Wystąpienie ze zgromadzenia księży misjonarzy ks. Jacka Międlara to informacja, która odbiła się szerokim echem w mediach. Spotkała się głównie z krytyką. Księdzu przypisuje się między innymi oczernianie Kościoła poprzez generalizowanie negatywnych procesów, które obserwował, a także przedkładanie własnych ambicji nad obowiązki stanu kapłańskiego i sprawowanie sakramentów . O ocenę tej decyzji, oraz idących za nią konsekwencji, poprosiliśmy ks. prof. Pawła Bortkiewicza. Oto jego wypowiedź:

Każde odejście ze stanu zakonnego czy kapłaństwa jest oczywiście wielkim dramatem i niewątpliwie pierwsze skojarzenie to ból i smutek z powodu tego, co się zdarzyło. Natomiast jeśli chodzi o próbę analizy tego zdarzenia, muszę przyznać, że w moim odczuciu jest to wina samego ks. Jacka. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to bardzo oskarżająco i bardzo mocno, jednak słuchając jego słów i obserwując tok zdarzeń, wydaje mi się, że jest tu radykalna dysproporcja pomiędzy tym, czego doświadczył, a skalą oskarżeń, które ksiądz formułuje. Są to oskarżenia, które przypominają najbardziej prymitywne zarzuty, jakie są stawiane przez wrogów Kościoła. Chodzi o zarzuty dotyczące lobby homoseksualnego w Kościele, lobby żydowskiego. To są raz, że nie poważne, dwa – bardzo obraźliwe sformułowania. Pozwolę sobie zaznaczyć, że mówię te słowa jako człowiek, którego życie w zgromadzeniu zakonnym także nie było usłane różami. Był taki czas, kiedy będąc w pełni sprawnym teologiem i, ośmielę się powiedzieć, uznanym w różnych gremiach, zostałem pozbawiony, na skutek zawiści moich przełożonych, możliwości nauczania we własnym seminarium. Jeżeli wspominam krótko ten fakt to tylko po to, żeby podkreślić, że ponad ludzką małością należy odkrywać to, co jest wartością przynależności do Kościoła i kapłaństwa. Takie epizodyczne zdarzenia, które mogą mieć miejsce w Kościele, a które są wynikiem ludzkiej słabości, nie mogą przekreślać ogólnego wizerunku Kościoła. Kościoła, który jest i pozostaje dla mnie wartością, a dla każdego kapłana winien być wartością umiłowaną. To, co się zdarzyło, jest niewątpliwie dramatem. Trzeba bardzo mocno powiedzieć, że główną jego ofiarą, ale i zarazem jego głównym sprawcą, jest ks. Jacek Międlar.

Oczywiście rodzi się pytanie – co w tej sytuacji? Sądzę, że przy wszystkich szumnych zapowiedziach ks. Międlara o tym, że będzie on wymiatał brudy Kościoła i oczyszczał go, są one bardzo buńczucznymi stwierdzeniami, o których wiemy, że nie mają one żadnych szans realizacji. A to dlatego, że Kościół jest instytucją, która sama oczyszcza się nieustannie poprzez sakramenty , która oczyszcza się przed Bogiem, a nie w taki sposób, w jaki proponuje to ks. Międlar. Dlatego też sądzę, że nie ma tu żadnego powodu do obaw o jakieś reperkusje społeczne jego czynu. Pozostaje ból, smutek i potrzeba autentycznej, szczerej modlitwy w jego intencji.

dam/Fronda.pl