Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Jak to możliwe, że we Francji mają miejsce ceremonie ślubne, w których panem młodym jest nieżyjący gej (trup), a tę uroczystość ,,uświetnia'' sam były prezydent Hollande?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: To jest wiadomość prawdziwie szokująca. Wydawać by się mogło, że niewiele może nas już zadziwić. Ostatnie dziesiątki lat przyniosły tak zwaną rewolucję obyczajową. Każda rewolucja z jakimś przymiotnikiem zawiera w sobie dwa podstawowe elementy. Słowo „rewolucja” odczytywane jest w perspektywie heglowskiej wizji dziejów naznaczonych postępem. Nieuchronnym postępem. To znaczy, wierzy się w każdej rewolucji, że to, co było wczoraj jest gorsze od tego, co przynosi dziś. Ale nasze „dziś” okazuje się gorsze w stosunku do „jutro”. Rewolucja ostatnich dziesięcioleci, to rewolucja „obyczajowa”, to znaczy moralna, w sferze moralności. Ona uderzyła w instytucję małżeństwa, jako instytucję mieszczańską, pruderyjną, skostniałą, autorytarną. Co zaproponowała w zamian? Użycie człowieka dla zaspokojenia własnych przyjemności. Małżeństwo - zastąpiono „związkami polimorficznymi”, to znaczy - przepraszam, ale nie mogę nazwać tego inaczej - kopulowaniem z każdym, kto daje zainteresowanemu przyjemność. 

Jedyną granicą jest tutaj zgoda poddanego temu współżyciu. Zapewne chodzi o świadomą zgodę. Co to znaczy? Daje na przykład możliwość współżycia seksualnego w związkach homoseksualnych. Albo w związkach transseksualnych, albo kazirodczych. A w związkach pedofilskich? Tutaj jest - powiedziałbym - niepewność. Bo jednak może dziecko nie jest świadome aktu seksualnego. Może jest wykorzystane? Ale… Ale przecież pojawia się możliwość „edukacji seksualnej” według wzorców WHO. Standardy tej „edukacji” nie pozostawiają wątpliwości - dokonują seksualizacji dzieci od najwcześniejszych lat.

Francuski kazus w swojej istocie mieści się w obszarze tej „rewolucji”. Jest wyrazem jakiejś sfery nekrofilii, w której brakuje zdolności uszanowania powagi śmierci. Brakuje też elementu żałoby, który jest w sytuacji śmierci jedynym znanym sposobem uszanowania wartości utraconego człowieka. Nie, nie ma miejsca na miłość, nie ma miejsca na szacunek. Jest rozpaczliwy krzyk braku zaspokojenia pożądania. Ale przecież „rewolucja obyczajowa” wyrwała z naszej kultury miłość a zastąpiła je pożądaniem. Moim zdaniem to jest wstrząsające domknięcie drogi przemian 1968 r. Niemal w 50 rocznicę tamtej rewolucji widzimy jej ostatni akcent, mocny zaiste akord - ślub z trupem. Tylko, że po tym akordzie, zamiast oklasków, człowiek biegnie do toalety.

Prawo francuskie na coś takiego zezwala - sankcjonuje ten typ nekrofili, czyli uwielbienie śmierci. Czemu mają służyć tego typu ceremonie?

Nie mogą służyć niczemu racjonalnemu. Natomiast warto zauważyć pewien ważny element. Nie mogę oprzeć się tutaj dłuższej refleksji. W związku z wydarzeniami ostatnich dni w Polsce, tragedią rodzin, które przekonują się po siedmiu latach od śmierci ich bliskich w Smoleńsku, że nie pochowano ich zwłok, zacząłem przypominać sobie Antygonę Sofoklesa. Osią dramatu jest, jak pamiętamy, stłumiony bunt przeciw prawowitemu władcy Teb, Kreonowi. Jeden z buntowników, brat Antygony, Polinik, podobnie, jak inni buntownicy, ma zostać nie pogrzebany - ku przestrodze potencjalnych buntowników. Antygona sprzeciwia się tej decyzji - i grzebie zwłoki brata.

Oczywiście, Kreon jest wściekły. Jego pogląd w sprawach jego władzy jest bardzo prosty - władza przypada jemu - nikt, a zwłaszcza kobieta nie będzie się mieszać w sprawy władcy. I słuszność takiego punktu widzenia, z punktu widzenia ówczesnej epoki, jest nie kwestionowana. Ta władza dotyczy też wrogów, a Polinik jest wrogiem. Jednak Polinik nie żyje i w tym właśnie miejscu dotykamy istoty sprawy - czy władza Kreona jeszcze go dotyczy? Antygona staje zupełnie w innym punkcie sceny dramatu. Chór charakteryzuje ją krótko: „ własnowolna, nie dobiegłszy kresu,/ Żywa w kraj stąpasz hadesu”. Antygona jest „własnowolna”, „autonomiczna”. A jej „autonomia” zaczyna się liczyć poza władzą Kreona. Problemem jest to, iż zarówno  Antygona, jak  i Kreon pokazują, że władza jest zmuszona określić siebie wobec śmierci. Bo śmierć poddaje wszelką ludzką władzę pewnej niemocy.

Proszę wybaczyć ten długi wtręt, ale… Wiem, że może to wywołać zdziwienie lub oburzenie niektórych czytelników, ale wyjaśniam - tak były premier Tusk, jak i były prezydent Hollande, zmierzyli się w różny sposób z tematem władzy i śmierci. Tusk dokonał zbezczeszczenia pochówku, Holland promuje nekrofilię. Ale rzecz w tym, że żaden z nich nie ma władzy nad śmiercią! Takie działania mogą bulwersować, mogą budzić pogardę, ale raz jeszcze podkreślam - człowiek nie ma władzy nad śmiercią. Próba zapanowania nad nią, czy to poprzez nonszalancję wobec pochówku, czy poprzez związek nekrofilski jest zbrodniczą błazenadą

Czy to manifestacja złych sił, które już się nie kryją z niczym?

Niestety, myślę, że poprzednia refleksja skłania do tego wniosku. Żyjemy w czasie, o którym św. Jan Paweł II wielokrotnie pisał, że jest to czas, w którym człowiek żyje, jakby Bóg nie istniał. Człowiek nie liczy się z konsekwencją odpowiedzialności przed Bogiem, przed drugim człowiekiem. Nie liczy się z sumieniem. Zamiast sumienia wziął pigułki na jakiekolwiek reakcje, poruszenia moralne. I może łgać, że dokonał godnego pochówku, albo, że jakaś absurdalna ceremonia w obecności trupa jest zawiązaniem wspólnoty małżeńskiej.

To jest istotnie manifestacja sił zła. Przeżywamy w tym roku rocznicę masonerii, która wydała walkę porządkowi tego świata. Porządkowi, ustanowionemu przez Boga. Ta walka nie ma szans powodzenia, skoro Chrystus Pan mówi: „Ufajcie, jam zwyciężył świat!” Ale ta walka przynosi bardzo wiele strat, cierpień, zniszczeń. Zbyt wiele. Wciąż jednak jest w nas siła dobrej wolności, aby położyć temu kres. 

Dziękuję za rozmowę.