanych   trzecimświatem.  Wybuchła  na  nowo  dyskusja  o  zakres  znaczeniowy pojęcia  „misja",która poczęła zacierać poczucie  priorytetu  głoszenia Ewangelii  „aż na krańceświata".  Dołączyły się  do  tego  fałszywe  i  redukcjonistyczne  interpretacje  naj­nowszych  dokumentów  kościelnych.  Czy  mamy  prawo,  w  świetle  nowoczes­nych  rozstrzygnięć  akademickich,  robić  nadal  to,  co  robiliśmy?  Wolno  namzakłócać  dobrą  wolę  niewierzących  poprzez  propagandę  religijną  albo  jakiśprozelityzm,  który już  z  samej  nazwy jest  czymś  w złym guście?  Teologię,  któ­ra jest  wykładana  na  fakultetach  i  seminariach  i  która  też  wpływa  na jakośćkazań  i  katechez,  zaczął  przenikać  duch  sekularyzmu:  chrześcijaństwo  zredu­kowane  do  ludzkiej  mądrości:  jak  żyć?,  stopniowo  zeświecczone  pojmowaniezbawienia,  horyzontalne  rozumienie  człowieka  i jego  przeznaczenia. 
 
Misję poczęto rozumieć inaczej, jako „panowanie Boga",  czy też „działa­nie Boga w świecie",  bez  udziału  Kościoła,  a nawet - bez  związku  z  odkupień­czym  dziełem  Chrystusa.  Bóg  przemienia  świat  globalnie  i  niekoniecznie  po­trzebuje  do  tego  Chrystusa  czy Kościoła.  Kościół  lub osoba misjonarza mogąjedynie  służyć jako  „znak"  obecności  i  uniwersalnej  aktywności  Boga  w  świe­cie.  Pojawiła  się  tzw.  teologia  Królestwa  Bożego,  zwracająca  uwagę  na  znakiKrólestwa  w  świeckich  wydarzeniach.  Nie  potrzeba  do  tego  języka  religii  czystruktury wyznaniowej.  Zadaniem  Kościoła nie jest już  rozsyłanie  misjonarzyani  też  nie  potrzeba  go  zaszczepiać  w  narodach(plantatio  Ecclesiae).Jego  rolaspełnia  się  w  służeniu  światu,  co wcale  - broń  Boże  - nie  oznacza wnoszeniaweń  Chrystusa.  To  uchodzi  za  naruszanie  przestrzeni  wolności  i  arogancję.Należy  raczej  wspierać  rozwój   społeczny,  wyzwolenie  od  niesprawiedliwychnierówności,  braterstwo  ponad  podziałami,  samemu  umniejszając  się  do  granic  niewidzialności.  Ten  humanistyczny  romantyzm  osiągnął  punkt  ekstre­malny  w  tzw.  „teologii  out-churchism".  Należy  służyć  uniwersalnym  wartoś­ciom Królestwa Bożego, jak pokój,  solidarność,  walka  z głodem,  godność jed­nostki,  ale  bez  tworzenia instytucji.  Po  co  instytucje?  Są już  anachronizmem  lub  ludzkim  zabezpieczeniem,  niepotrzebnie  hamującym  swobodne  działanieBoga  w  świecie.  Celem  nie jest wzmacnianie  starych,  duchowych  tradycji,  alekreowanie  „nowego  człowieka"  w  epoce  pochrześcijańskiej,  posteklezjalnej,postdrobnomieszczańskiej  i  postreligijnej.  W takim kontekście  słowo  „misja"staje  się  słowem  brzydkim  i  nieprzyzwoitym. 
 
Jednocześnie  z  ogromną  szybkością  zmienia  się  sam  świat. Jezus  swoimuczniom  powiedział:  idźcie  na  cały  świat  i  głoście  Ewangelię!   Dziś  jest  toświat  kurczący  się,  malutki,   globalna  wioska.  Jednocześnie  zaś  rozpędzonyi   nieprzewidywalny.   Rozwijający   się   pomiędzy   dwoma   biegunami:   z   jed­nej   strony  antypoda  ludzi   sytych   i   bogatych,   walczących   z  niestrawnościąi  nadwagą,  oddanych  konsumpcji  i  rozrywce,  natomiast  z  drugiej   antypodanędzy,  niedostatku  edukacji,  przeludnienia,  złości  i  zawiści,  miejsce  ryzyka  zderzenia   cywilizacji.    Procesy   globalizacyjne   idą   w   stronę   wykreowaniaspołeczeństwa   planetarnego,   w   którym   coraz   słabszą   rolę   wychowawcząi  kontrolną  odgrywa  rodzina  czy państwo,  a  coraz  silniejszą  dzikie,  wyuzdanemedia.   W  grę  wchodzi  sześciomiliardowy  ponadstrukturalny  kolos  złożonyze  skrajnych  indywidualistów.  W  tym  społeczeństwie  następuje  przebudzenieislamu,  a zwłaszcza jego  odmiany zwanej  „militant islam".  Co  roku  przybywana naszej  planecie około  80 min ludzi  i  to zwłaszcza na terenach Azji.  BogatyZachód starzeje się  i  kurczy,  bo nie chce mieć dzieci.
 
Po  XX  wiekach  ewangelizacji  trzeba  zauważyć,  że  coraz  więcej  ludzi  niezna  Chrystusa.  Od  Soboru  Watykańskiego  II,  czyli  w  ciągu  40  lat,  liczba  tasię  podwoiła.  Na  progu  XX  wieku  papież  Benedykt  XV  zauważył  na  świecieistnienie  miliarda pogan;  podczas Soboru była już mowa  o  dwóch;  dziś  obliczasię liczbę  ludzi  nie będących chrześcijanami na cztery miliardy.  Decyduje  o tymprzede  wszystkim  przyrost  demograficzny  na  południu  i  na  wschodzie  globu,a także kurczenie  się Kościoła na jego  tradycyjnych terenach.
 
Dokumenty są piękne
 
Fenomen  misyjny,  jaki  charakteryzuje  chrześcijaństwo  i  jaki  dynamizuje  odpoczątku  Kościół  Jezusa  Chrystusa,   nie  jest  skutkiem  jakiegoś  religijnegoprocesu   ewolucyjnego   czy   strategią   wynikającą   z   oryginalności   doktryny.Stanowi  absolutne  novum  na  scenie  historii  religijnej  i  społecznej  ludzkości.Owo  novum  chrześcijańskiego  fenomenu  misyjnego  wiąże  się  z  przełomem,jakim  było  pojawienie  się  Jezusa  Chrystusa,   Syna  Bożego,   który  stał   sięczłowiekiem.  Śmierć  i  zmartwychwstanie  Chrystusa  wiąże  się  w  skutkachz  bezprecedensowym  ruchem  misyjnym,  w jaki  wprawił  On  swoich  uczniówpoprzez  jerozolimskie  wydarzenie  zesłania  Ducha  Świętego.  Cały  Kościółzaczął   żyć   odtąd   nową   egzystencją,   ukształtowaną   przez   ostatnie   słowaChrystusa  na  ziemi: 
 
Dana Mi jest wszelka władza w niebie  i na ziemi.  Idźcie więc  i  nauczaj­cie wszystkie  narody,  udzielając  im  chrztu  w  imię  Ojca  i  Syna  i  DuchaŚwiętego.  Uczcie je  zachowywać wszystko,  co wam przykazałem.  A  otoJa jestem  z  wami  przez  wszystkie  dni,  aż  do  skończenia  świata. (Mt28, 18-20)
 
Wtedy  oświeci!  ich  umysfy,  aby  rozumieli  Pisma,  i  rzek!  do  nich:  Tak jestnapisane:   Mesjasz   będzie   cierpiał   i   trzeciego   dnia   zmartwychwstanie;w  imię Jego  głoszone  będzie  nawrócenie  i  odpuszczenie  grzechów wszyst­kim  narodom,  począwszy  od Jerozolimy.  Wy jesteście  świadkami  tego. (Łk 24, 45-48)
 
W  samoświadomości  pierwotnego  Kościoła  był  przede  wszystkim  ów  uni­wersalny   wymiar   zadania   powierzonego   Apostołom:    „wszystkie   narody"(Mt  28,  19);  „na  cały  świat  [...]  wszelkiemu  stworzeniu"  (Mk  16,  15);  „ażpo  krańce  ziemi"  (Dz  1,  8),  z  którego  wynika,  że  Bóg  swą  miłością  zbawia­jącą  pragnie  ogarnąć  wszystkich  ludzi,  a  także  każdego  człowieka  w  całości,integralnie.  Ponadto  zapewnienie  dane  im  przez  Pana,  że  w  zadaniu  tym  niepozostaną  sami,  ale  będą wyposażeni  w potrzebne  siły  i  środki,  by  mogli  po­dołać misji.  „Oni  zaś  poszli  i  głosili  Ewangelię wszędzie,  a  Pan  współdziałałz  nimi"  (Mk  16, 20). Jednym  z  głównych  środków  przekazu  życia Chrystusabyło  przepowiadanie:  „Spodobało  się  Bogu  przez  głupstwo  głoszenia  słowazbawić wierzących"  (1  Kor  1, 21).  Do misyjnego  zadania przykładano miaręnajwyższą,  do  tego  stopnia,  że  - jak  powiadał  św.  Paweł  -  „biada mi,  gdybymnie głosił Ewangelii" (1 Kor 9, 16).
 
Trzeba  przyznać,  że  samoświadomość  Kościoła  katolickiego  względemswej  własnej  misji  osiągnęła  niezwykłą  dojrzałość.   Najnowsze  jego  doku­menty są pełne piękna i  urzekającej  treści.  Mowa w nich  o tym,  że dynamizmewangelizacyjny chrześcijan wypływa z misyjnej  natury Kościoła,  ta zaś onto-logicznie  i  przyczynowo jest  uwarunkowana  aktywnością  samego  Boga.  I  to Boga Trójjedynego.
 
Misyjna  natura  Kościoła  oznacza,  że  „Kościół  istnieje,  by  ewangelizo­wać"  (Paweł  VI).  Jest  on  Kościołemin  statu  missionis,w  stanie  misyjności.„Im  bardziej  Kościół  będzie  „misyjny",in  statu  missionis,tym  bardziej  będziesobą, jako Kościół"(JanPaweł II). Najważniejszą racją, dla której Kościół jestwłaśnie  taki, jest  fakt,  że  to  sam  „Bóg się  objawiłin  statu  missionis".Podkreślato  nauczanie  soborowego  dekretuAd  gentes,który  stwierdza:  „Kościół  piel­grzymujący jest  misyjny  ze  swej  natury,  ponieważ  swój  początek  bierze  wedleplanu Ojca z posłania(ex missione)Syna i z posłania Ducha Świętego. Plan tenzaś  wypływa  „ze źródła miłości",  czyli  z miłości Boga Ojca"  (nr 2).  Kościółwięc  żyje  na przedłużeniu  misji Jezusa  Chrystusa oraz  w  obrębie  misji,  którą  nieustannie  realizuje  Duch  Święty.  Misja  Kościoła  ma  swe  niewyczerpaneźródłoi  nieustający początek  w samym Bogu.
 
Sobór Watykański II (1962-1965)  kładł nacisk na to, że misja jest sprawącałegoKościoła  i  wszyscy na mocy swego  chrztu  są posłani  do  świata,  by nieśćDobrą  Nowinę  o  Chrystusie jedynym  Zbawicielu we  wszystkie  środowiska ludz­kie.  Uwolnił  tym  samym  gorliwość  i  aktywność  misyjną  katolików  ze  zbytniejklerykalizacji.Misja nie jest domeną duchownych ani też domeną świeckich. Jest-jakto określił Jan Paweł II - „podstawowym obowiązkiem całego Ludu Bożego,żewszyscy  katolicy  winni  być  misjonarzami".  Nie  chodzi  przy  tym  o  jakiś  ze­wnętrzny,moralny obowiązek,  ale o „dynamizm misyjny Kościoła".
 
W   dziejach   Kościoła   bowiem   rozmach   misyjny   był   zawsze   oznakążywotności,   tak  jak  jego  osłabienie  jest  oznaką  kryzysu  wiary.   Misjebowiemodnawiają  Kościół,  wzmacniają wiarę  i  tożsamość  chrześcijań­ską,  dając  życiu  chrześcijańskiemu  nowy  entuzjazm  i  nowe  uzasadnie­nie.Wiara  umacnia  się,  gdy jest  przekazywana! 
 
Jedynie  w  misyjności  Kościół jest  w  stanie  rozwiązać  wszelkie  swe  słabości,podziałyi  obciążenia.  Wychodząc  bowiem  poza  samego  siebie,   by  głosićChrystusa  i  szukać  owiec  zagubionych,   samego  siebie  potwierdza.  W  tymświetle  widać  jak  na  dłoni,   że  nowoczesne  pacyfistyczne   i  humanistycz­ne   ideologie,   które   wtargnęły   w   światopogląd   ludzi   Kościoła,   stanowiąwirus  niszczący  tkankę  chrześcijaństwa.   Co  zrobić,   by  zniszczyć  uczniówChrystusa?  Prześladowania  i  przeciwności  tylko  ich  wzmacniają.  Chciwośći  pochlebstwa  usypiają  ich  tylko  na  trochę.  Trzeba  ich  odwieść  od  przepo­wiadaniaimienia  Chrystusa   i   przekazywania  kolejnym  pokoleniom   wiary.Tym sposobem zniszczą sami  siebie.  Diagnoza Jana Pawła II jest pozbawionataryfy  ulgowej.  Jeśli  w jakiejś  parafii,  zakonie,  wspólnocie  Kościół  przestajeewangelizować  -  ryzykuje,  że  niebawem  przestanie  być  Kościołem.  Diabełdoprawdysprytnie  to  obmyślił! 
 
Political correctness 
 
W    jubileuszowym    roku    2000    została    przygotowana    przez    watykańskąKongregację  Nauki  Wiary  deklaracjaDominus  Iesus.Podpisana  6  sierpnia  przez  prefekta  tejże  kongregacji  kard. Josepha  Ratzingera została ogłoszona w  miesiącpóźniej.  Stanowi  ona  rodzaj  wyznania wiary  w Jezusa  Chrystusa jako  prawdziwe­go  Boga  i  prawdziwego człowieka.  Gromadzi wiele  dotychczasowych  wypowiedziKościoła rozproszonych w różnych miejscach,  dotyczących jedyności i powszech­ności   zbawienia  w   Chrystusie,   pełni   Bożego   objawienia  w   historii   poprzezNiego,  wyłączności  pośrednictwa  Chrystusa  w  relacji  Bóg-ludzkość,  a  wreszciewyjątkowego  statusu  Kościoła  katolickiego  na  tle  innych  kościołów  i  wyznań  hrześcijańskich,  ze  względu  na  pełną  obecność  i  urzeczywistnianie  się  w  nim(użyto  łacińskiego  słowasubsistit)jednego  misterium  Kościoła  Chrystusowego.Deklaracja    nawiązywała    do    chrystologicznych    rozstrzygnięć    poczynionychw  sprawie  Osoby  Jezusa  Chrystusa  na  Soborze  w  Chalcedonie  w  451   roku.Akurat na jesień 2001  roku przypadała rocznica  1550 lat od tamtego wydarzenia.Autorzy deklaracji  chcieli podkreślić  fakt,  że tamto nauczanie  stanowi  nadal pro­bierz  wiary  chrześcijańskiej  wobec  pojawiających  się  błędów  doktrynalnych. 
 
Deklaracja,   delikatnie   mówiąc,   wywołała   trzęsienie   ziemi   protestówi oburzenia.  O  ile w Europie  uwagę  skupiła druga część dokumentu,  dotyczącakwestii  eklezjologicznych:  kogo  się  za  Kościół  uznaje,  a  kto  co  najwyżej  za­sługuje  na  miano  wspólnoty  wyznaniowej,  komu  w jakim  stopniu  przysługujepula  środków  zbawienia  itd.,  o  tyle  pierwsza jego  część,  ta  dotycząca  OsobyChrystusa,  wywołała  rozgorączkowaną  dyskusję  o  stosunku  chrześcijaństwa  doinnych  religii  oraz  osób  niewierzących.  Sam  uczestnicząc  w  Rzymie  w jednymze spotkań z kard.  Ratzingerem dotyczącym tejże deklaracji, mogłem zakoszto­wać  temperatury  tamtej  atmosfery. 
 
Gorączkę obudziła aktualność problematyki, jakiej  dotknęła wspomnia­na  deklaracja.  Trafna  jest  w  tym  względzie  uwaga  kard.  Kóniga  o  tym,  jakzmienia  się  świat. 
 
Kiedy bytem  młody, mogłem jedynie czytać książki o innych religiach.Dzisiaj  nasi  partnerzy  w  dialogu  ekumenicznym  i  międzyreligijnymżyją  między nami,  są naszymi  sąsiadami  i  kolegami. 
 
Największym  wyzwaniem  teologicznym XXI wieku,  oprócz ponowoczesnościświata Zachodu,  wydaje  się  wielość  religii  niechrześcijańskich  oraz  ich  noważywotność.  Islam  przeważa w Afryce  i  Azji,  a  dzięki  przepływowi  emigrantównarasta w Europie. Jest ich już około  14  min.  Tak  samo hinduizm  i  buddyzmokazują  się  znakomicie  opierać  cywilizacji  technicznej,   zdobywając  tysiąceadeptów  w  kręgu  cywilizacji  zachodniej,  w  tym  nieraz  osoby  bardzo  wpły­wowe,  np.  artystów,  piłkarzy,  psychoterapeutów.  Tak jak  w  XX wieku  wyzwa­niem  był ateizm,  tak obecnie pluralizm  religijny. 
 
Karl  Rahner  dostrzegał  trzy  wielkie,  choć  czasowo  bardzo  nierówne  epokiw  dziejach  Kościoła.  Pierwszą  było  chrześcijaństwo  żydowskie,  zapoczątkował jeJezus  Chrystus.  Drugą  ogromną,  bo  trwającą  aż  19  wieków  było  chrześcijaństwow  obrębie  kultury hellenistycznej;  u jej  początku  był  św.  Paweł.  Trzecią  otworzyłSobór  Watykański  II  i  oznaczać  ona będzie  otwarcie  się  Kościoła na inne,  nowekultury.  Przełom  można  porównywać  do  przejścia  od  chrześcijaństwa  żydów  dochrześcijaństwa pogan. Symbolem tego było zwolnienie z konieczności obrzezaniajako  znaku  trwania w pierwszym przymierzu  z  Bogiem,  w perspektywie  bycia włą­czonym w nowe przymierze Chrystusa.  Czy dziś,  na progu nowej  epoki,  nagle zde­cydujemy,  że  aby wejść w chrześcijaństwo,  nie potrzeba już chrztu?  Zobaczymy. 
 
Tekst ma więcej stron - kliknij poniżej
 
[koniec_strony]
 
Świat  religii,  który  odsłoni!  się  przed  naszymi  oczami  między  innymipoprzez  globalizację,  rzeczywiście  jest  pluralistyczny.  Zaczęto  porównywaćjedne  religie  z  innymi   (tzw.  religioznawstwo  komparatystyczne)   i  pojawiłosię niebezpieczne  zjawisko:  mianowicie  ryzyko wywnioskowania,  że  „wszyscyprzecież  wierzymy  w  tego  samego  Boga",  a  więc  „wszystkie  religie  są  rów­ne".  W  konsekwencji  dopada  nas  filozofia  dowolności  i  wielki  „supermarketreligijny".  Kryterium  doboru jest już  nie  tyle  prawda,  ile  raczej  użyteczność.W  tle  takiego  stanowiska  mamy  lęk  przed  konfliktem.  Lepiej  ustalić  to,  cowspólne,  wprowadzić  kategorię  tolerancji,  czyli  niesprecyzowanego  uznawa­nia  się,  a  zwłaszcza  dać  sobie  spokój  z  wyjaśnianiem  kwestii  prawdy.Święty Paweł  był  nastawiony jednoznacznie wobec tych wszystkich,  którzynie  rozpoznali  Boga  w  stworzeniu,  a  zwłaszcza  tych,  którzy  upadali  w  idola-trię.  Porównywał  ich,  za prorokami  Izraela,  do nierządnicy  (por.  Rz  1,  18-32).Ojcowie  Kościoła  widzieli  w  innych  religiach  pogaństwo,  popadające  w  magięi  bałwochwalstwo.   Za  bóstwami  epoki  ukrywały  się  realnie  demony. 
 
SobórWatykański  II  po  raz  pierwszy  dał  pozytywną  ocenę  religii  pozachrześcijań-skich,  dostrzegając  w nichsemina  Verbi(św. Justyn,  Klemens Aleksandryjski  czyOrygenes  owe  „ziarna  Słowa"  dostrzegali  raczej  w  filozofiach)  i  nie  odrzucającniczego,  „co jest prawdziwe i  święte w tych religiach"  (deklaracjaNostra Aetatae,2). Był jednak daleki od przyznawania im autonomicznej wartości zbawczej, trak­tując je jako dalekie przygotowanie ewangeliczne do spotkania z pełną i osobowaPrawdą w Jezusie Chrystusie. Epoka posoborowa przyniosła wyzwanie w postacitzw.  teologii  pluralizmu  religijnego:  żeby  odkryć  i  docenić  znaczenie  wartościukrywających  się  w przeróżnych  tradycjach  i  duchowościach,  należy na nie  spoj­rzeć w  ramach jednego planu  Boga.  Nie  da  się tego  osiągnąć  inaczej  -  utrzymy­wano  -  jak  tylko  relatywizując  pretensję  objawienia  chrześcijańskiego  do  byciakompletnym  i  definitywnym.  Jak  pluralizm  religijny  odpowiada  tajemniczemuplanowi Boga, który przecież chce zbawić wszystkich ludzi? Jak uszanować walorzbawczy innych religii bez poświęcania jedyności misterium Chrystusa w chrześ­cijaństwie?
 
  Wystarczy przenieść akcent  z  Chrystusa na Boga.  Wówczas wszystkobez  zakłóceń  będzie  krążyć  wokół  misterium  Boga  i  wartości Jego  Królestwa.Jedyność  Chrystusa,  tak  istotna  dla  chrześcijan,  nie  zamyka przestrzeni  dla  in­nych  objawień  i interwencji  Boga w historii.DeklaracjaDominus Iesusodniosła się do wspomnianego problemu nastę­pująco:  „Nieustanne  przepowiadanie  misyjne  Kościoła jest  dzisiaj  zagrożone  przez  teorie  relatywistyczne,  które  usiłują  usprawiedliwić  pluralizm  religijnynie  tylkode  facto[jako  stan  rzeczy],  lecz  takżede  iure[jako  coś  obowiązu­jącego  -  przyp.  aut.].   W  konsekwencji   uznaje   się  za  przestarzałe  takie  naprzykład  prawdy,  jak  prawda  o  ostatecznym  i  całkowitym  charakterze  obja­wienia  Jezusa  Chrystusa  czy  o  naturze  wiary  chrześcijańskiej  w  odniesieniudo  wierzeń  innych  religii"  (nr  4).  W  istocie  właśnie  rozróżnienie  pomiędzywiarą(fides)a  wierzeniami(credulitas)wywołało   nerwową   reakcję.   Wiarato  przyjęcie   przez  łaskę  prawdy  objawionej   z   góry,   natomiast  wierzenia  todzieło  ludzkiej  mądrości  i  religijności,  w  której  człowiek  chce  wyrazić  swojeodniesienie  do  rzeczywistości  boskiej   i  absolutnej.  Pierwsze  jest  rozumianejako  oryginalny  wyróżnik  chrześcijaństwa,  drugie  jako  wspólna  cecha  innychtradycji   religijnych.   Kontrowersje   powstały   zwłaszcza   na   kontynencie   azjatyckim.   
 
Byłysekretarz  jezuickiego   Sekretariatu   do   spraw   Dialogu   w   Azji   Południowej,T. Kurtiakose,  powiedział:  „Deklaracja  ubliża  wszystkim,  którzy  są  zaangażo­wani  w  dialog  międzyreligijny".  Co  to  oznacza?  „Jedno  Wcielenie  -  wyjaśniaMichael  Amaladoss  -  nie  wyczerpuje  nieskończoności  Słowa. Jezus jest  ogra­niczoną  manifestacją  Słowa".  „Chrześcijanin  zna  Chrystusa  w Jezusie  i  przezJezusa -  dopowiada  inny teolog  azjatycki  R.  Panikkar - choć  inne  religie  mogąGo  poznać  przez  różne  manifestacje  bądź  też  na innej  drodze  objawienia,  po­przez  przedchrześcijańską  obecność  Ducha  Świętego  wśród  ludzi,  czyli  przezswoich  założycieli  czy  świętych". 
 
Uznanie  objawienia  w  innych  religiach  stawia  w  zupełnie  innym  świet­le   problem   ewangelizacji.   Tak  też  pojęli   sprawę   biskupi   Azji   zgromadzeniw  Bandung  w   1990   roku:   „Działalność  misyjna  obejmuje   bycie   z  ludźmi,odpowiadanie   na  ich   potrzeby,   z  wrażliwością  na  Bożą  obecność  w  kultu­rach   i  innych   religiach   tradycyjnych,   oraz   dawanie  świadectwa  wartościomKrólestwa Bożego  przez  obecność,  solidarność,  udział  i  słowo".  „Duchowośćmisyjna  to  gotowość  i  zdolność  odkrywania  tego,  co  prawdziwe,  dobre  i  pięk­ne  w  religiach  niechrześcijańskich  -  przekonuje  abp  Ignatiuk  Suharto  -  raczejprzez  świadectwo  i  dialog  niż  przez  bezpośrednie  głoszenie".  Należy  zatem„nie  tyle  proklamować  Chrystusa,  lecz  odkrywać  obecność  Chrystusa,  któryjuż  tam  jest"  -  mówi  Amaladoss.  A  więc  nie  chodzi  o  głoszenie  kerygmatuo  zbawieniu  w  Chrystusie  ani  tym  mniej   o  wzywanie  ludzi  do  nawrócenia.Dialog  staje  się  przewodnią  siłą  oddziaływania  na  świat  nowoczesnych  ucziów  Chrystusa. 
 
W  dialogu  chodzi  -  precyzuje  Edmund  Chia  -  o  „wzajemnenawrócenie,   charakteryzujące   się   bardziej   autentyczną  przemianą  serc  niżzmianą  przynależności  religijnej".Trudno  się  oprzeć  wrażeniu,  że  im  więcej  takich  „przekonujących"  ar­gumentacji,  tym  dalej  nam  do  misyjnego  mandatu Jezusa  z  ostatnich  stronEwangelii.  Ginie  w  szumie  teologicznej  gadaniny  glos  Nauczyciela  z  Galilei:idźcie  i  głoście.  Dlaczego  logikapolitical  correctnesszdaje  się  brać  górę  nad  posłuszeństwem  Słowu  Boga?  Może  lęk  przed  zderzeniem  cywilizacji,  przedwojnami  religijnymi,  przed  męczeństwem?  Niskie  poczucie  własnej  wartościlub  kompleks  mniejszości?  A  może  symptomy  wskazują  na  przyczyny  głęb­sze  od  psychologicznej  warstwy  funkcjonowania  organizmu?  Potrzeba  zatemradiografii!  -  by  sprawdzić,  jak  wygląda  z  bliska  owa  nieprzyjazna  komórka,dewastująca  sprawność  apostolską  następców  Cyryla  i  Metodego,  Franciszka  Ksawerego,  Mateo  Ricci  czy też Jana  Pawia II,  i  przekonać  się,  w  których  ob­szarach  Mistycznego  Ciała  Chrystusa  się  zagnieździła?Odwołam  się  w  tym  względzie  do  eksperta: Josepha  Ratzingera,  aktual­nego  papieża  Benedykta  XVI.  Jest  autorem  wspomnianej  już  kontrowersyj­nej  deklaracjiDominus  Iesus;jako  młody  teolog,  sekretarz  kard.  Frigsa,  brałczynny  udział  w  powstaniu  przełomowej   soborowej   konstytucji   o  KościeleLumen  Gentium;przez  24  lata  służył  jako  prefekt  Kongregacji  Nauki  Wiary,uczestniczył  też  w  tworzeniu  niektórych  encyklik  Jana  Pawła  II,  zwłaszczaVeritatis  splendorczyEmngelium  vitae.W  moim  przekonaniu jest  on  najlepszymspecjalistą  w  stawianiu  diagnozy  ze  względu  na  nieprzeciętny  intelekt,  bogatedoświadczenie  i  miłość  do  Kościoła  Chrystusowego.Joseph   Ratzinger   już   podczas   trwania   Soboru   wiedział,    że   uczest­niczymy    w    momencie    historii,    gdy    ludzkość,    a    zwłaszcza    cywilizacjazachodnia,    przeżywa   globalny   kryzys    duchowy. 
 
   „Bez    radykalnego    zwró­cenia   się   ku   świętości   -   martwił   się   -   Kościół   odbije   ducha  epoki".   Byopisać    najistotniejsze    przyczyny    osłabiające    ducha    misyjnego    Kościoła,analizy   Ratzingera   podążają   w   ślad   za   największymi   wyzwaniami   epoki.Są    nimi    przede    wszystkim    zakwestionowanie    prawdy    obiektywnej     (nietylko   w  naukach   ścisłych,   lecz   również  w  filozofii),   nowy  laicyzm  parali­żujący   ducha   Europy   (traktowany,   niestety,   jako   towar   na   eksport)   orazdefekt  w   systemie  odpornościowym  Kościoła   (być  może  na  skutek  zanikuwtajemniczenia   wiary   i    zaniedbania   nawrócenia   wśród    samych    uczniówChrystusa).
 
Cóź to jest prawda?
 
Ksawerego,  Mateo  Ricci  czy też Jana  Pawia II,  i  przekonać  się,  w  których  ob­szarach  Mistycznego  Ciała  Chrystusa  się  zagnieździła?Odwołam  się  w  tym  względzie  do  eksperta: Josepha  Ratzingera,  aktual­nego  papieża  Benedykta  XVI.  Jest  autorem  wspomnianej  już  kontrowersyj­nej  deklaracjiDominus  Iesus;jako  młody  teolog,  sekretarz  kard.  Frigsa,  brałczynny  udział  w  powstaniu  przełomowej   soborowej   konstytucji   o  KościeleLumen  Gentium;przez  24  lata  służył  jako  prefekt  Kongregacji  Nauki  Wiary,uczestniczył  też  w  tworzeniu  niektórych  encyklik  Jana  Pawła  II,  zwłaszczaVeritatis  splendorczyEmngelium  vitae.
 
W  moim  przekonaniu jest  on  najlepszymspecjalistą  w  stawianiu  diagnozy  ze  względu  na  nieprzeciętny  intelekt,  bogatedoświadczenie  i  miłość  do  Kościoła  Chrystusowego.Joseph   Ratzinger   już   podczas   trwania   Soboru   wiedział,    że   uczest­niczymy    w    momencie    historii,    gdy    ludzkość,    a    zwłaszcza    cywilizacjazachodnia,    przeżywa   globalny   kryzys    duchowy.    „Bez    radykalnego    zwró­cenia   się   ku   świętości   -   martwił   się   -   Kościół   odbije   ducha  epoki".   Byopisać    najistotniejsze    przyczyny    osłabiające    ducha    misyjnego    Kościoła,analizy   Ratzingera   podążają   w   ślad   za   największymi   wyzwaniami   epoki.Są    nimi    przede    wszystkim    zakwestionowanie    prawdy    obiektywnej     (nietylko   w  naukach   ścisłych,   lecz   również  w  filozofii),   nowy  laicyzm  parali­żujący   ducha   Europy   (traktowany,   niestety,   jako   towar   na   eksport)   orazdefekt  w   systemie  odpornościowym  Kościoła   (być  może  na  skutek  zanikuwtajemniczenia   wiary   i    zaniedbania   nawrócenia   wśród    samych    uczniówChrystusa).Cóź  to jest  prawda?Ogłoszona   w   roku  Jubileuszu   2000   deklaracja   Kongregacji   Nauki   Wiarysprowokowała  głosy  oburzenia,  że jest  to  dokument  nietolerancji  i  arogancjireligijnej. Jej  ówczesny  prefekt  odpowiedział  pytaniem:  „
 
A jeśli  to  prawda?".Nowoczesna  mentalność  cierpi  na  kompleks  ciągłych  wątpliwości.  Wedługniej   nie   ma  niczego   prawdziwego  ani   dobrego   samego   w   sobie.   Wszystkozależy  od  kontekstu,  umowy  czy  użyteczności.  Twierdzenie,  że  jakaś  religiamoże   być   prawdziwa,   dziś   wydaje   się   założeniem   aroganckim   czy   wręczoznaką  zaślepienia.  Przyjmuje  się  za  aksjomat  tezę  Hansa  Kelsena,  że  jedy­nie  słuszną  postawą  jest  postawa  Piłata,  który  stawia  pytanie:   „Cóż  to  jest  prawda?".   Prawdę   w   nowoczesnym   społeczeństwie   zdaje   się   zastępowaćwybór  większości.  Znakiem  firmowym  naszych  czasów  stał  się  relatywizm.Lecz jak  wyjaśnić  w  takim  razie  dążenie  ludzi  do  zdobycia  mądrości  i  wiedzyo  świecie?  Na  cóż  poszukiwania,  które  nigdy  nie  dojdą  do  skutku? Jak  zro­zumieć  kogoś,  kto  szuka  bez  chęci  znalezienia,  wiedząc  z  góry,  że  przedmiotnie  istnieje?Kwestionowanie   prawdy  ostatecznej  jest   według   Ratzingera,   założe­niem  z  góry,  że  Bóg  nie  może  nam  podarować  prawdy  o  sobie,  że  nie  jestnam  w  stanie  otworzyć  oczu. Jeśli  rzeczywiście  urodziliśmy  się  nieuleczalnieślepi,  wówczas  nie  mamy  żadnego  interesu  w  szukaniu  prawdy.  Takie  posta­wienie  sprawy  oznacza  skazanie  się  na  walenie  głową  w  ścianę.  Tymczasemo  istocie  rzeczy  przesądza  fakt,  że  to  „my  chcemy  zająć  miejsce  Boga,  bystanowić  o  tym,  kim jesteśmy,  o  czym  możemy  zadecydować  i  co  z  sobą  zro­bić".  Schemat  relatywizmu  poznania  przyznaje  prawdziwość  tylko  kategoriinaukowości,  podczas  gdy  wiara  przynależy  do  „wierzeń",  czyli  opierania  sięna  gotowych  ideach. 
 
Niemniej  gdy  zgodzimy  się  na  takie  zredukowanie  wia­ry,  ograniczymy  ją  do  świata  tradycji  uznawanych  za  „szacowne"  i  „piękne",w  których  się  wzrastało  i  które  w  związku  z  tym warto  kultywować.  Lecz jeśliwszystko,  co  zasługuje  na  nasz  szacunek,  to  tradycje,  wówczas  prawda  jestw  kryzysie.  Po  co  więc  nam jeszcze  szanować  owe  tradycje?Odpowiedzią  chrześcijaństwa jest to,  że  Prawda istnieje,  wcieliła  się bo­wiem  doskonale  w  Osobie Jezusa Chrystusa  i jest  dostępna  w Jego  nauczaniuoraz  w  nauczaniu Jego  Kościoła.  Zatem  dogmaty  wiary  oraz  katolickie  zasa­dy  moralne  są  niczym  innym,  jak  kolumnami  prawdy  obiektywnej.  Wielkiopór,  jaki  napotyka  propozycja  chrześcijańska  w  świecie  zrelatywizowanym,wyraża  się  choćby  w  tym,   że  zamiar  Kościoła,   by  zaprezentować  syntezęprawdy  w  postaci  prostych  formuł,  odbierany jest  jako  dogmatyzm.  W  tymduchu  ogłoszenieKatechizmu  Kościoła  Katolickiegointerpretowano jako  „chęćzablokowania   wolnego   myślenia",    „środek   kontroli    i    zdyscyplinowania"czy  wreszcie   „atak   na   inkulturację".   Kardynał   Ratzinger   traktował   takiestawianie  sprawy  jako  poważny  problem,   w  konsekwencji  bowiem  „chrześ­cijaństwo  musi  wyrzec  się  pretensji  do  prawdy,  by  pojednać  chrześcijan  z  no­woczesnością".  Ma  to  także  katastrofalne  skutki  na  poziomie  nowoczesnejkatechezy.   Ignorancja   religijna  jest   przerażająca.   Wystarczy   porozmawiaćz młodymi. Należy  stwierdzić  -   utrzymuje   kard.   Ratzinger  -  że   w  końcu   drugie­go  tysiąclecia  chrześcijaństwo  w  Europie  znalazło  się  w  wielkim  kryzysie,i  to  w  związku  z  kryzysem  poczucia  prawdy. 
 
Także  w  kwestii  dialogu  między-religijnego.   Utrzymywanie  bowiem,   że  Chrystus  jest  jedynym   i  powszech­nym  Panem  i  Zbawcą,  zakrawa na „fanatyzm niesłychany".  Dość wspomnieć,jakim  echem  oburzenia  odbiło  się  umieszczenie  w  deklaracjiDominus  Iesusz  2000   roku   twierdzenia:   „Należy  mocno   wierzyć   w   to,   że   w  tajemnicyJezusa  Chrystusa,  wcielonego  Syna  Bożego,  który jestdrogą,  prawdą  i  życiem0  14,  5),  zawarte  jest  objawienie  pełni  Bożej  prawdy".  Delikatny  problemdialogu   z   innymi   religiami   wymusza   relatywistyczne   podejście   do   sprawy.Wystarczy  przyjąć,  że  prawda  Boża  nie  ukazała  się  w  pełni  w  żadnej  histo­rycznej  religii  -  w  każdej  co  najwyżej  w  jakimś  stopniu,  a  więc  wszystkie  sąjakoś  względem  siebie  komplementarne  -  by  ocalić  spokojny  charakter  dialo­gu  między  religiami.  Dość  przyjąć,  że  chrześcijaństwo jest jedną  z  dróg  zba­wienia,  które  wraz  z  innymi  religiami  wspólnie  i  zgodnie  zbiegną  się  kiedyśw  eschatologicznym  Królestwie  Bożym.  Chrystus  zaś  jest,  tak  samo jak  inniwielcy  założyciele  religijni,  jedną  z  wielu  historycznych  postaci  wcielenia  siętajemniczego  boskiego  Logosu.
 
Ratzinger, jako strażnik wiary Kościoła, stawiał sprawę jasno: „Mówienie0Jezusiejako jedynym  i  powszechnym  pośredniku  zbawienia  nie  oznacza  lek­ceważenia innych  religii,  ale  niezgodę  na  tezę  o  niemożności  poznania  praw­dy".  To,  co  prawdziwe  i  dobre  w  innych  religiach,  uznajemy  i  doceniamy,  jakteż  nie  uchylamy  się  od  krytyki  pod  własnym  adresem. Jedynie  nie  zgadzamysię   z   „dogmatem   relatywizmu"   prowadzącym   do   myślenia,   że   obowiązekgłoszenia  Ewangelii  wszystkim  ludziom  na  ziemi  już  się  przedawnił,  misje1 wzywanie  do  nawrócenia  zaś  należy  zastąpić  ideologią  dialogu.  „Ideologiadialogu   -  wyjaśniał   -  zastępuje  misję   i  potrzebę  wzywania  do  nawrócenia:dialog  już  nie  jest  drogą  odkrywania  prawdy".  Jeśli  bowiem  przyjmiemy,  żewszystkie  religie   są  równe,   to  znaczy,   że  wszystkie   są  siebie  warte.   Misjezaś   „stają   się   zwykłą   arogancją   kultury,   która   uważa   się   za   dominującą".Tymczasem  -  według  kardynała  - jest  sprawą  „odpowiedzialności  względeminnych:  obwieszczać  im  możliwość  uzdrowienia  w  Panu.  Potrzeba  przekona­nia,  że  mamy  w  rękach  środki  do  uzdrowienia  ludzi,  że  naszym  obowiązkiemjest  dać  im  słowo  zbawienia". 
 
Laicyzm Europy - nowa antyewangelizacja
 
Chrześcijaństwo  nie jest  wymysłem  czy  też  produktem  europejskim.  Istnieje„poza"   i  „ponad"  wszelkimi  kulturami  i  tradycjami.  Choć  prawdą  jest,  żew  Europie  rozwinęło  się  najszybciej  i  tutaj  też  nabrało  dojrzałych  kształtów,wpływając  tym  samym  na  fizjonomię  i  tożsamość  duchową  tego  kontynentu.Europa,  mając  korzenie  zanurzone  w  Ewangelii,   poprzez  wieki  emanowa­ła  jej   inspirującą  siłą  na  cały  świat.   Niemniej   -  jak  zauważa  Ratzinger  -„w tej  chwili  europejski  Zachód  stanowi  część  świata najbardziej  przeciwnegochrześcijaństwu".  Nie  toleruje  się  faktu,  że  Kościół  katolicki  może  wyrazićswoją  tożsamość.  Kardynał  wyrażał  się  dobitnie:  w  Europie  laicyzm  stał  się„ideologią"  lub  też  „religią".  W  tej  „religii  laicyzmu"  liczą  się  trzy  wartości:postęp,  wiedza  i wolność.  „Świat  nie  stał  się  ani  bardziej  przyjazny  życiu,  anibardziej  ludzki  dzięki  tym  ideologiom,  wręcz  przeciwnie". Konsekwencje  tego  faktu  przyszły papież  dostrzega  w nowoczesnym  poli-teistycznym ateizmie. 
 
Zamiast  Boga bowiem  adorowane  są liczne  idole.  „Dziś  nie ma już bożków,  które by były tak nazywane.  Są jednakże  siły,  przed którymiczłowiek się kłania".  Wśród nich jest kapitał  i  żądza posiadania,  ambicja i wie­le  innych.  W  cywilizacji  Zachodu  kult  złotego  cielca  wydaje  się  przyjmowaćz  wielkim  powodzeniem.  Niesie  to  -  według  Ratzingera  -  ogromne  ryzyko.„Jeśli  światło   odkupieńcze  Chrystusa  miałoby  zagasnąć,   mimo   całej   swejmądrości  i  technologii,  świat  popadnie  w  zgrozę  i  przygnębienie".  Mamy jużoznaki  nawrotu  mrocznych  sił,  w  świecie  zsekularyzowanym  wzrastają  kultysatanistyczne. „Bierze górę głębokie poczucie niezadowolenia, i to właśnie tam,gdzie  dobrobyt  i  wolność  osiągnęły  poziom  dotąd  niespotykany".  W  samychWłoszech  odnotowuje  się  rocznie  10  min  telefonów  do  różnych  horoskopów,a  na  30  tys.  księży  katolickich  przypada  100  tys.  magów  i  wróżbitów.Jest  to  pokusa  wyzwolenia  się  od  Boga,  by  samemu  zawładnąć  ludźmi,posługując  się  w tym  celu  nieznanymi  siłami  - wyjaśniał  kardynał.  Wiąże  sięona  z  szukaniem  szybkich  doświadczeń  i  natychmiastowych  satysfakcji.  Tokłamstwo na początku  wydaje  się  czymś  pięknym  i  podniecającym:  stawać  siębogiem!  Lecz  w końcu  przechodzi  w  autodestrukcję. 
 
W  wielu  krajach  Europy,  na  przykład  w  Niemczech  -  mówił  w jednymz  wywiadów  -  mamy  do  czynienia  z  nawrotem  pogaństwa,  zwłaszczana obszarach,  które wcześniej  były komunistyczne.  Poza tym na półno­cy  kraju  protestantyzm  ulega  rozkładowi,  zostawiając  miejsce  pogań­stwu,  które  nie  odczuwa potrzeby  atakowania Kościoła,  wiara  stała  siętam  bowiem  tak nieobecna,  że  nie  ma po co jej  napadać. 

Ogólnie rzecz ujmując,  Europa rozwinęła kulturę, która w sposób dotąd ludzkościnieznany wyklucza Boga ze zbiorowej  świadomości,  i to do tego stopnia, że zostajeOn całkowicie zanegowany, bądź też Jego istnienie traktowane jest jako nieuchwyt­ne,  niepewne,  a  zatem  przynależne  do  świata  wyborów  subiektywnych.  Staje  sięzatem kimś nieistotnym dla życia publicznego. Jest to przewrót z punktu widzeniaświadomości  moralnej  niesłychany.  Za  racjonalne  w  tym  sposobie  myślenia jestuznawane  jedynie  to,  co  się  da  sprawdzić  przy  pomocy  eksperymentu.  A  ponie­waż moralność przynależy do  sfery całkowicie odmiennej, zatem jako taka zanika.W  świecie  opartym  na  kalkulacjach  o  tym,  co  należy  uznać  za  moralne,  a  czegonie,  decyduje  szacowanie  skutków.  Nic  samo  w  sobie  nie jest  ani  dobre,  ani  złe.Wszystko  zależy od  skutków, jakie  działanie  pozwala przewidzieć.
 
Jeśli  chrześcijaństwo  z  jednej   strony  znalazło  swą  najskuteczniejsząpostać  w  Europie  -  powiada  w jednej  ze  swoich  ostatnich  wypowiedziprzed  konklawe  kard.  Ratzinger  -  należy  też  z  drugiej  strony  stwier­dzić,   że  w  Europie  rozwinęła  się  kultura,  która  stanowi  najbardziejradykalne  z  możliwych  przeciwieństwo  nie  tylko  chrześcijaństwa,  leczrównież  tradycji  religijnych  i  moralnych  ludzkości. 

Zakłada się,  że jedynie  kultura radykalnie oświeceniowa może  być istotna dlaeuropejskiej  tożsamości.  I mimo że kultura ta niesie na sztandarach hasła to­lerancji,  w  rzeczywistości  stanowi  rodzaj  zabsolutyzowania jednego  sposobumyślenia i  życia. 
 
Prawdziwa  sprzeczność  cechująca  dzisiejszy  świat  -  kontynuuje  przyszły  pa­pież - to nie ta pomiędzy różnymi tradycjami religijnymi,  ale ta pomiędzy cał­kowitym uniezależnieniem się człowieka od Boga z jednej  strony,  a wielkimikulturami religijnymi  z  drugiej. Jeśli  dojdzie  do  zderzenia kultur - przewidujeRatzinger - nie będzie to zderzenie wielkich  religii,  lecz zderzenie pomiędzytą wielką emancypacją człowieka a kulturami historycznymi.
 
Tego  typu  nowoczesny  dogmatyzm  wierzy,  że  posiada  ostateczne  poznanierozumu,  i  w  związku  z  tym  ma  prawo  traktować  wszystko  inne  jako  formyprzejściowe  lub  wręcz już  przeżyte.Przy tej  okazji warto  zauważyć,  w jaki  sposób  Ratzinger interpretuje  faktzagrożenia  fundamentalizmem  religijnym  w  Europie. 
 
Jeśli   dla  przykładu  małżeństwo   i  homoseksualizm   są  uznawane   zarównoprawne,   jeśli   ateizm   zamienia   się   w   prawo   do   bluźnienia,zwłaszcza  w  sztuce,  takie  fakty  są  czymś  okropnym  w  oczach  muzuł­manów.  Dlatego  też  w  świecie  muzułmanów  przeważa  wrażenie,  żechrześcijaństwo  umiera,  że  Zachód  się  kończy.  Żywią przekonanie,  żetylko islam  przynosi  światło wiary  i  moralności. 
 
To utrata poczucia świętości  i szacunku do tego,  co dla innych jest święte,  bu­dzi  odruch  samoobrony  wewnątrz  świata  arabskiego.  Za  wzrost  fundamen­talizmu,  według  kardynała,  odpowiedzialny jest  „dziki  laicyzm".  Ostatecznie  nie  tylko to jest niepokojące i groźne, lecz również sam fakt, że „Zachód jakbyznienawidził  siebie  samego.  W  sposób  godny  uznania  odnosi  się  nieraz  dowartości zewnętrznych,  ale  siebie już nie kocha".Cale  rozumowanie  Ratzingera zmierza  w jednym  kierunku: 
 
Potrzeba korzenia,  aby przeżyć.  Nie możemy stracić Boga z pola widze­nia, jeśli chcemy,  aby godność człowieka nie zanikła. W tej historycznejchwili  potrzebujemy ludzi,  którzy  za pomocą  oświeconej  i  przeżywanejwiary  uczyniliby  Boga  wiarygodnym  w  tym  świecie.  Tylko  przez  ludzi,którzy zostali  dotknięci  przez  Boga,  Bóg może  zwracać  się  do  ludzi. 

Wzorem takiego człowieka dla Josepha Ratzingera jest  św.  Benedykt z Nursji,który  w  swej Regule pisał: 
 
Podobnie  jak  istnieje  zawziętość  zła  i  gorzka,  która  oddala  od  Bogai  prowadzi  do  piekła,  tak jest  i  gorliwość  dobra,  która  oddala  od  grze­chów,  a  prowadzi  do  Boga  i  do  życia wiecznego.
 
W  swą  wielką  wizję  ratowania  świata  dobrego  i  prawdziwego  nowy  papieżusiłuje  zaangażować  także  niewierzących.  Widzi  potrzebę  określenia  uniwer­salnych  zasad  moralnych  istotnych  dla  każdej  kultury  i  każdej  wrażliwości,które  byłyby zbieżne  z prawem  naturalnym  i  normami  etyki  chrześcijańskiej.W  epoce  oświeceniowej  starano  się  zrozumieć  i  zdefiniować  istotne  normymoralne,  takie jednakże,  które nie  straciłyby na ważności nawet wówczas,etsiDeus  non  daretur-  gdyby Bóg nie  istniał. 
 
Należy  więc  odwrócić  aksjomat  oświecenia  i  powiedzieć:   także  ten,kto  nie  potrafi  znaleźć  drogi  akceptacji  istnienia  Boga,  powinien  przy­najmniej  starać  się  tak  żyć  i  tak  ukierunkować  swoje  życie,  jak  gdybyBóg  istniał  -veluti  si  Deus  daretur.Jest  to  rada,  którą już  Pascal  dawałniewierzącym  przyjaciołom.  Ja  również  dzisiaj  chciałbym  jej  udzielićmoim przyjaciołom,  którzy nie  wierzą.  W  ten  sposób  nikt  nie  zostałbyograniczony  w  swej  wolności,   ale  wszystkie  nasze  sprawy  znalazłybyoparcie  i  kryterium,  którego  bardzo  potrzebują. 
 
Pokusy Kościoła i śmiałe spojrzenie w przyszłość
 
Wielu  osobom  głęboko  zapadły  w  pamięci  słowa  kard.  Ratzingera  wypowie­dziane  przy  okazji  rozważania  Drogi  Krzyżowej   w  Wielki  Piątek  tego  roku[2005-  przyp.  red.].  Mówił  on wtedy wyjątkowo mocno  o  brudach  Kościoła:o  pysze,  o  samowystarczalności  i  o  tym,  że  Kościół  nieraz  przypomina  łódźnabierającą wody  albo pole,  na którym wzeszło więcej  kąkolu  niż  ziarna.  OtóżKościółi  kondycja  samych  chrześcijan  to  trzeci  wielki  temat  papieża.  Jakostrażnik  wiary  czuł  potrzebę  dbania  o  czystość  doktryny,  jako  pasterz  widziałkoniecznośćczystości  katolickich  serc.  Życiem  wewnętrznym  Kościoła  jestnawrócenie:„Zawsze  musimy  pamiętać,  że  Kościół  nie  jest  nasz,  ale Jego.Prawdziwareforma  polega  na  tym,  by  zanikało  w  najwyższym  stopniu  to,  cojest«nasze»,  by lepiej  ukazało  się to,  co jest Jego,  Chrystusa".  W  tym  celu  nietyletrzeba  reformować  struktury,  ile  samych  siebie. 
 
W  związku  z  tym  przyszły  papież  czuł  potrzebę  demaskowania  pokus,którym  lubią  ulegać  uczniowie  Chrystusa,  tracąc  tym  samym  na  swej  wiary­godności  i  skuteczności  misyjnej.  Jedną  z  nich  jest  pokusa  działania  na  po­ziomiepolitycznym  dla  władzy.  Choć  przyszły  papież  uznawał  za  koniecznąobecność  katolików  w  sprawach  publicznych,   by  rozjaśnionym  przez  wiaręumysłem  wnosili  światło  Ewangelii  w  zawiłe  obszary  polityki  czy  ekonomii,niemniej   posiadanie  władzy   ziemskiej   może   być  niebezpieczne  lub  wręczzgubnedla  Kościoła.  Kościołowi  w  tym  względzie  -  według  Ratzingera  -  wy­szłona dobre rozstanie  się  z  ideą Kościoła państwowego.  „Państwo kościelnepadło  w  1870  roku.   I  dzięki  Bogu,  musimy  przyznać". 
 
Blisko  władzy  jestbogactwo.„Niestety,  w  ciągu  dziejów  zawsze  było  tak,  że  Kościół  nie  byłzdolnysam  oddalić  się  od  dóbr  materialnych,  lecz  były  mu  zabierane  przezinnych,  a  co  w  końcu  okazywało  się  dlań  zbawienne".  Czymś  innym jest  dlaRatzingerasprawa  Boga  w konstytucji,  aby Europa  nie  ograniczyła  się  do  czy­stejtechnokracji,  w  której  jedynym  kryterium  dobra jest  wzrost  spożycia. JużBultmann  mówił:  „Państwo  niechrześcijańskie  jest  możliwe,  ale  ateistyczne- nie".  Gdzie  nie  istnieje  prawo  ponad  naszymi  przekonaniami,  pozostaje  na­rzucanie  własnej  woli  i  ogromne  ryzyko,  że  człowiek  będzie  niszczył  samegosiebie.  Przekonały  nas  o  tym  aż  nazbyt  dobitnie  doświadczenia  XX  wieku.Innąniebezpieczną  pokusą  Kościoła  jest  porzucanie  tego,  co  istotne.PorzucenieChrystusa,  by  zmieniać  świat  po  ludzku  i  siebie  samych  dostosowywać  do  płytkich  mód  zbanalizowanego  myślenia.  W  tym  świetle  wieluz  tych,  co  są wewnątrz  Kościoła,  duchowo jest już poza nim.  Z punktu widze­nia teologicznego „w Kościele napotykamy wiele  z tego,  co jest antykościelne,wręcz  antychrześcijańskie". 
 
Dla  niektórych  większy  sens  ma  służba  rozwojo­wi  socjalnemu  niż  głoszenie  Ewangelii  Chrystusa.  „Lecz  o jakim pozytywnymrozwoju   socjalnym   śnimy,  jeśli   mu   towarzyszy   analfabetyzm   w   dziedzinieBoga?".  Aby  odpowiedzieć  na  potrzeby  człowieka,  Kościół  potrzebuje  świę­tości  bardziej  niż  sprawnego  zarządzania.  Potrzeba  wiary  dojrzałej,  czyli  nietej,  która  podąża  za  falą  mód  i  ostatnich  nowości,  ale  tej,  która jest  głębokozakorzeniona   w  przyjaźni   z   Chrystusem.   Wówczas   chrześcijaństwo   będzie„konkretną  alternatywą"  wobec  trywializowania  człowieka  i  relatywizowaniawszystkiego.  Właśnie  będąc  antynowoczesnym  i  odważnym  wobec  tego,  cojest  wygodne   i  powszechnie  uznawane,   Kościół  potrafi  podołać  swej  misji„proroczego  sprzeciwu".Kryzys  Kościoła  -  w  ocenie  Ratzingera  -  wynika  w  dużej  mierze  z  mar­ginalizowania  tematu  Boga.  Nierzadko  zajmuje  się  on  zbytnio  sobą  samymi  nie  przemawia  z  dostateczną mocą  i  radością  o  Bogu,  o  Chrystusie,  podczasgdy  świat  jest  spragniony  nie  poznania  naszych  wewnętrznych  problemów,ale przesłania,  które powołało  Kościół  do istnienia:  ognia,  który Jezus  rzuciłna  ziemię.  Toteż  trzeba  nowego  zrywu  duchowego,  nowego  napięcia  i  nowejpasji   wiary.Papież Jan  Paweł II niejednokrotnie mówił,  że Kościół dzisiejszy nie po­trzebuje  nowych reformatorów.  Kościół potrzebuje  nowych  świętych.  I  szukałich  zwłaszcza  w  najmłodszych  pokoleniach,  skłonnych  -  mimo  powodów  donarzekania  nad  sposobem  życia  wielu  z  nich  -  do  wielkiej  szczerości  i  hoj­ności  względem  Boga.  Mówił  im  rzeczy  trudne  i  wymagające.  W  zamian  zato  miał  ich  wokół  siebie  coraz  więcej.  W  podobny  sposób  zdaje  się  patrzećw przyszłość  Benedykt XVI.
 
To,  co  budzi  nadzieję  Kościoła  powszechnego,  a  co  płynie  z  samegokryzysu   w  Kościele   świata  zachodniego   -  zauważa  -   to  powstawanienowych   ruchów,   przez   nikogo   nie   projektowanych,   spontanicznych,będących   wyrazem   żywotności   samej   wiary.   Manifestuje   się   w  nich,choć  jeszcze   w  sposób   przyciszony,   coś   w   rodzaju   Zielonych   Świątw  Kościele.  Coraz  częściej  zdarza  mi  się  spotkać  grupy  młodych  ludzi  całkowicie  oddanych  wierze  Kościoła.  Młodych  żyjących  wiarą  i  mają­cych  w  sobie  wielki  zapał  misjonarski.  Radość  wiary,  której  dają  wyraz,ma  w  sobie  coś  zaraźliwego.  To  wśród  tych  grup  rodzą  się  autentycznepowołania  do  służby  kapłańskiej   i  do  życia  zakonnego.  Zapału  tychmłodych  ludzi   nie  zaplanowano   w  żadnym  urzędzie   duszpasterskim,ale  objawił  się  sam...  Wyłania  się  z  nich  nowe  pokolenie  Kościoła,  naktóre  patrzę  z  wielką  nadzieją. 

W jednej ze swych książek nawiązał do wspomnień:
 

Dla  mnie   osobiście  bliższe   zetknięcie   się  po   raz   pierwszy   w  latachsiedemdziesiątych  z  takimi  ruchami jak  neokatechumenat,  comunionee  liberazione  i  focolarini,   było  cudownym  wydarzeniem.   Sam  wtedydoświadczyłem   wielkiego   porywu   i   entuzjazmu,   z   jakim   przeżywaliswą  wiarę,   a  w  tej   radości  wiary  musieli   dzielić   się   także   z   innymiotrzymanym darem.  Był  to czas,  kiedy Karl Rahner  i  inni  często mówilio  zimowej  porze  w  Kościele,   i  w  rzeczywistości  -  po  wielkim  zrywiesoborowym  -  wydawało  się,  że  zamiast  wiosny  pojawił  się  mróz,  a  za­miast  nowego  zrywu  -  znużenie...  Ale  nagle  pojawiło  się  coś,   czegonikt nie  zaplanował.  Można by powiedzieć,  że  Duch  Święty znowu  sampoprosił  o głos.

Niektórzy,  co  prawda,   mogą  poczuć  się  zagrożeni  w  swych  intelektualnychdyskusjach   czy   konstruowanych   przez   siebie   „modelach   zupełnie   innegoKościoła,  tworzonego  na ich  własne  podobieństwo".  Stare  formy nieraz  uwi­kłały się w wewnętrzne sprzeczności  i znalazły upodobanie w negacji.  Kościółmusi  nieustannie  poddawać  rewizji  istniejące  w  nim  organizacje,   ażeby  gonadmiernie  nie  obciążyły,  żeby  się  nie  stawały  twardym  pancerzem,  uciskają­cym jego własne duchowe  życie.  „Jeśli  się  będą zamykać we własnych  planachi  projektach,  Kościoły mogą się stać nieprzenikalne dla Ducha Bożego,  dla tejsiły,  która  decyduje  o  ich  życiu".Benedykt  XVI  wydaje  się  nie  mieć  w  tym  względzie  żadnych  wątpliwo­ści  i  tym  samym  zmierza  podobną  ścieżką  co Jan  Paweł  II:  trzeba ponownieewangelizować   nadchodzące   pokolenia.    „Zasadniczym   pytaniem   każdegoczłowieka  jest:  jak  się  stać  człowiekiem?  Jak  nauczyć  się  sztuki  życia?  Jaka  droga   wiedzie   do   szczęścia?   

Ewangelizować   oznacza   pokazać   tę   drogę-  uczyć  sztuki  życia".  Stare  przysłowie  powiada:  „Sukces  nie jest  imieniemBoga".   Ewangelizacja  nie  może  oznaczać  przyciągnięcia  natychmiast  przypomocy  sposobów  najbardziej  wyszukanych  wielkich  tłumów  oddalonych  odKościoła. Wielkie rzeczy zaczynają się zawsze od małego  ziarenka,  natomiastruchy  mas  są  zawsze  zwodnicze.  Przypowieść  o  maleńkim  ziarnku  gorczycyprzeobrażającym  się  powoli  i  cierpliwie  w  duże  i  dojrzale  drzewo  -  oto  w  naj­większym  skrócie  ujęta  metodologia  duszpasterska Josepha  Ratzingera.Jan  Paweł  II,  mimo  wyzwań  i  trudności  obecnej  epoki,  które  są  nie  doprzecenienia,  nie  ulegał  pesymizmowi.  Wezwał  Kościół  do  nowej  ewange­lizacji  względem  tych,  którzy  utracili  już  sens  i  potrzebę  Jezusa  Chrystusa.Dostrzegał  zwłaszcza  obszary  nazywane  przez  niego  „nowymi  areopagami",czyli  świat  uniwersytetu,  kultury,  środków  masowego  przekazu. 

Nie  przesta­wał  też wzywać  do  pierwszej  ewangelizacji,  tej  skierowanej  do współczesnychpogan,  ateistów  i  osób  mających  inne  doświadczenia duchowe;  tej,  która  za­kłada  przepowiadanie  Dobrej  Nowiny  o  zbawieniu  w  Chrystusie  i  wzywaniedo  nawrócenia.  Był  świadom,  że  horyzonty  tejże  misji  stale  się  poszerzają,w  związku  z  tym  powtarzał,  że  „misjaad  gentesdopiero  się  zaczyna".  Jestona  „cudownym  zadaniem  dla  każdego  wierzącego".  Kościół  w  ramach  swe­go  posłania  na  świat  musi  doceniać  także  rangę  dialogu  z  innymi  religiamioraz  z  niewierzącymi  i  promować  rozwój  społeczno-materialny  człowieka.Niemniej  „dialog  nie  zwalnia  od  ewangelizacji"  i  nie  można  jej  niczym  in­nym  zastąpić.  Podobnie jak prawdziwą  służbą  bratu jest  głoszenie  Ewangelii,dzięki  czemu  „Chrystus  uzdrawia  i  wynosi  na  nowy  poziom  osobę".  Nie  wy­starczy budowanie  szpitali,  drukarni  czy ośrodków pomocy  społecznej,  bo  odpersonalizacji  człowieka zależy ostatecznie humanizacja  świata.Jan  Paweł  II  znany  był  z  profetycznego  sposobu  odczytywania  rzeczywi­stości.

Gdy  u  schyłku  drugiego  tysiąclecia  od  przyjścia  Chrystusa  -  pisałw   swej   encyklice   poświęconej   misyjności  KościołaRedemptoris   missio-  obejmujemy   spojrzeniem   ludzkość,   przekonujemy  się,   że   misjaKościoła dopiero  się  zaczyna  i  że  w jej  służbie musimy zaangażowaćwszystkie nasze siły"  (nr  1  oraz 40 i49).

Także  nowy  papież [scil. Benedykt XVI - red.],  dzięki  Bogu,  myśli  podobnie.  Mimo  że  był  nieraz  oskar­żany  o  nadmierny pesymizm w diagnozowaniu  rzeczywistości,  Benedykt XVIzamierza  „patrzeć  spokojnie  w  przyszłość,  bo jest  pewne,  że  Pan  nie  porzu­ci  swego  Kościoła.  Jeżeli  tylko  staniemy  przed  tym  kryzysem  bez  żadnychuprzedzeń  - zapewnia  - zdołamy  go  przezwyciężyć".  Pozwala  mi  to  skończyćartykuł,  wierząc,  że Mario  i  Iggea,  wspomniani  na wstępie  małżonkowie  mi­sjonarze,  odzyskają  siły  i  powrócą  na  Syberię,  by  nadal  głosić  Tego,  któregomoc objawia się  w słabości.

Ks. Robert Skrzypczak

Pismo Poświęcone Fronda nr 38 / 2006