Jakie są korzenie intelektualne gender?

 

To eklektyczny zlepek różnych poglądów i tradycji filozoficznych. U jego podstaw filozoficznych leży kartezjanizm, który dokonał rozbicia jedności psychofizycznej człowiek, radykalnie oddzielił duszę od ciała i przyznał szczególną rolę świadomości jako czynnikowi kreatywnemu czy stanowiącemu o człowieczeństwie.

 

Ego Kartezjusza jest wyciągnięte z cielesności która jest tylko mechanizmem, i ono ostateczbie decyduje o wszystkim?

 

Dokładnie tak. Drugim, nie mniej istotnym źródłem historycznym tego ruchu, jest marksizm w jego wydaniu engelsowskim. To w nim wyraźnie podkreśla się opozycję ról społecznych kobiety i mężczyzny. A różnica ta jest wręcz archetypem każdej walki. Ucisk kobiety przez mężczyzny jest archetypem wszelkiego wyzysku. „Małżeństwo pojedynczej pary bynajmniej nie wkracza do historii jako pojednanie między mężczyzną i kobietą, a tym mniej jako najwyższa forma małżeństwa. Przeciwnie. Zjawia się ono jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nie znanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci. W starym niedrukowanym rękopisie, napisanym przez Marksa i przeze mnie w roku 1846, znajduję, co następuje: “Pierwszy podział pracy to podział pracy między kobietą i mężczyzną w dziele płodzenia dzieci". Dzisiaj mogę dodać: pierwsze przeciwieństwo klasowe, Jakie występuje w historii, zbiega się z rozwojem antagonizmu między kobietą a mężczyzną w małżeństwie pojedynczej pary, a pierwszy ucisk klasowy — z uciskiem żeńskiej płci przez męską” - pisał Engels w „Pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa”. Te myśli podejmowane są zaś przez neomarksizm i szkołę frankfurcką, które przenoszą problem z konfliktu politycznego na walkę kulturową. I warto tu zauważyć, że jeśli Horkheimer i Adorno w „Dialektyce oświecenia” podkreślają, że wszelkie pojęciowanie jest przymusem, wszelkie określenie człowieka na podstawie jego tożsamości czy identyczności jest przymusem władzy, to nie sposób nie zauważyć, że takie kontrukcje myślowe znajdują dziś kontynuację w ruchach homoseksualnych czy genderowych. Dla nich każde określenie binarności płci czy określenia, co jest normą a co nią nie jest, staje się przymusem władzy, przymusem i heteroterrorem. To pokazuje, jak pewne idee wchodzą w przestrzeń dyskursu edukacyjno-politycznego.

 

Michel Foucault idzie jeszcze dalej i w swoich rozważanich podkreśla, że nie wolno nawet mówić o opozycji normalny, nienormalny, a choroby psychiczne ujmuje wyłącznie jako przemoc standardowych wobec niestandardowych.

 

Postmodernizm w ogóle dewastuje rzeczywistość obiektywną i subiektywną, pojęcia normy i patologii. Dla nich wszystko jest płynne, żyjemy w płynnej ponowoczesności, jak pisze Bauman. Stawianie pytania o tożsamość w tej płynnej nowoczesności jest czymś szalenie niewygodnym. I dlatego tego pytania się unika albo przynajmniej się je rozmowy.

 

Bo swoją tożsamość my wciąż na nowo tworzymy, budujemy, konstruujemy i dookreślamy, i to nie w jakichś dwubiegunowych opozycjach męskie-żeńskie, ale według innych wzorców, w których jest osiem albo szesnaście płci, których ja nawet nie jestem w stanie wymienić.

 

I słusznie, bo ich nie należy wymieniać. W tym myśleniu samo zdefiniowanie płci jest już ograniczeniem. Więc mamy pełną dowolność. W jednym z podręczników do seks-edukacji „Edukacja bez tabu” znalazłem następujące zdanie: „najczęściej mówi się o tożsamościach heteroseksualnej, biseksualnej i homoseksualnej. Jednak każda osoba może określić swoją tożsamość seksualną w całkowicie niepowtarzalny sposób, zupełnie wyjątkowym określeniem”. Z tego wynika, zupełnie jednoznacznie, że mogę powiedzieć o sobie, że jestem heteroseksualnym transseksualistą wychowanym na lesbijkę... To byłoby dość oryginalne i niepowtarzalne określenie. A idąc dalej autorzy tego podręcznika przekonują, że „tożsamość seksualna to jest sposób w jaki dana osoba określa swoją seksualność z punktu widzenia płci, w których się zakochuje lub z którymi nawiązuje relacje intymne”.

 

Kartezjanizm, marksizm, neomarksizm, postmodernizm, czy to już wszystkie korzenie intelektualne genderyzmu?

 

Nie, bo konieczne trzeba wspomnieć jeszcze o egzystencjalizmie i o konkubinie Jean Paul Satre'a Simone de Beauvoir, która od niego zaczerpnęła opinię o roli i znaczeniu wolności, a także walki z wszelkimi ograniczeniami, a jednocześnie wniosła swoje własne elementy. Chodzi tu zwłaszcza o niezwykle dosadny język i podkreślanie podrzędnej roli „samicy męskiej”, bo ona niemal nigdzie nie pisze o kobiecie jako o kobiecie... To z jej rozważań pochodzi pogarda dla własnej natury, absolutyzacja wolności, uznanie ciała kobiety jako wroga jej wolności i transcendencji. Wszystkie te elementy przeniknęły z egzystencjalizmu do współczesnej ideologii gender.

 

Gdy myśli się o tych intelektualnych nurtach, które tworzą współczesny gender, to trudno wśród nich znaleźć taki, który by rzeczywiście budował realne szczęście normalnych kobiet. Marksizm, choć tak mocno akcentował walkę płci, to poza Aleksandrą Kołłontaj wielu kobiet nie wypromował, a miejsce kobiety w sowieckim społeczeństwie było dramatycznie niskie, nie mówiąc już o dniu kobiet, który był raczej dniem pogardy wobec nich i picia facetów, niż realnym uczczeniem kobiecości. Postmodernizm też zbyt wielu kobiet ani mężczyzn nie wyzwolił, a raczej pogłębił ich problemy, a Simone de Beauvoir nawet sama szczęścia zbyt wiele z Sartrem nie zaznała. I tak to jakoś wygląda, jakby gender robiony był przez nieszczęśliwe kobiety?

 

Dokładnie tak. I można powiedzieć, że jest to bardzo dosadne historyczne i egzystencjalne potwierdzenie fałszywości tej teorii wyzwolenia kobiet, która oparta jest na zupełnie fałszywych przesłankach. Pamiętam artykuł księży Stycznia i Szostka „Liberalizm po marksistowsku”, w którym oni konkludowali, że marksizm postulując ubóstwienie człowieka doprowadził ostatecznie do jego ubestwienia. A wszystko to stało się za sprawą odrzucenia obiektywnego źródła prawdy jakim jest Bóg, to skutkowało odrzuceniem natury ludzkiej i zanegowaniem wszelkiego stałego i niezmiennego prawa moralnego, a w konsekwencji rozwinął się postulat autokreacji samostworzenia człowieka, wyzwalania go z samego siebie i uznania, że „człowiek jest stwórcą samego siebie”. Problem z tymi hasłami był tylko taki, że trzeba zadać sobie pytanie do czego ów człowiek się wyzwala. W marksizmie wyzwalał się zresztą nie każdy człowiek, a jedynie świadoma część proletariatu, a dokładniej reprezentująca go partia czy kolektyw tej partii, a dokładniej jego kierownictwo, a wyzwalał się do tego, co go określa. A ponieważ nie określa go Bóg, ani natura, a warunki społeczno-ekonomiczne, to człowiek wyzwala się w kierunku tego, co od człowieka niższe, czyli właśnie ku owym stosunkom, a to oznacza proces ubestwienia człowieka. I podobne „wyzwolenie” możemy dostrzec w ideologii gender. Ona również odrzuca obiektywną prawdę i jako jej substytut przyjmuje coś, co człowieka ma rzekomo tworzyć, czyli cielesność, biologia, kultura rozumiana bardzo redukcjonistycznie. Człowiek zostaje więc „wyzwolony” do bycia produktem tego zjawiska. A zatem zostaje wyzwolony do czegoś poniżej siebie, do tego, co jest w nim bestią.

 

Pokazuje to „Biesach” Fiodor Dostojewski, gdy próbujący stać się człowiekiem-bogiem poprzez akt samowoli i samobójstwa Kiriłłow staje się ostatecznie bestią, zwierzęciem...

 

To jest genialna intuicja i diagnoza Dostojewskiego, która pozostaje aktualna także w przypadku ideologii gender.

 

Kto jest ojcem tego ruchu?

 

Gender zapomniało i wyrzekło się swojego ojca, człowieka, który niewątpliwie zapoczątkował takie studia i działania. Mowa o Johnie Moneyu. To on jako pierwszy wypromował słowo gender jako pojęcie filozoficzne, a nie tylko określenie gramatyczne, nadając mu znamię płci kulturowej. On także jako pierwszy zaczął implementować te teorie w praktyce lekarsko-terapeutycznej. Jego pacjentami byli bracia Reimerowie, na których przetestował on teorię płci kulturowej. Ale w podręcznikach czy broszurach genderowych się go pomija.

 

Dlaczego?

 

Bo jego eksperymenty i terapie są najlepszym dowodem na fałszywość ideologii gender i jej śmiercionośne skutki. Ale powiedzmy sobie szczerze, że wyrzeczenie się przez genderystów Moneya przypomina sytuację, w której bolszewicy wyrzekliby się Lenina. Ale oczywiście trudno ich nie zrozumieć. Wszyscy przecież wiedzą, że będący aplikacją gender w praktyce eksperyment z Reimerami zakończył się śmiercią obu mężczyzn.

 

A co to był za eksperyment?

 

W 1965 roku w Winnipeg, w Kanadzie urodziło się dwóch bliźniaków: Bruce i Brian Reimerowie. Gdy mieli sześć miesięcy, z przyczyn medycznych, poddano ich obrzezaniu, i w trakcie tego zabiegu Bruce na skutek pomyłki lekarzy, utracił penisa. Jego rodzice natychmiast zgłosili się po pomoc do specjalistów, którzy skierowali ich do dr Moneya, który głosił, że do drugiego roku życia dziecku można bezkarnie zmienić płeć, i to bez najmniejszych dla niego skutków psychicznych. I rzeczywiście w przypadku Bruca zaczęto to robić. Nakazał Brucowi zmienić imię na Brenda, ubieranie go w stroje dziewczęce i wychowywanie go na kobietę. Nietrudno znaleźć tu analogię z genderowymi przedszkolakami. Ale Bruce/Brenda nadal czuł się chłopcem, nie chciał przebywać w towarzystwie dziewczynek, a i one go odrzucały. Money jednak się nie zniechęcał. Zmuszał chłopców do obnażania się przed sobą, porównywania swoich narządów płciowych (Bruce miał je chirurgicznie zmienione), oglądania zdjęć narządów płciowych dorosłych kobiet i mężczyzn, a nawet symulować pewne zachowania. To miało ich doprowadzić do pełnej akceptacji roli płciowej Bruce'a/Brandy. Skutek był taki, że w wieku trzynastu lat chłopak zmuszany do bycia dziewczyną zagroził samobójstwem, i wtedy jego rodzice zwracają się do nowego lekarza. Ten nakazuje ponowną zmianę tożsamości płciowej. I wtedy chłopiec przyjmuje imię David. I pod tym imieniem funkcjonuje jeszcze kilkanaście lat. Żeni się. Trauma z dzieciństwa sprawia jednak, że w 2004 roku popełnił samobójstwo. Dwa lata wcześniej jego brat Brian także popełnił samobójstwo poprzez przedawkowanie antydepresantów. I to właśnie jest ojciec założyciel gender. Ale o nim się nie wspomina.

 

Kto zatem w oficjalnej historii tej ideologii pełni rolę ojca założyciela?

 

Robert Stoller, który w roku 1968 roku zaczął używać terminu gender jako określenia płci kulturowej, a nie biologicznej i wprowadził je w przestrzeń Międzynarodowego Towarzystwa Psychiatrycznego. Oprócz niego wśród założycielem i matek trzeba wymienić Margaret Mead, Betty Friedan, Judith Butler czy wspomniana już Simone de Beauvoir. Większość z wymienionych pań prowadziła odmienne od przeciętnych, normalnych kobiet życie. Butler była lesbijką, i niemała część z jej badań służyła głównie intelektualnemu usprawiedliwieniu własnych zachowań seksualnych. Betty Friedan miała poważne problemy z samoakceptacją i żyła w trudnym związku z mężem. I swoje traumatyczne, osobiste doświadczenia przerzuciła na wszystkie kobiety. To jest zresztą w ogóle charakterystyczne dla gender, że rzutuje on i wyolbrzymia problemy jednostek na całe społeczeństwa. Nic się od tego czasu nie zmieniło, i widać to także w polskiej polityce.

 

To znaczy?

 

Wystarczy zobaczyć, jak wyglądała debata o ustawie dotyczącej przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Dla środowisk genderowych przemoc w rodzinie jest niemal pandemią, dotyka wszystkich i wszystko, a wynika z istnienia opartej na tradycji patriarchatu instytucji małżeństwa. I już ta teza pokazuje jakość myślenia genderystów. Problemy z nim związane są dwa. Po pierwsze nie ma pandemii przemocy w rodzinie. Dane policyjne nie pozostawiają wątpliwości. W rodzinie dokonują się pół procenta wszystkich zjawisk przemocowych w Polsce... A po drugie stawianie tezy, że źródłem przemocy nie są patologie występujące czasem w rodzinie, a sam model małżeństwa i rodziny jest totalnym absurdem intelektualnym.

 

Jeśli dzieła fundujące genderyzm, tak jak i późniejsze ich osiągnięcia, są tak marnej jakości, to jak doszło do tego, że stały się one podstawą do powstania uniwersyteckiej dziedziny badań? Jak to możliwe, że bełkot zawiedzionej gospodyni domowej stał się podstawą czegoś, co określa się nauką?

 

To jedno z najbardziej intrygujących pytań intelektualnych, podobne można zadać w odniesieniu do kariery pseudo-badań Kinseya, które choć wiemy, że są wielką hucpą stały się podstawą całej gałęzi nauki i badań. Dlaczego tak się stało? Nie potrafię dać satysfakcjonującej odpowiedzi, ale sądzę, że zbiegło się tutaj kilka zjawisk: pierwszym z nich była rewolucja obyczajowa, która potrzebowała intelektualnego czy pseudointelektualnego usprawiedliwiania przemian obyczajowych czy własnego nieuporządkowania. Nie bez znaczenia było również to, że te nurty można było wykorzystać do ataku na instytucje, które opierają się działaniu lewicy czy lewactwa, przede wszystkim rodziny i uniwersytetu. Ale odpowiedź na pytanie, skąd padł wystrzał Aurory, nie jest prosta. Może zresztą nie jest to konieczne, trzeba pogodzić się z myślę, że ten genderyzm ma rzeczywiście płynny charakter, jest archipelagiem różnych zjawisk, grup, poglądów.

 

Uniwersytet poradzi sobie z gender?

 

Nie byłbym tego taki pewien. Gender może bowiem liczyć na pomoc instytucji państwowych. Proszę zwrócić uwagę na to, jak zachowały się władze państwowe wobec mojego wykładu. Już dwa dni po tym, jak został on przerwany, wykładowcy gender studies z mojego uniwersytetu wystosowali list do minister Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz list z prośbą o obronę gender przed zagrożeniami, które ze strony duchownych katolickich na nich czyhają. Pięć dni po tym liście – 12 grudnia – minister Kozłowska-Rajewicz publikuje list, w którym broni gender i dowodzi, że jest on naukowy, i że nie ma w nim nic złego. Do oświadczenia dodany zostaje słownik podstawowych pojęć. 14 stycznia ministerstwo nauki wydaje kolejny dokument, w którym orzeka, że gender jest nauką a nie ideologią, i przypomina, że leży on u podstaw programów unijnych, które zobowiązują do jego respektowania... Komunikat sugeruje, że rezygnacja z gender zachwieje programami unijnymi, i Polska nie trzyma dotacji. Jednym słowem w ciągu miesiące gender wywołał już dwie, oficjalne reakcje ministrów rządu. Mniej więcej w tym samy czasie rozpoczęła się też dyskusja o przyszłości filozofii na polskich uniwersytetach, ale w tej sprawie władze milczą. Rząd milczy. I to pokazuje, że gender ma umocowanie nie tyle uniwersyteckie, ile polityczne. I dlatego uniwersytet będzie miał problem z degenderyzacją. Jedynym sposobem jest odwaga myślenia samodzielnego i rezygnacji z takich studiów.

 

Jednym złowem, żeby upadł gender najpierw musi upaść system, który go wspiera, tak jak żeby upadły studia z marksizmu-leninizmu najpierw musiał upaść komunizm?

 

Oczywiście, że tak. Do zwycięstwa nad gender niezbędny jest upadek systemu, który go wspiera. A krótkoterminowo trzeba po prostu ignorować te wykłady.

 

A Kościół poradzi sobie z tym wyzwaniem?

 

Jestem optymistą. Patrząc z perspektywy dluższej niż miesiące czy lata nie mam wątpliwości, że zwyciężymy. Martwią mnie tylko koszty społeczne i psychologiczne, ofiary w dzieciach chowanych w duchu gender, niszczenie rodziny i małżeństwa. To się już dokonuje i nie jest bez znaczenia. Ale gender w końcu upadnie.

 

Tak jak marksizm?

 

Dokładnie tak.

Rozmawiał Tomasz P. Terlikowski

CZYTAJ CZ.I: „Z marksizmu-leninizmu też można było pisać doktoraty i habilitacje i profesury”. I część wywiadu z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem