Oświadczenie ks. prof. Andrzeja Szostka (PAP, 12 czerwca 2014) niewiele zmienia w stosunku do wypowiedzi opublikowanej na stronach „Polska. The Times” w dniu poprzednim, choć niewątpliwie klaryfikuje sytuację, jako że mamy do czynienia z explicite słowami ks. Profesora, a nie relacją dziennikarską. Jakkolwiek zatem cieszy fakt, że nie potępia on działań prof. B. Chazana (przynajmniej nie wprost) i deklaruje swój osobisty sprzeciw wobec aborcji, pewne wypowiadane przez niego kwestie budzą niepokój i sprzeciw.

Ks. Profesor pisze, że „lekarz, który podejmuje pracę w publicznym ośrodku zdrowia, jest zobowiązany do respektowania obowiązującego prawa. Jeśli zawarty jest w nim obowiązek poinformowania kobiety domagającej się dokonania legalnej aborcji tam, gdzie jej dokonanie jest możliwe, to lekarz, który korzysta z klauzuli sumienia, zobowiązany jest do udzielenia tej informacji. Jeżeli i to uznaje on za niezgodne z własnym sumieniem, to nie powinien on pracować w instytucji państwowej. Może otworzyć własną klinikę i na jej drzwiach umieścić komunikat, że ani aborcji nie przeprowadza, ani wspomnianej informacji nie udziela. Oczywiście, nie może wtedy liczyć na wsparcie państwa, którego prawa postanowił nie respektować”. Nie można się z tą opinią zgodzić. Nigdy i nigdzie człowiek nie jest zobowiązany do posłuszeństwa prawu niegodziwemu, zwłaszcza w odniesieniu do wartości najwyższych. W odniesieniu do tej konkretnej sytuacji, przyjęcie zasady bezwzględnego posłuszeństwu prawu pociąga nieuchronnie dalszą demoralizację specjalizacji ginekologiczno-położniczej (czyli obniżenia lub usunięcia wysokich standardów etycznych). Ponieważ system szkolenia odbywa się wyłącznie w placówkach państwowych, zatem żadna osoba bezwzględnie odrzucająca aborcję nie ma możliwości, aby uzyskać specjalizację ginekologiczno-położniczą bez naruszania zasad moralnych. Nie można tego interpretować inaczej, niż jako dyskryminacji z pobudek religijnych lub światopoglądowych.

Co więcej, oznacza to, że wszystkie placówki publicznej służby zdrowia muszą zapewniać realny dostęp – wprost lub pośrednio (choćby jako źródło informacji) do aborcji. Warto przypomnieć, że są to placówki utrzymywane z publicznych pieniędzy, a więc z podatków, także tych płaconych przez ludzi kategorycznie sprzeciwiających się zabijaniu nienarodzonych dzieci. Proponowane przez ks. Profesora rozwiązanie de facto uniemożliwia dostęp do szpitalnej opieki medycznej w środowisku przyjaznym życiu. Mówiąc obrazowo, propozycja otwarcia prywatnej kliniki (w sensie szpitala) w Polsce przez lekarzy pro-life jest równie realna, co propozycja przeprowadzki na księżyc dla tych, którym się nie podobają ziemskie krajobrazy.

Katolicy jako obywatele płacący podatki mają pełne prawa obywatelskie. Mają prawo nie tylko do kształtowania prawa, ale też do respektowania ich przekonań. I nie chodzi tu o jakieś drobiazgi, ale o fundamentalne dobro, jakim jest życie ludzkie. Dyskryminacja, jakiej jesteśmy świadkami i do której pogłębienia prowadziłaby przyjęta przez ks. Profesora interpretacja, dokonuje się właśnie dlatego, że życie ludzkie rozpoznane jest przez nich jako dobro podstawowe, zaś oni – obywatele RP – nie chcą mieć nic wspólnego z procederem mordowania nienarodzonych dzieci, nawet jeśli na to się zgadza polskie prawo.

Ks. Profesor stwierdza, że istniejącemu prawu lekarz ma obowiązek być posłusznym. Cóż zatem mówi zapis ustawowy?

Artykuł 39 Ustawy o zawodzie lekarza stanowi: „Lekarz może powstrzymać się od wykonania świadczeń zdrowotnych niezgodnych z jego sumieniem, z zastrzeżeniem art. 30, z tym że ma obowiązek wskazać realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w podmiocie leczniczym oraz uzasadnić i odnotować ten fakt w dokumentacji medycznej. Lekarz wykonujący swój zawód na podstawie stosunku pracy lub w ramach służby ma ponadto obowiązek uprzedniego powiadomienia na piśmie przełożonego”.

Wspomniany artykuł 30 stwierdza: „Lekarz ma obowiązek udzielać pomocy lekarskiej w każdym przypadku, gdy zwłoka w jej udzieleniu mogłaby spowodować niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia, oraz w innych przypadkach niecierpiących zwłoki”. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że aborcja bezpośrednia (czyli podjęta jako cel lub jako środek do celu)  nie jest pomocą lekarską. Bywa, że konieczne działania ratujące życie kobiety brzemiennej nie są w stanie zapobiec śmierci dziecka, jako takiej nie chcianej w żaden sposób. Tocząca się dyskusja takiej sytuacji nie dotyczy, bo wybuchła po odmowie dokonania aborcji, której zażądała matka chorego, nienarodzonego dziecka. Wróćmy zatem do artykułu 39.

O ile z kwestią odnotowania faktu odmowy dokonania aborcji i jego uzasadnienia w dokumentacji medycznej nie ma problemu moralnego, o tyle obowiązek wskazania osoby lub placówki jest – wbrew temu, co twierdzi ks. Profesor – współudziałem w akcie aborcji, jeżeli do śmierci dziecka ostatecznie dojdzie. Sama deklaracja sprzeciwu nie wystarcza do zachowania czystego sumienia, jeśli do dokonania zabójstwa dochodzi właśnie wskutek udzielenia informacji, kto i gdzie jej dokona. Odmawiający zabójstwa, podając takie informacje, de facto ułatwia żądającej przeprowadzenia aborcji kobiecie dokonanie zbrodni na jej własnym dziecku. Tym samym przyczynia się do jej grzechu. W moim przekonaniu jest to współudział materialny bliższy, i jako taki ciężko grzeszny.

Ksiądz Profesor twierdzi, że udzielenie informacji nie jest uczestniczeniem w ciągu wydarzeń, które prowadzą do uśmiercenia dziecka. Próbuje przy tym rozmyć argument, czy też sprowadzić go do absurdu, wskazując na rzekomą odpowiedzialność za aborcję „prezydenta, który obowiązującą dziś regulacje prawną podpisał, a także tych posłów, którzy - z obawy przed jeszcze bardziej "liberalnym" prawem - za jej przyjęciem, z bólem serca, głosowali. Jeszcze trochę, a sama informacja o tym, jakie prawo dziś w Polsce obowiązuje, będzie uznane za uczestnictwo w dokonaniu aborcji”. Rzeczywiście, wymienione przezeń osoby nie ponoszą odpowiedzialności za śmierć dzieci. Ale już ci, którzy głosują za utrzymaniem lub liberalizacją obecnego prawa, ponieważ chcą legalizacji aborcji w możliwie najszerszym zakresie, już tego immunitetu nie mają. Dlatego warto przyjrzeć się logice zapisu nakazującego udzielenie informacji o realnej dostępności aborcji.

Czemu służyć może zapis ustawowy? Komentatorzy nie mają wątpliwości, zaś proponenci się z tym nie kryją, że chodzi właśnie o ułatwienie dostępu do „świadczeń zdrowotnych”, do których kobieta ma prawo. W tym momencie trzeba wyraźnie powiedzieć, że z moralnego punktu widzenia (a gdy mowa jest o klauzuli sumienia, właśnie kwestia moralności jest najistotniejsza) nikt nie może nigdy i pod żadnym pozorem mieć prawa do zabicia drugiego człowieka, tym bardziej człowieka niewinnego, a takim jest nienarodzone dziecko. Niezależnie zatem od tego, co mówią zapisy prawa, nie można mówić o prawie do aborcji. Tym większym skandalem jest nazywanie zabójstwa nienarodzonego dziecka mianem „świadczenia zdrowotnego”.

Oczywiście, jeśli ktoś chce zabić nienarodzone dziecko, znajdzie na to sposób. Nie można jednak wymagać – jeśli się chce zachować moralną integralność – by osoby sprzeciwiające się zabijaniu nienarodzonych dzieci ułatwiały ten proceder. Zresztą, w dobie powszechnej dostępności do informacji za pośrednictwem internetu, nic nie stoi na przeszkodzie, by samemu takie dane uzyskać.

Pisze ks. Profesor, że dziś jest możliwa jest w Polsce dyskusja nad zmianą prawa, „kilkakrotnie z tej możliwości korzystaliśmy i nadal tą drogą prawo nasze należy udoskonalać, nie ma więc potrzeby powoływania się na rangę Prawa Bożego górującą nad prawem ludzkim”. Rzeczywiście, dyskusja jest możliwa, lecz trudno ją nazwać merytoryczną czy rzetelną. Debata nad obywatelskim wnioskiem o delegalizację aborcji eugenicznej pokazała to nader dobitnie. W praktyce możliwa jest każda dyskusja, która utrwala istniejący stan rzeczy lub prowadzi do jego liberalizacji. Osobom głoszącym argumenty za życiem nienarodzonych, opisujących naturę działań aborcyjnych zamyka się usta, niekiedy wprost z naruszeniem litery prawa. By nie być gołosłownym, przywołam wystąpienie Kaji Godek, przedstawicielki Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej, której podczas obrad sejmu w dniu 27 września 2013 roku Marszałek Ewa Kopacz zabroniła używania sformułowania „zabijanie dzieci” w stosunku do procedury aborcji. Osoby organizujące pikiety za życiem i przeciw aborcji (prowadzone w zgodzie z polskim prawem) są szykanowane przez działania organów służb porządkowych. Przykłady można mnożyć. Właśnie dlatego należy nieustannie przypominać wyższość prawa Bożego (albo chociaż prawa naturalnego) nad prawem stanowionym. Jest to tym ważniejsze, że środowiska liberalne starają się wykazać zależność odwrotną – jakoby prawo państwowe było prawem najwyższym. Nie jest.

Dlatego na koniec chcę jeszcze dotknąć kwestii roli prawa w państwie. Ma ono służyć ochronie obywateli i dobra wspólnego, nie może natomiast być źródłem niesprawiedliwości. Sam fakt ustanowienia prawa na drodze procedur demokratycznych nie przesądza o jego godziwości. Św. Jan Paweł II w kilku swoich dokumentach przypominał, że demokracja sprzymierzona z relatywizmem moralnym może się przerodzić w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Trzeba powiedzieć wprost, że w kwestii aborcji struktury demokratyczne niemal wszystkich państw europejskich przyjęły rozwiązania totalitarne. Aborcja jest nielegalna w Europie tylko w dwóch krajach: na Malcie i na Watykanie. W Polsce jej legalność jest co prawda poważnie ograniczona, ale dopuszczona i stosowana w majestacie prawa (i poza prawem również). Wszystkie dotychczasowe inicjatywy, także obywatelskie, ukierunkowane na poprawę ochrony życia nienarodzonych dzieci były dławione w zarodku podczas obrad sejmu.

Tym bardziej nie mogę pojąć, czemu ma służyć przyznanie Państwu i prawu państwowemu priorytetu nad dobrami fundamentalnymi – ludzkim życiem i godnością. Nie rozumiem, czemu o pierwszeństwie prawa moralnego nad stanowionym nie ma potrzeby mówić, skoro to swemu sumieniu człowiek winien jest bezwzględne posłuszeństwo. O czystość i o wolność sumienia trzeba walczyć! Nie wolno jego decyzji obwarowywać go klauzulami rozmiękczającymi jednoznaczny i kategoryczny osąd, a takim zapisem jest wymóg wskazania potencjalnego wykonawcy zbrodni aborcji na nienarodzonym. Pisze ks. Profesor: „Gdyby tej klauzuli zabrakło, to rzeczywiście stanęlibyśmy w obliczu konieczności co najmniej obywatelskiego nieposłuszeństwa”. Otóż obecny w prawie wymóg wskazania abortera przez lekarza broniącego życia i godności nienarodzonego dziecka de facto podważa sensowność całego zapisu. W istocie, stanęliśmy – jako społeczeństwo – w obliczu konieczności co najmniej obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Dr hab. Piotr Kieniewicz MIC

Oprac. MaR