Portal Fronda.pl: W ubiegłym tygodniu Konferencja Episkopatu Polski opublikowała krótki dokument, który dotyka sprawy nadużyć seksualnych popełnianych przez duchownych na nieletnich. Nie da się ukryć, że jest to materiał dość pobieżny; nie jest to jeszcze w pełnym tego słowa znaczeniu raport, taki, jakie przygotowano choćby w Stanach Zjednoczonych czy Niemczech. Czy w opinii Księdza Profesora można w każdym razie powiedzieć, że ów polski dokument jest krokiem we właściwą stronę w tej trudnej walce z problemem pedofilii?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Jestem przekonany, że to jest dobry krok w dobrym kierunku. Oczywiście, można wykazywać pewne mankamenty. Z jednej strony mogą pojawiać się zarzuty o lakoniczność, brak gruntownej analizy, z drugiej strony - pojawiają się słowa krytyki, że w ogóle ta sprawa jest stawiana jako centralna czy kluczowa we współczesnej debacie na temat Kościoła. Bardzo przekonuje mnie zdanie ks. abpa Marka Jędraszewskiego, które można uznać za kwintesencję zjawiska: „Nie można bronić instytucji Kościoła jako takiej. Trzeba bronić pokrzywdzonych i to oni mają pierwszeństwo". Kościół staje po stronie ofiar, jednoznacznie i bezkompromisowo. Ale to właśnie stawanie po stronie ofiar ze strony Kościoła jest potwierdzeniem Jego autentyczności i Jego świętości.

Pedofilia… A co z efebofilią i homoseksualizmem? Uwaga mediów skupia się na problemie molestowania dzieci, ale statystyki z państw zachodnich wskazują jednoznacznie, że dalece poważniejszym problemem jest kwestia molestowania seksualnego dojrzałych chłopców i młodych mężczyzn, w tym seminarzystów. Jaka jest w ocenie Księdza Profesora przyczyna, dla której temat ten pomijany jest zasadniczo rzecz biorąc milczeniem?

Myślę, że podejmuje Pan temat absolutnie zasadniczy, a zarazem całkowicie ignorowany we współczesnej debacie. Ponieważ jest to temat bardzo obszerny, ujmę go poprzez pewne skróty. Rok 1968 to rok tzw. rewolucji seksualnej. To pojęcie oznacza naiwną, niczym nie uzasadnioną wiarę w to, że rewolucja przynosi wyłącznie dobre zmiany. I oznacza, że przedmiotem tych zmian, motorem rewolucji jest człowiek zredukowany do seksu, do freudowskiego libido. W konsekwencji mamy totalną zmianę etyki seksualnej. Seksualność nie jest nastawiona już na dobro osób, miłość, otwarcie na życie. Seksualność musi wręcz być z tych wartości wyzwolona. Do czego? Do zaspokojenia przyjemności, popędu. Tylko, że w takim kluczu usprawiedliwione staje się niemal wszystko: stosunki homoseksualne, kazirodcze, zoofilskie, biseksualne itp. Powiedzmy wprost - w tej perspektywie mieści się też przyzwolenie na stosunki pedofilskie. Jedynym problemem może być tutaj wykorzystywanie nieletnich bez ich zgody. Ale - czy w sytuacji, w której nieletni będzie przez cały okres swojego życia seksedukowany według standardów, czy on będzie przymuszany, czy może będzie świadomie godził się na seks? Problem jest - z tej perspektywy - otwarty. I dlatego w ruchach ideologii gender pojawiły się już dyskusje nad legalizacją pedofilii. Póki co jednak okazała się ona znakomitym orężem w akcji zohydzania Kościoła, czarnego pijaru, w którym przedstawia się Kościół jako instytucję złożoną z przestępców seksualnych. Jeszcze raz powtórzę, tak naprawdę jest przyzwolenie na wszystko, co zaspokaja seksualny popęd. Jest też przecież przyzwolenia na pedofilię wśród artystów, reżyserów, sportowców, trenerów, i wszystkich - poza ludźmi Kościoła.

Także w Polsce słychać często o problemie wykorzystywania seksualnego seminarzystów przez ich zwierzchników. Czy według Księdza Profesora świadomość tego problemu jest dziś w Polsce właściwa? Na ile to zjawisko jest w naszym kraju poważne, rzutując także na liczbę i jakość powołań do kapłaństwa?

Odpowiem najszczerzej i z pełną świadomością tych słów. Wiem, że istnieje jakiś zakres dewiacji wśród ludzi Kościoła. Mogę przypuszczać, że dotyczy on tych relacji seksualnych, o których Pan mówi. Zdaję sobie sprawę z historii sprzed kilkunastu bodaj lat, osadzonej w środowisku poznańskim, która co jakiś czas wraca jak powracająca fala. Mam to wszystko na uwadze. I mam na uwadze moją pracę jako wicerektora seminarium duchownego przez sześć lat i jako rektora przez niespełna trzy lata. Mówię to z pełną odpowiedzialnością: nie spotkałem się z żadnym przypadkiem takiego działania. Nie słyszałem nigdy żadnych zeznań w tym temacie. Słyszałem i słyszę opowiadania na ten temat.

W badaniach przeprowadzanych na zachodzie wykazano, że liczba nadużyć seksualnych popełnianych przez duchownych wzrosła dynamicznie w latach 70., by później znowu nieco spaść. Co jest tego w ocenie Księdza Profesora przyczyną? Czy chodzi jedynie o zmiany świadomości społeczeństwa, które zrozumiało, co jest już przekroczeniem pewnej granicy? A może także niektórzy kapłani katoliccy dali się zwieść kłamstwom rewolucji seksualnej 1968 roku?

Zdecydowanie jestem przekonany, że zgubne skutki roku 1968 są tutaj jednoznaczną przyczyną tej dynamiki zjawisk. Jesteśmy, jako duchowni ludźmi swojej epoki. Żyjemy - nawet jeśli za murami klasztorów - w globalnej wiosce, w której kultura jest przekazywana przez media elektroniczne. To nie może pozostać bez wpływu na każdego z nas. I trzeba też mieć tu na uwadze to, że od roku 1968 mamy do czynienia ze swoistym meczem świat kontra Kościół katolicki. Bo to jedynie Kościół katolicki broni personalistycznej, na miarę człowieka i jego godności wizji etyki seksualnej, w której centrum jest „miłość i odpowiedzialność”. A przeciw sobie ma nie tylko falangę neomarksistowską, ale i zarażone lewica czy liberalizmem inne wyznania niekatolickie.

Żyjemy w czasach, w których rozmaitymi kanałami sączona jest do serc katolików szatańska ideologia genderyzmu. Młodzi ludzie tracą stopniowo orientację, przestając rozumieć, czym jest i powinna być normalna rodzina. Szerzą się rozwody, problemy z tożsamością płciową, powszechna staje się rozpusta. Wszystkie te problemy dotykają także tych osób, które chcą oddać się służbie Bogu, zostając kapłanami. W jaki sposób formować młodych? Jak ustrzec ich przed fatalnym ukąszeniem kłamliwych tych ideologii? Czy należy szukać jakichś nowych, strukturalnych rozwiązań, czy może sięgnąć po tradycyjne skarby katolickiej duchowości, stawiając na przykład na wzmacnianie silnej, osobistej więzi z Panem Jezusem?

Na pewno niezmiennie ważnym pozostaje osobisty, egzystencjalny kontakt z Bogiem. Jezus mówi do Apostołów: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Św. Paweł z kolei mówi: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Między owym „nic” a „wszystko” kryje się fascynujące piękno kapłaństwa. Naprawdę, to nie jest nic niezwykłego, heroicznego czy szczególnego, kiedy kapłan uświadamiając sobie własne nic, mówi Bogu „totuus Tuus” i wówczas może „wszystko”.

Ale… nie zmienia to faktu, że potrzebne są czynniki jakby ujawniające to całe dzieło tworzące tożsamość kapłańską, a raczej świadectwo kapłańskiej wiary. Potrzebni są świadkowie miłości małżeńskiej, którzy będą uwiarygadniać kapłańskie przepowiadanie. Mogę powiedzieć z całą szczerością, że dane mi było spotkać się i znać przynajmniej kilka małżeństw, które są dla mnie takim świadectwem. Zaskakująco pięknym. Kilka dni temu, na rekolekcjach na Podkarpaciu pewna pani pokazała mi zdjęcia swojej córki i swoich dwóch wnuczek. Córka ma męża, który jest osobą schorowaną. Dwie córki są poważnie niepełnosprawne. Ta kobieta dzieli swoje życie na pracę zawodową, na służbę w domu i ma czas, by spotykać się z Bogiem na adoracji, także, gdy na jakąś nocną godzinę przypada jej dyżur w adoracji. Nie ośmielę się tego komentować, ale chcę zaznaczyć - tacy ludzie, takie matki, ale i tacy rodzice są wśród nas. Oby byli przez nas widziani!

rozm. p. ch.