Czy nasza cywilizacja już zupełnie zapomniała o śmierci? I dlaczego powinniśmy pamiętać o perspektywie tego nieuchronnego wydarzenia? Na ten temat rozmawiamy z Ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem.

 

Współczesna zsekularyzowana kultura unika tematu śmierci, zamiast tego serwując infantylną zabawę w rodzaju Halloween. Czy tym bardziej potrzebujemy święta 1 i 2 listopada, by nie zapominać o naszej śmiertelności?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Wciąż musimy pamiętać, że żyjemy w czasach chaosu postmodernistycznego. Brakuje nam poważnych punktów odniesienia. Jest tak dlatego, że jak w obrazie Umberto Eco „Imię Róży” kresem wszelkich starań i dążeń jest pożar klasztoru i biblioteki. ten obraz oczywiście nie ma nic wspólnego ze średniowieczem. To obraz naszych czasów – płonącego klasztoru i biblioteki, czyli płonącej wiary i rozumu. Ale na tych zgliszczach dotychczasowych pewników, człowiek będzie usiłował szukać jakiegoś punktu odniesienie. Jakiegoś substytutu Boga, transcendencji, wiary, życia wiecznego. Zauważmy, żyjemy w świecie, który odrzucił praktycznie wiarę w zmartwychwstanie, ale w sposób urągający rozumowi poważnie zastanawia się nad reinkarnacją. Żyjemy w świecie, który nie traktuje poważnie wiary w życie wieczne, jakie głosi orędzie biblijne, ale ten „zracjonalizowany” świat, ten świat „scjentystyczny” wierzy w brednie tarota czy przepowiednie wróżbitów. Głodu Absolutu nie da się w człowieku zabić. Dlatego ten głód sięga po substytuty, zamiast pokarmu sięga po papkę fast foodu. I stąd między innymi Halloween. A na to dodatkowo nakłada się to, o czym Pan mówi – paniczny lęk przed powagą tematu śmierci.

Z czego wynika "ucieczka" ludzi od śmierci? Czy powodem jest tylko sekularyzacja?

To temat niezwykle ciekawy i ważny. Opisał go bardzo interesująco Philip Aries w swoim dziele „Człowiek i śmierć”. Przedstawił tam dzieje naszej kultury zachodniej jako proces odchodzenia od śmierci oswojonej do  śmierci zdziczałej. Myślę, że taka kwintesencją tego procesu było to, co obserwowaliśmy w roku 2005. W bezpośredniej bliskości czasowej umierało wtedy dwoje ludzi. Amerykanka Terry Schiavo, która została po długotrwałych procesach sądowych poddana eutanazji przez zaniechanie dożywiania i dowodniania. Konała przez kilka tygodni, po tym, jak kilkanaście lat znajdowała się w stanie wegetatywnym. Oddzielona symbolicznym parawanem, podległa maszynom, aparaturze medycznej, podlegała procesowi umierania na wskroś zdehumanizowanemu. To jest śmierć zdziczała, śmierć odczłowieczona, a zarazem wstydliwa. W podobny sposób, choć nie tak ekstremalny – umiera dzisiaj wielu ludzi. Konają w samotności, odizolowani od ludzi, a sprzężeni z maszynerią medyczną. Pamiętamy jednak, że w tym samym mniej więcej czasie – była to różnica kilku tygodni umierał Jan Paweł II. Do końca w otoczeniu bliskich, trzymany za rękę, wsłuchany w słowa Ewangelii św. Jana, świadom tego, że szukał nas, a myśmy do niego przybyli w tej ostatniej godzinie. To było przypomnienie śmierci oswojonej, śmierci, jaka cechowała kulturę czasów patriarchów, rycerzy, świętych, ale przecież i naszych jeszcze dziadków i rodziców. To, że odchodzimy od śmierci oswojonej jest wyrazem niewątpliwie postępu technicznego, który eliminuje relacje osobowe na rzecz całkowitego uzależnienia od aparatury. Chcę być dobrze zrozumiany – to nie jest krytyka postępu medycyny, to krytyka dehumanizacji naszego życia. A niewątpliwie ostatecznym źródłem owej dehumanizacji jest sekularyzacja – tam bowiem, gdzie zanika wrażliwość na Boga, osłabia się też wrażliwość na człowieka.

Często zdarza się, że o śmierci przypominamy sobie raz do roku w ten dzień. Czy chrześcijanin nie powinien stale pamiętać o tym, że jest jedynie przez chwilę na tym świecie, a jego celem jest życie wieczne? Co powinniśmy robić na co dzień, by pamiętać o tej perspektywie?

Oczywiście, dla chrześcijanina są zawsze i na zawsze aktualne słowa św. Pawła o tym, że ojczyzna nasza jest w niebie. To wyznacza kres naszego wędrowania, nadaje cel naszym krokom. Zauważmy, że to jest znów niepopularne – wrócę do perspektywy postmodernistycznej - w naszych czasach. To są przecież czasy, gdzie w miejsce pielgrzyma czy wędrowca, zjawia się włóczęga. Człowiek błądzący bezdrożami i zadowalający się doznaniami chwili, unikający zarazem jak śmiertelnej choroby pytania o sens życia, o jego cel. My, chrześcijanie jesteśmy z natury ludźmi powagi i odwagi myślenia, dlatego warto zastanawiać się nad sensem i celem życia. Doskonałą okazję daje nam przede wszystkim modlitwa, może szczególnie Liturgia Godzin. Wielu z nas dzisiaj ją odmawia, nie tylko kapłani i zakonnicy. Wieczorny rachunek sumienia to wyraz rozliczania się cząstkowego przed tym ostatecznym rozliczeniem. Charakterystyczne jest tez końcowe błogosławieństwo Komplety „Nic spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da Bóg…”. Właśnie, warto powrócić do nie tak dawno zarzuconych praktyk modlitwy o dobrą śmierć. To nie jest zamierzchła „dewocja”, to wyraz mądrości minionych wieków. W tamtych czasach praktykowano „ars moriendi”, sztukę umierania, dziś mamy technologię uśmiercania. Warto uczyć się z mądrości mistrzów życia… Uczyć się od świętych.

Upamiętnienie zmarłych, czy radość z obcowania świętych i naszego przyszłego życia w Królestwie Bożym - na czym powinniśmy się przede wszystkim skupiać w nadchodzących dniach?

Te prawdy łączą się, jak zawsze w pedagogii Kościoła, w wielką prawdę o godności człowieka. Zmarli przypominają nam, że „życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy”, święci wskazują, że owa nieskończoność może być wieczną chwałą przebywania z Bogiem, że może być kontemplacją Miłości i Piękna. „Nie lękajcie się świętości!” – wołał Jan Paweł II, człowiek sam wielkiej świętości. Prawda o życiu wiecznym i prawda o świętości, możliwej i realnej, jak chleb leżący na stole – to prawdy tworzące godność człowieka. Dobrze, że jest ten czas zadumy i refleksji, czas wspomnień o bliskich, ale i pytania o samego siebie. Dobrze, że Kościół daje nam ten czas.

Dziękujemy za rozmowę