W Niemczech coraz szybciej postępuję dechrystianizacja, co można zaobserwować choćby w planowaniu architektonicznym  w dużych miastach. Nie ma już miejsca dla kościołów w nowych dzielnicach miast niemieckich - tam nie są już one planowane lub projektowane. Nie ulega wątpliwości, że Kościół katolicki w Niemczech ma wiele trudności i wyzwań przed sobą. Czy kościół św. Klemensa w Essen również zniknie?  O to zapytaliśmy ks. prof. Pawła Bortkiewicza, który przebywa obecnie w Niemczech.

Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Jak poinformowała TVP Info, kościół świętego Klemensa w Essen ma być sprzedany. Polscy wierni wspólnie z Polską Misja Katolicką protestują przeciwko tej decyzji. Czy taka sprzedaż kościoła to częsta praktyka w Niemczech i dlaczego są zakusy w stronę likwidacji kościoła?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz, TChr:  Sprawa zamknięcia tego kościoła, a najpierw informacji o tym, że został on odebrany Polakom musi budzić sprzeciw. Mój sprzeciw jest dodatkowo spowodowany tym, że kościół ten jest obsługiwany przez moich współbraci, księży chrystusowców. Pamiętam też czas, kiedy ten właśnie kościół był przekazywany przed laty Polskiej Misji Katolickiej.

Polacy zatem protestują. Ty bardziej, że w świetle informacji, które posiadam - całość procederu odebrania kościoła jest wyjątkowo nieprzejrzysta. Warto wspomnieć najpierw o tym, że decyzję o odebraniu kościoła Polakom zakomunikował proboszcz wspólnoty niemieckiej - ks. L. Blasius. Uczynił to 18 lipca. Bez szczegółów, bez podania powodu i bez ukazania perspektyw, gdzie ma się gromadzić ta bodaj najliczniejsza grupa wiernych katolików. Dopiero następnego dnia w rozmowach w Kurii przedstawiciele rady parafialnej PMK w Essen wraz z proboszczem tej wspólnoty, ks. Jerzym Wieczorkiem TChr, dowiedzieli się, że na terenach kościelnych mają stanąć bloki dla uchodźców. Zauważmy, że na tym etapie nie ma wzmianki o roli miejscowego biskupa. On pojawia się na skutek dalszych interwencji Polaków i stwierdza swoją niewiedzę w temacie sprzedaży kościoła! Próbuje szukać jakiegoś kompromisu i proponuje spotkanie po czasie urlopów, k. 10 września. Święty czas urlopu jest ważniejszy niż być lub nie być żywej wspólnoty, liczącej 1500 osób na niedzielnych mszach św.

Czy próba likwidacji kościoła w Essen to przypadek odosobniony?

Przykład kościoła w Essen nie jest wyjątkowy. Kościół niemiecki przeżywa kryzys od lat.  Ktoś opowiadał mi zasłyszaną przed laty, w latach 90. refleksję pewnego niemieckiego księdza z Frankfurtu: „kończy się u nas Kościół, kończą się Niemcy". To nie jest wcale banalna diagnoza! Przeciwnie, ona pokazuje zależność chrześcijaństwa i tożsamości narodowej i państwowej. Efektem kryzysu jest brak księży. To zmusza ludzi Kościoła do myślenia w kategoriach zarządzania przedsiębiorstwem - wprowadzamy oszczędności w liczbie placówek firmy, zmieniamy system zarządzania. Dlatego ks. Blasius z Essen na łamach waz.de proponuje co następuje: „Wie eine Kirchengemeinde ohne Pfarrer funktionieren kann" - jak może funkcjonować wspólnota kościelna bez proboszcza. Zapewne może, ale przestaje być poniekąd wspólnotą kościelną, skoro nie ma w niej Eucharystii sprawowanej regularnie i systematycznie. Gdyby ks. Blasius zadał sobie trud sięgnięcia do ostatniej encykliki św. Jana Pawła II, przekonałby się, że „Ecclesia de Eucharistia" - Kościół jest z Eucharystii. A nie z przemyśleń i rad biurokratów kurialnych. 

Jak w Niemczech przedstawia się sytuacja katolików, czy jest ich dużo w tym ponad 80-milionowym państwie i jak zdaniem Księdza wyglądają perspektywy jeśli chodzi o rozwój katolicyzmu w Niemczech?

To oczywiście trudne pytanie. Można na nie spojrzeć przez pryzmat socjologii religii, ale... Pozwolę sobie na dwie migawki z moich tegorocznych spotkań duszpasterskich w Niemczech z Polakami. Spotkanie pierwsze. Relacja młodej dziewczyny, urodzonej w Niemczech, ale z rodziców Polaków, głęboko wierzących. Na lekcjach szkolnych są obowiązkowe jak się głosi, lekcje religii. Na pierwszej z nich, prowadząca zajęcia stawia tezę o równości islamu i chrześcijaństwa. Po proteście dziewczyny, na kolejnych zajęciach proponuje zainteresowanie się konfucjanizmem i układania modlitw w duchu tej filozofii. Kolejne zajęcia poświęcone są tolerancji dla islamistów i kulturze otwarcia. Przypomnę, że są to lekcje tzw. „religii", nie religioznawstwa. W tej sytuacji dziewczyna, o której mówię, wybiera porzucenie tych zajęć. W gruncie rzeczy, by rezygnując z tej religiologii czy religioznawstwa, bronić swojej wiary!

Spotkanie drugie. Również młoda dziewczyna, również urodzona w Niemczech, z rodziców ze Śląska Opolskiego. Przeszła intensywne szkolenie wolontariackie, została zakwalifikowana do ścisłego grona posyłanego w świat. Po pierwotnej decyzji misji w Ameryce Południowej, została skierowana do Gabonu. Kilka miesięcy tam spędzonych to czas fascynacji żywą wiarą, rozmodlonym i rozśpiewanym Kościołem, realną służbą potrzebującym. Potem przychodzi powrót do Niemiec, który oznacza, że w jej środowisku rówieśniczym jest jedna, tak, jedna koleżanka w jakimś stopniu deklarująca katolicyzm. Dziewczyna wraz z matką  pytają - jak ona, dotknięta pięknem i żywością Kościoła ma żyć w swoim środowisku, martwym jak pobielany solidną niemiecką farbą grób?

Czy naprawdę tak istotnym powodem zamykania kościołów są oszczędności - jak mówi się w Niemczech, czy też chodzi o pewną poprawność polityczna, związana z multikulturowością Niemiec, w której coraz trudniej znaleźć miejsce dla katolików? 

Przytoczony przykład z religioznawstwa, które zastępuje katechezę, pokazuje w moim przekonaniu, że istotny jest tutaj obłęd pt. multi-kulti.  Przykład sprzedaży kościoła w Essen to potwierdza - wszak z nieoficjalnych, ale kompetentnych źródeł wiadomo, że decyzja wiąże się ze sprzedażą terenu kościelnego pod zabudowę mieszkań - bloków dla uchodźców, czyli praktycznie dla muzułmanów. W żadnym wypadku nie rozdzielałbym tych dwóch elementów - zamykanie kościołów to otwieranie zalewu islamem Niemiec. To wyraz uległości, która jest gestem samobójstwa. 

Dziękuję za rozmowę