ks. Marek Dziewiecki

Człowiek zagrożony przez samego siebie

Gdy patrzymy na katedry czy inne pomniki kultury przeszłości, to wpadamy w zachwyt i zdumienie, że człowiek był w stanie stworzyć takie arcydzieła. Świadczą one o pięknie i głębi jego świata duchowego i o jego więzi z Bogiem. Są znakiem wewnętrznej harmonii, wytrwałości, cierpliwości człowieka tamtych czasów. Dzisiejszy człowiek dysponuje wspaniałą techniką a mimo to nie tworzy takich arcydzieł. Brakuje mu wewnętrznego bogactwa, więzi miłości, dojrzałej hierarchii wartości, wewnętrznej ciszy, głębokiej duchowości, zamyślenia. W człowieku naszych czasów gwałtownie rośnie natomiast suma napięcia i lęku. I to nie tylko między wrogimi narodami ale także w kręgu najbliższych, w rodzinie a nawet w sercu poszczególnych ludzi. W konsekwencji obserwujemy dramatyczny wzrost alkoholizmu i narkomanii. Coraz więcej jest przemocy fizycznej i emocjonalnej. Coraz więcej zaburzeń i chorób psychicznych. Coraz więcej rozwodów i samobójstw.

Dzieci, z którymi rozmawiam, mówią, że tęsknią za szczęściem, za miłością ze strony rodziców, za poczuciem bezpieczeństwa. Także dorośli przeżywają głód miłości i więzi ale oni zwykle wstydzą się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą. Człowiek współczesny zgłębia tajemnice przyrody i kosmosu. Żyje w coraz większym dobrobycie materialnym. Coraz mniej jednak rozumie samego siebie. Coraz bardziej zagłusza w sobie prawdę i miłość. Jest coraz bardziej biedny psychicznie i duchowo. Aspiruje do wolności i niezależności, a jednocześnie popada w różnego rodzaju uzależnienia od ludzi, rzeczy czy substancji chemicznych. Coraz częściej wyrządza krzywdę sobie i innym.

Warto więc stawiać samemu sobie i naszym wychowankom pytanie: czy ja też odkryłem jak ważne są dla mnie więzi z Bogiem? Jeśli odpowiedź jest pozytywna, to warto postawić sobie drugie pytanie: jakie są moje więzi z Bogiem? Dotykamy tutaj największej tajemnicy ludzkiego serca. Bo jakże wielką tajemnicą są więzi między ludźmi. Tym bardziej niezwykłe i tajemnicze jest spotkanie człowieka ze swoim Stwórcą.

Szukajcie a znajdziecie

Kilkanaście lat temu ukazała się we Włoszech książka Augusto Gueriero, pt. "Szukałem i nie znalazłem". Autor tłumaczył w swej publikacji, że nie odnalazł Boga mimo, że Go szukał. W odpowiedzi znany zakonnik włoski Carlo Carretto napisał pasjonującą książkę pt. "Ho cercato e...ho trovato" ("Szukałem i ...znalazłem). W książce tej daje świadectwo własnego szukania Boga. Carretto jest przekonany, że każdy, kto szczerze i uczciwie szuka Boga, znajdzie Go z pewnością. Upewnia nas o tym sam Chrystus: szukajcie a znajdziecie. Carretto pyta ze zdumieniem: jak można nie spotkać Boga, który jest miłością, życiem i światłem? Chyba tylko wtedy, gdy się Go nie chce szukać.

Zdajemy sobie jednak sprawę, że po grzechu pierworodnym kontakt człowieka z Bogiem stał się trudniejszy. Nie jest on czymś spontanicznym, jak nie jest czymś spontanicznym szukanie prawdy o sobie czy dorastanie do miłości. Potrzebna jest szczera wola i wysiłek szukania. Niektórzy ludzie szukają Boga z entuzjazmem i fascynacją. Tęsknią za Nim a ich serce pozostaje niespokojne i nienasycone, dopóki nie znajdą Boga. Inni szukają Go z niepokojem. Czasem z lękiem i zawstydzeniem. Niektórzy nie chcą w ogóle szukać Boga. Ukrywają się przed Nim. Bardzo się Go boją. Próbują nie słyszeć głosu własnego sumienia. Tacy ludzie popadają w rozpacz w obliczu śmierci, gdyż wtedy już nie można uniknąć spotkania z Bogiem oraz konfrontacji z prawdą o sobie i o własnym życiu.

Jeśli chcemy zrozumieć samych siebie, jeśli chcemy zrozumieć tajemnicę własnego istnienia i powołania, jeśli chcemy do głębi zrozumieć naszą obecną sytuację życiową, nasze najgłębsze tęsknoty i pragnienia, to musimy szczerze i odważnie zajrzeć do własnego wnętrza, aby zobaczyć, czy i w jaki sposób szukamy Boga w naszym życiu. Szukanie Boga i więzi z Bogiem to najważniejszy a jednocześnie najbardziej niezwykły wymiar ludzkiej rzeczywistości. Dotyka tajemnicy Bożej łaski, tajemnicy człowieka i tajemnicy spotkania. Spróbujmy się zamyślić nad tą tajemnicą, aby odkryć na czym polegają dojrzałe więzi z Bogiem, aby takich więzi się uczyć, aby je w nas strzec i umacniać.

A może niepotrzebna jest wiara?

Większość ludzi zdaje sobie sprawę, że bez kontaktu z Bogiem ich życie staje się zubożone i zagrożone a jednocześnie wiele osób przeżywa duże trudności w budowaniu dojrzałych więzi z Bogiem. Jedną z takich trudności jest fakt, że kontakt z Bogiem opiera się na wierze. Tymczasem człowiek współczesny chciałby opierać własne życie i więzi na pewności, na dowodach, na wiedzy naukowej. Mówią mi o tym często ludzie młodzi. Ich rozumowanie jest następujące: "w kontakcie z człowiekiem opieramy się na wiedzy i pewności a w kontakcie z Bogiem musimy zdobywać się na wiarę. A to jest trudne, gdyż wiąże się z ryzykiem". Takie rozumowanie wydaje się słuszne ale w rzeczywistości nie jest ono prawdziwe. Opiera się bowiem na błędnym założeniu, że nasze więzi z ludźmi nie niosą ze sobą ryzyka i nie wymagają zawierzenia. Tymczasem nie tylko nasze więzi z Bogiem lecz także więzi z drugim człowiekiem nie są możliwe bez wiary i zaufania!

To, że drugi człowiek mnie kocha, że chce mnie chronić i szanować, że jest wobec mnie szczery, że chodzi mu o moje dobro - to wszystko nie podlega dowodom! Tutaj nie można nigdy osiągnąć pewności! Drugi człowiek może mi jedynie dawać znaki przyjaźni czy szczerości. Ale jego wnętrze, jego motywacje, jego nastawienie do mnie pozostaje przede mną zakryte. Mogę jedynie uwierzyć w szczerość jego znaków i na tej wierze budować z nim więzi. Albo mogę nie uwierzyć i pozostać samotny, zalękniony, nieufny wobec wszystkich.

Podobnie przedstawia się sprawa naszych więzi z Bogiem. Bóg daje nam znaki swojej obecności i swojej miłości: w spotykanych osobach, w wydarzeniach, w głosie naszego sumienia. Jeśli mamy otwarte oczy i wrażliwe sumienie, to odkrywamy, że cały świat i całe nasze życie jest wypełnione Jego znakami. A największym znakiem jest Jezus Chrystus, w którym stało się możliwe dosłownie zobaczyć Boga i bezpośrednio doświadczyć Jego miłości. Wbrew pozorom więzi z Bogiem wymagają chyba mniejszego wysiłku wiary niż więzi z ludźmi, bo drugi człowiek daje nam często sprzeczne znaki, które nas niepokoją: czasem okazuje nam życzliwość i przyjaźń a za chwilę ten sam człowiek potrafi dawać znaki agresji, obojętności czy egoizmu.

Tymczasem Bóg obdarowuje nas zawsze miłością i prawdą. Ale Jego znaki docierają tylko do tych, którzy mają oczy i chcą widzieć, mają uszy i chcą słyszeć. Warto postawić sobie pytanie: czy ja jestem świadomy, że nie tylko więzi z Bogiem lecz także więzi z człowiekiem oparte są na wierze? Czy jestem świadom, że z nikim nie mogę zbudować więzi, które nie wymagałyby wiary i zaufania? Czy jestem człowiekiem zdolnym do obdarowania innych moim zaufaniem? A może nie ufam nawet samemu sobie? Wtedy nie potrafiłbym zaufać nikomu: ani Bogu ani żadnemu człowiekowi.

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu

Gdy przy okazji różnych spotkań z młodzieżą przedstawiam sygnalizowane powyżej wyjaśnienia to większość słuchaczy przyznaje dosyć łatwo, że rzeczywiście nie tylko kontakt z Bogiem ale także kontakt z człowiekiem opiera się na wierze i zaufaniu. Niektórzy mówią wtedy o innej trudności: "wprawdzie także w kontaktach międzyludzkich jesteśmy skazani na wiarę ale człowieka możemy zobaczyć, możemy go dotknąć a Bóg pozostaje dla nas niewidzialny. To bardzo utrudnia nawiązanie z Nim kontaktu". Również to stwierdzenie jest błędne w tym sensie, że sugeruje, iż nasze więzi z drugim człowiekiem opierają się wyłącznie na tym, co widzialne. Tymczasem także więzi z człowiekiem opierają się głównie na tym, co niewidzialne!

Jakże pięknie i poetycko wyraża tę prawdę A. de Saint-Exupery, opisując więzi między lotnikiem a Małym Księciem: "Ponieważ Mały Książę był senny, wziąłem go na ręce i poszedłem dalej. Byłem wzruszony. Wydawało mi się, że niosę kruchy skarb. W świetle księżyca patrzyłem na blade czoło, na zamknięte oczy, na pukle włosów poruszane wiatrem i mówiłem sobie, że to, co widzę, jest tylko zewnętrzną powłoką. Najważniejsze jest niewidoczne. To, co mnie wzrusza najmocniej w tym małym śpiącym królewiczu, to jego wierność dla kwiatu, to obraz róży, który świeci w nim jak płomień lampy nawet podczas snu."

Byłbym bardzo powierzchownym człowiekiem, gdyby łączyło mnie z innymi ludźmi tylko to, co jest w nich widzialne czy gdybym kochał w nich tylko to, co widzialne. Oznaczałoby to w praktyce, że kocham jedynie ciało, fizyczność człowieka. Tymczasem podstawą miłości i więzi - także między ludźmi! - jest to, co niewidzialne: wnętrze danego człowieka, głębia świata, który w sobie nosi i pielęgnuje, jego system wartości, który w nim świeci nawet, gdy on nic nie mówi, jego przeżycia i wrażliwość, jego postawa wobec innych, jego wewnętrzna dyscyplina i osobowość, stawiane sobie wymagania, jego zdolność do miłości i wierności, jego szlachetność i uczciwość w szukaniu prawdy, jego intencje i motywacje, którymi się kieruje.

Tam więc, gdzie w grę wchodzą więzi i prawdziwa miłość, tam najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Także w świecie widzialnych ludzi! To, że Bóg jest niewidoczny dla naszych oczu, nie przekreśla więc możliwości doświadczenia Jego istnienia i Jego obecności w naszym życiu. Warto więc sobie postawić pytanie: czy ja potrafię dostrzegać i doświadczać jedynie tego, co jest widzialne dla oczu? Gdyby tak było, to rzeczywiście nie byłbym w stanie nawiązać kontaktu z Bogiem i żyć w Jego obecności. Ale wtedy nie byłbym też w stanie nawiązać prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem. W świecie osób to, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu.

Bóg na obraz i podobieństwo człowieka?

Inna jeszcze przeszkoda w budowaniu dojrzałych więzi z Bogiem wynika z błędnych, czasem zupełnie wypaczonych wyobrażeń na temat Boga. Niemiecki filozof Fryderyk Nietsche napisał zdanie, które niestety często okazuje się prawdziwe: "Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo a człowiek odpłacił mu się tym samym". Rzeczywiście każdemu z nas w jakimś stopniu grozi to, że będziemy się kontaktować nie z Bogiem, ale z jakimś naszym wyobrażeniem na Jego temat.

Przekonuję się, że wypaczone spojrzenie na Boga mają nie tylko ludzie o słabym przygotowaniu intelektualnym, ale często także ludzie z wyższym wykształceniem, którzy w okresie studiów z jakichś względów utracili bliższy kontakt z Bogiem i Kościołem. Być może są to jeszcze skutki ideologii marksistowskiej, która była narzucona w polskim systemie edukacyjnym. Nie jest to jednak z pewnością jedyny powód. Kilka miesięcy temu spotkałem młodego psychologa. Powiedział, że według niego chrześcijaństwo nawołuje do bierności, do rezygnacji z własnych praw i ze słusznej obrony.

W oczach tego psychologa Kościół Katolicki był niemal tym samym, co jakaś sekta z zamierzchłej przeszłości, która nawoływała do samobójstw. Widziałem zdumienie owego psychologa, gdy zacząłem wyjaśniać, że chrześcijaństwo jest Ewangelią życia, prawdy, wytrwałości, światła. Jest Ewangelią miłości silniejszej niż grzech i śmierć. Jest Ewangelią, w której zło zwycięża się dobrem a nie przemocą czy zemstą. Mój rozmówca był zasłuchany. Ale mnie cisnęło się pytanie: dlaczego nie zajrzał on sam do Ewangelii? Dlaczego dotąd szukał Boga jedynie w książkach, które Boga zwalczały?

Każdemu z nas grożą w jakimś stopniu zniekształcone, a nawet zupełnie fałszywe wizje Boga. Są one związane z ograniczonością naszego poznania, z wychowaniem, ze specyficzną historią życia, z dominującymi doświadczeniami i emocjami, ze sposobami patrzenia na siebie samego i na otaczający nas świat. Zniekształcone spojrzenie na Bożą rzeczywistość oznacza ostatecznie, że człowiek próbuje wyobrazić sobie Boga na własne podobieństwo, dostosować Go do własnych potrzeb czy oczekiwań, zamiast wsłuchiwać się w to, co Bóg sam nam objawia ze swojej tajemnicy.

Nie sposób omówić wszelkich możliwych błędów w patrzeniu na Boga. Popatrzmy więc na te, które są najbardziej typowe. Niektórzy wyobrażają sobie Boga na podobieństwo policjanta, który widzi głównie zło w człowieku, aby za nie karać. Najlepiej od razu i srogo. Ludzie, którzy mają tego typu wyobrażenia o Bogu, przeżywają strach, bunt, niepokój. Ukrywają się przed Bogiem i nie potrafią nawiązać z Nim osobistej przyjaźni. Tacy ludzie nie potrafią spotkać się z Bogiem, który jest miłością. Często z tego typu błędną wizją Boga łączy się przekonanie, że Bóg zsyła nam cierpienia. Spotykam ludzi, którzy mówią o swoim żalu do Pana Boga za to, że zsyła im różne krzyże, na które nie zasłużyli: np. śmierć kogoś bliskiego, chorobę, wypadek, bolesne konflikty i cierpienia w rodzinie, itp.

Tymczasem krzyże i cierpienia zsyłamy sobie nawzajem sami poprzez nasze słabości i grzechy. Bóg zsyłać nam może jedynie dobro. Chrystus nigdy nie powiedział, że ześle nam krzyż. On wyjaśnia jedynie, że jeśli w naszym życiu pojawi się krzyż (zesłany przez nas samych lub przez innych ludzi albo przez okoliczności od nikogo bezpośrednio nie zależne) to najdojrzalszą postawą jest wziąć go na swoje ramiona, aby w duchu miłości i prawdy ten krzyż cierpliwie przezwyciężać. A gdy nie jest możliwe przezwyciężenie krzyża (np. chroniczna choroba czy śmierć kogoś kochanego) to Chrystus wzywa nas do wytrwania także w takiej sytuacji w oparciu o wiarę, nadzieję i miłość.

Nie powinienem więc nigdy sądzić, iż krzywda, której od kogoś doznaję czy cierpienie, które mnie spotyka, jest wolą Bożą. Gdyby to było prawdą, to - krzywdząc innych - każdy z nas mógłby im mówić, że jest to... wola Boża i że Pan Bóg się nami posługuje, aby im zsyłać krzyże! Jest chyba dla każdego oczywiste, że takie rozumowanie byłoby naiwne albo cyniczne. Wolą Bożą jest to, byśmy obdarowywali się miłością i prawdą. Wszystko inne nie pochodzi od Boga. Krzyże pojawiają się w ludzkim życiu właśnie dlatego, że ktoś nie respektuje woli Bożej.

Niektórzy ludzie popełniają błąd przeciwny w patrzeniu na Boga. Widzą w Nim dobrotliwego i naiwnego przyjaciela, który zawsze jest wyrozumiały i wszystko przebacza. Tacy ludzie przeżywają kontakt z Bogiem w kategoriach pobłażania sobie i samo usprawiedliwiania siebie. Nie stawiają sobie wymagań moralnych lecz ulegają własnej słabości. Tacy ludzie nie potrafią lub nie chcą spotkać się z Bogiem, który jest prawdą i sprawiedliwością.

Bliscy tej postawy są także ci wszyscy, którzy uważają, iż człowiek nie powinien kierować się niezmiennymi prawdami i zasadami moralnymi lecz subiektywnymi odczuciami własnego sumienia. Dla takich ludzi prawie wszystko jest jednakowo wartościową alternatywą a ideałem staje się tolerowanie wszystkiego. W tego rodzaju wizji religijności Pan Bóg zostaje zredukowany do folklorystycznego rekwizytu. Ale cenę za takie wypaczenie płaci człowiek: przestaje bowiem odróżniać dobro od zła, a przez to odbiera sobie szansę na lepsze życie.

Jeszcze inną formą wypaczonej wizji Boga jest skrajne negatywne patrzenie na ziemską rzeczywistość, którą On stworzył. Towarzyszy temu zwykle dążenie do ucieczki od codziennego życia i od otaczających nas ludzi, czyli szukanie kontaktu z Bogiem, unikając kontaktu z człowiekiem i z tym wszystkim, czym Bóg nas obdarował. Tymczasem Chrystus wzywa nas, abyśmy właśnie na tej ziemi przybliżali sobie nawzajem Królestwo Boże i odkrywali Bożą obecność. Dojrzała religijność nie zastępuje życia, ani nie jest ucieczką od życia doczesnego. Dojrzała religijność jest sztuką życia. Sztuką życia w oparciu o mądrość Ewangelii. Z tego właśnie względu człowiek, który dojrzale spotyka się z Bogiem, potrafi także dojrzale spotykać się z samym sobą i z drugim człowiekiem.

Dojrzała religijność uczy dojrzałego przyjęcia ziemskiej rzeczywistości i przekształcania oblicza tej ziemi według logiki Ewangelii. Prawdziwa religijność pomaga przyjąć i przeżywać ziemską rzeczywistość w duchu miłości i odpowiedzialności, z entuzjazmem i nadzieją. Ludzie, którzy widzą jedynie zło wokół siebie i unikają więzi z człowiekiem, nie potrafią spotkać się z Bogiem, który jest Ojcem dla nas wszystkich i który widział, iż wszystko, co stworzył, było bardzo dobre.

Przyjaciel, który stawia wymagania

Sądzę, że największa trudność w nawiązaniu kontaktu z Bogiem nie wynika z tego, że trzeba zawierzyć, że trzeba szukać Niewidzialnego czy że nasze wyobrażenia o Nim są błędne lecz z faktu, że Bóg stawia nam jasne wymagania. On nas zna do głębi. On jeden wie, kiedy możemy być naprawdę szczęśliwi i co nam w tym przeszkadza. On nas nie łudzi ani nie oszukuje. Bóg proponuje nam tę miłość, za którą najbardziej tęsknimy ale która jest trudna. Wymaga od nas siły woli, dyscypliny, jasnych zasad moralnych. Jest to bowiem miłość cierpliwa, która nie zazdrości, która jest cicha i czysta, która nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, która jest wierna i bezinteresowna. Jest to miłość, która szuka prawdy i sprawiedliwości, która wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma i która nigdy nie ustaje (por. I Kor 13, 4-7).

Tylko taka miłość gwarantuje małżonkom wierność i wzajemne wsparcie w dobrej i złej doli, aż do śmierci. Tylko taka miłość między rodzicami daje ich dzieciom poczucie bezpieczeństwa i radość życia. Tylko taka miłość między przyjaciółmi jest umocnieniem i uczy zaufania oraz szacunku do siebie samego i innych. Tylko taka miłość umożliwia księżom i siostrom zakonnym, by byli wiernymi świadkami Chrystusa, którego miłość jest silniejsza niż grzech i śmierć. Dopóki nie wymagamy od samych siebie takiej miłości, dopóty nie wejdziemy w dojrzałą więź z Bogiem. I dopóty niespokojne pozostaną nasze serca.

Przyjaciel, który kocha i zaskakuje

To, że Bóg stawia wymagania, nie jest jedyną istotną trudnością w drodze do wiary. Drugą taką trudnością jest to, kim Bóg jest. Aby uwolnić się od fałszywych i niebezpiecznych wyobrażeń na temat Boga, powinniśmy wczytywać się i wsłuchiwać w to, co On sam nam o sobie objawia w całej historii stworzenia i odkupienia. Bóg jest Miłością. Jest Przyjacielem, który nas kocha. Nieodwołalnie i bezwarunkowo. I który nas nieustannie zaskakuje logiką miłości. Spotkanie z Bogiem jest więc spotkaniem z Miłością, a wiara w Boga jest ostatecznie wiarą w Miłość.

I tu może pojawić się zasadnicza trudność: kontakt z Bogiem jest bowiem ze zrozumiałych względów trudny dla każdego, kto wątpi czy w ogóle nie wierzy w miłość. A tego typu wątpliwości mają zwykle ci wszyscy, którzy doznali w życiu wielu krzywd, w bolesny a czasem wręcz dramatyczny sposób doświadczyli zła, egoizmu, wrogości ze strony innych ludzi. Zwłaszcza jeśli takie doświadczenia miały miejsce już w dzieciństwie, kiedy trudno się bronić i kiedy mały człowiek wyrabia sobie podstawowe przekonania na temat siebie i świata.

Może ktoś powiedzieć, że taki człowiek nie doświadczył zła czy krzywdy ze strony Boga lecz ze strony ludzi. To prawda, ale gdy ktoś jest krzywdzony i bardzo cierpi, to może zwątpić we wszelką miłość. Ponadto im ktoś jest bardziej pozbawiony miłości ze strony ludzi, tym bardziej jej potrzebuje i pragnie. A wtedy zwykle bardzo niedojrzałe są jego oczekiwania wobec tych, od których spodziewa się miłości i przyjaźni. Oznacza to, że człowiekowi, który jest zgłodniały miłości, będzie bardzo trudno odkryć, że Bóg go kocha, gdyż człowiek taki ma wobec Boga błędne oczekiwania. Nie rozumie on, że Bóg jego oczekiwań nie może spełnić właśnie dlatego, że jest miłością. Dojrzałą i mądrą.

Często zresztą oczekiwania ze strony człowieka nie wierzącego w miłość czy zgłodniałego miłości okazują się wewnętrznie sprzeczne. Dla przykładu, wymaga on by Bóg srogo karał wszystkich, którzy nie potrafią kochać. Gdy jednak taki człowiek odkrywa, że on sam też nie potrafi kochać, wtedy oczekuje, że Pan Bóg będzie wobec niego cierpliwy i wyrozumiały. Innym znowu razem, gdy np. przez dłuższy czas boleśnie krzywdzi samego siebie własną słabością czy grzechem, ma żal do Pana Boga, że go... wcześniej nie ukarał. Tymczasem Bóg kocha nas miłością, którą nawet dojrzałym ludziom trudno jest zrozumieć i zaakceptować.

Po owocach poznaje się jakość więzi

Zadaniem każdego z nas jest troska o budowanie dojrzałych więzi z Bogiem. Pragnę tutaj zasygnalizować kilka kryteriów, które pomagają zrozumieć, na czym polegają dojrzałe więzi z Bogiem i jakie powodują one skutki w naszym życiu. Po pierwsze, sprawdzianem dojrzałego kontaktu z Bogiem jest upewnianie się, że jestem cenny w oczach Bożych, że Bóg mnie kocha. Zawsze. Do końca. Nieodwołalnie. Bezwarunkowo. Także wtedy, gdy jestem jeszcze lub znowu grzesznikiem.

Potwierdzeniem takiego doświadczenia Bożej miłości jest poczucie bezpieczeństwa w obliczu Boga i kochanie Go nade wszystko. A także wewnętrzna przemiana w nowego człowieka, który stawia sobie coraz wyższe wymagania moralne, który przezwycięża własne słabości i własną przeszłość. Doświadczając Bożej miłości człowiek rozwija się i umacnia w dobru, podobnie jak rozwija się i umacnia w dobru dziecko, które czuje się otoczone miłością i akceptacją ze strony rodziców.

Po drugie, potwierdzeniem autentycznych więzi z Bogiem jest życie sakramentalne i regularne praktyki religijne. Tak, jak dziecko każdego dnia na nowo potrzebuje i szuka kontaktu z kochającymi rodzicami, tak też człowiek żyjący w osobistej przyjaźni z Bogiem, codziennie na nowo szuka Bożej obecności, Bożej miłości i prawdy. Istotnym wyrazem takiego szukania jest regularne korzystanie z sakramentu pokuty, częsta Eucharystia i komunia św., lektura Pisma św., udział w rekolekcjach.

Po trzecie, sprawdzianem dojrzałych więzi z Bogiem jest silna ufność. Ufność ta wyraża się posłuszeństwem wobec Boga. Człowiek dojrzałej wiary jest pewien, że przykazania Boże są naszą mądrością i siłą, że nie tylko trzeba ale warto słuchać Boga bardziej niż ludzi i niż samego siebie. Dojrzały chrześcijanin to ten kto odkrył, że szukanie i pełnienie woli Bożej jest dla niego sprawą najważniejszą. Jest dosłownie kwestią życia lub śmierci, bo decyduje o jakości naszego postępowania i naszych więzi.

Po czwarte, człowiek żyjący w przyjaźni z Bogiem potrafi przyjąć samego siebie i innych ludzi z dojrzałą miłością. Z miłością większą i wierniejszą niż czysto naturalna czy tylko emocjonalna miłość. Potrafi z szacunkiem patrzyć na siebie i innych. Człowiek wierzący wie, że on sam i inni ludzie są godni miłości i szacunku nie dlatego, że są doskonali i zasługują na miłość lecz dlatego, że są cenni w oczach Bożych. Jeśli naprawdę kocham Boga, to wymagam od siebie, aby kochać tych, których On kocha, czyli ciebie i mnie. Człowiek wierzący wymaga od siebie, by odnosić się do ludzi i świata z szacunkiem, cierpliwością, delikatnością, wrażliwością. A więc podobnie jak Chrystus, który przeszedł przez ziemię czyniąc wszystkim dobrze.

Modlitwa jest spotkaniem

Ważnym sprawdzianem i potwierdzeniem więzi z Bogiem jest osobista modlitwa. Jest ona naturalną konsekwencją życia w Bożej obecności. Jest wyrazem siły naszych więzi z Bogiem. Pragnę zasygnalizować tutaj kilka cech dojrzałej modlitwy. Istotą modlitwy jest wsłuchiwanie się w głos Boży, w wolę Bożą. Modlący się to ten, który najpierw słucha. A warunkiem słuchania jest wewnętrzna cisza. Bardzo pouczające w tym względzie jest odkrycie, jakiego dokonał wspomniany już włoski franciszkanin Carlo Carretto w czasie swego pobytu na pustyni. Pierwszej nocy był przekonany, że na pustyni panuje zupełna cisza, że pustynia milczy. Jednak drugiej nocy odkrył ze zdumieniem, że pustynia mówi. Carretto usłyszał szum wiatru, lot ptaka, szelest żmii, odgłosy różnych żyjątek. Zrozumiał wtedy, że pierwszego wieczoru nie słyszał pustyni, gdyż w nim był hałas. Był zajęty własnymi myślami, skoncentrowany na swoich przeżyciach i oczekiwaniach wobec pustyni. Drugiego dnia zapanowała w nim wewnętrzna cisza. I wtedy usłyszał głos pustyni.

Pan Bóg nieustannie chce nam coś powiedzieć. Jeśli Go nie słyszymy, to dlatego, że wsłuchujemy się zbytnio w nas samych, w nasze własne wyobrażenia na temat Boga, w nasze wobec Niego oczekiwania. Skupiamy się na tym, co według nas powinien uczynić Pan Bóg i w jaki sposób powinien do nas przemówić. Między nami a Bogiem pojawia się wtedy mur naszych wyobrażeń i oczekiwań. Trudno jest modlić się i trudno usłyszeć głos Boży wtedy, gdy wsłuchujemy się we własny głos. Bóg nie krzyczy. On mówi do nas po cichu. I czeka, aż zdecydujemy się zrezygnować z naszych myśli i przekonań, aby u Niego szukać odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania.

Jakże znamienne w tym względzie jest odkrycie, z którego zwierza się francuski lotnik i pisarz - A. de Saint Exupery. Któregoś dnia, jak opisuje to w książce "Twierdza", uświadomił sobie z dotkliwym bólem i niepokojem, że więzi miłości, które łączą go z ludźmi, są jakby jedynie zwielokrotnieniem jego samego. Nie wystarczą, aby przezwyciężyć poczucie osamotnienia. Exupery doświadczył tego dnia intensywnej tęsknoty za Bogiem. Poszedł w góry, aby się modlić.

Gdy był już wysoko, zauważył kruka, siedzącego na jednym z drzew. Zaczął tak mówić do Boga: "Panie, potrzebuję jakiegoś znaku. Rozkaż, aby w chwili, gdy skończę się modlić, ten kruk odleciał. Będzie to jak zwrócone ku mnie spojrzenie czyichś oczu i poczuję, że nie jestem sam na świecie. Połączy mnie z Tobą choćby mglista ufność. I przyglądałem się krukowi. Ale ptak siedział bez ruchu. Wtedy pochyliłem się ku skalnej ścianie. Panie - powiedziałem - niewątpliwie masz rację. Gdyby kruk odleciał, mój smutek byłby jeszcze większy. Gdyż taki znak mogę otrzymać od kogoś równego sobie, a zatem tak jakby od siebie samego. Byłoby to więc znowu odbicie mojego pragnienia. I znowu spotkałbym tylko własną samotność. Pokłoniwszy się do ziemi wróciłem tą samą drogą. I wtedy moja rozpacz zaczęła ustępować nieoczekiwanej i szczególnej pogodzie ducha. Po raz pierwszy pojąłem, że nauka modlitwy jest nauką ciszy. I że miłość zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma oczekiwania na dar. Miłość jest więc przede wszystkim ćwiczeniem się w modlitwie, a modlitwa ćwiczeniem się w ciszy."

Dojrzała modlitwa zaczyna się od nasłuchiwania Boga w ciszy. Przynosi wtedy zaskakujące odkrycia, odsłania nieznane dotąd prawdy, uczy patrzenia w głąb, pomaga w nowy sposób zrozumieć samego siebie oraz tajemnicę życia i miłości, obdarowuje Bożą mądrością. Taka modlitwa staje się prawdziwym spotkaniem. Spotkaniem z Miłością. Dlatego przynosi jedyną radość, która jest prawdziwa - tą niespodziewaną. Po spotkaniu z Bogiem wracamy wprawdzie tą samą drogą do domu ale my sami jesteśmy już przemienieni: stajemy się zdolni chronić w nas i wokół nas Bożą miłość i prawdę.

Modlitwa jest prawdziwym spotkaniem, w którym Bóg uczy nas najważniejszych prawd i wartości. Dopiero wtedy możemy my sami zacząć mówić do Boga, aby wypowiedzieć naszą miłość ku Niemu, naszą wdzięczność i radość. A także nasz niepokój, ból, nasze wątpliwości i pytania. Bardzo zachęcam Czytelników, by każdego wieczoru znaleźli chociaż kilka minut czasu, aby opowiedzieć Bogu o tym, co działo się w nas tego dnia. Mamy wtedy szansę, by zrozumieć lepiej sens wydarzeń, spotkań i doświadczeń, które przeżyliśmy. Łatwiej wtedy o dojrzalsze pokierowanie życiem następnego dnia.

Nawrócić się to nauczyć się kochać

Słuchając Boga w czasie modlitwy mamy szansę lepiej poznać i zrozumieć nasze powołanie do życia w miłości i prawdzie a opowiadając Mu o tym, co się w nas dzieje, możemy głębiej i uczciwiej spojrzeć na nasze obecne życie. Taka modlitwa staje się początkiem nawrócenia. Nawrócenie bowiem zaczyna się od refleksji nad własnym życiem w obliczu Boga. Bez refleksji nie sposób zmienić życia. Sama jednak refleksja nie wystarczy. Gdyby bowiem nie była to refleksja dokonana wobec Boga, to prowadziłaby raczej do rozpaczy i rezygnacji niż do nawrócenia. Bardzo wymowny jest tu przykład Judasza. Uznał on szczerze swój grzech: "zdradziłem niewinnego". Ale pozostał sam z bolesną prawdą o sobie. Rezultatem była desperacja i samobójstwo.

Jakże inaczej zachował się Piotr. On też bardzo się sobą rozczarował: ze strachu zaparł się ukochanego Mistrza. Ale Piotr, w przeciwieństwie do Judasza, nie tylko uznał prawdę o sobie ale szedł z nią do Chrystusa, chociaż musiało go to wiele kosztować. Kiedy skrzyżowały się ich spojrzenia, Piotr raz jeszcze upewnił się o Bożej miłości. Miał wtedy siłę, by gorzko zapłakać i stać się odtąd silnym jak skała świadkiem Zmartwychwstałego.

Owocem dojrzałej modlitwy jest więc wysiłek nawrócenia. Prawdziwe nawrócenie zaczyna się od uznania prawdy o sobie w obliczu Boga i od głębokiego żalu za popełnione grzechy. Ale to jest dopiero początek nawrócenia. Wymaga ono następnie szczerej decyzji i wysiłku, by już więcej nie grzeszyć a także by zadośćuczynić tym, których się skrzywdziło. Ale i to nie wystarczy.

Nawrócić się w pełni to znaczy nauczyć się kochać. Unikanie grzechów to zbyt mało, gdyż naszym powołaniem jest coś znacznie większego: życie w miłości i prawdzie. Ponadto tylko wtedy, gdy kochamy, mamy realną szansę, by już więcej nie grzeszyć. Innymi słowy nawrócić się to odkryć, że uczciwa i szczera miłość jest najkrótszą drogą do pełni życia, do bogatej samorealizacji, do szczęścia na miarę najgłębszych tęsknot ludzkiego serca. Istnieją oczywiście mniej wymagające drogi życia ale nie dają one takiej satysfakcji. Przeciwnie, przynoszą rozczarowanie a czasem dramatyczne cierpienie. Człowiek nawrócony to ten, kto zszedł z błędnych dróg nie ze strachu przed złem lecz dlatego, że zafascynował się miłością i prawdą.

Ty, Boże, masz rację!

Owocem nawrócenia jest pojednanie z Bogiem. To coś więcej niż tylko uznanie przed Nim własnej winy i żal za grzechy. Pojednać się z Bogiem to odkryć, że On ma rację. Tego nie można powiedzieć o żadnym człowieku, gdyż nikt z ludzi nie ma pełnej racji. Tylko Bóg. Pojednać się z Bogiem to słuchać Go bardziej niż ludzi i niż siebie samego. Zawsze. Także wtedy, gdy stawia to ogromne wymagania. Także wtedy, gdy czegoś nie rozumiem, gdy ludzie wokół mnie sprzeciwiają się Bogu. Pojednać się z Bogiem to uczynić Go jedynym Panem własnego życia i postępowania.

Pojednanie z Bogiem owocuje pojednaniem z ludźmi. A to oznacza najpierw pojednanie z samym sobą. Kto bowiem nie pojedna się ze sobą, ten nie jest w stanie pojednać się z innymi. Pojednanie z samym sobą oznacza najpierw przebaczenie sobie własnych błędów i wyrządzonych krzywd. Nie chodzi tu jednak o pobłażliwość czy naiwność. Nie chodzi o przebaczenie sobie po to, by nadal postępować tak, jak dotąd, lecz po to, by stworzyć szansę na nową teraźniejszość, by nie pozostawać do śmierci niewolnikiem przeszłości.

Człowiek pojednany z samym sobą pamięta nadal swoją przeszłość ale po to, by wyciągać z niej wnioski a nie po to, by się nadal potępiać, zniechęcać czy popadać w rozpacz. Człowiek pojednany ze sobą stawia sobie jasne wymagania moralne, gdyż zrozumiał, że inaczej nie może mieć nadziei na nową przyszłość. Człowiek pojednany ze sobą obejmuje siebie i swoją teraźniejszość w duchu prawdy a jednocześnie z przyjaźnią i cierpliwością. A wszystko to czyni mocą więzi z Bogiem a nie w oparciu o własną siłę czy doskonałość.

Pojednanie z Bogiem i z samym sobą prowadzi do pojednania z drugim człowiekiem. Także tutaj punktem wyjścia jest przebaczenie innym tak, jak Bóg przebaczył nam nasze winy. Pojednać się z drugim to przyjąć go w nowy sposób: z miłością i szacunkiem. Obecnie ukazuje się wiele książek z zakresu psychologii, które chcą uczyć pozytywnych więzi z innymi. Niestety z reguły publikacje te nie sięgają istoty problemu a nawet wprowadzają czytelników w błąd. Przykładem jest bardzo popularna obecnie w USA i Europie książka G. Jampolskiego i D. Cirincione pt. "Miłość - jak tworzyć pozytywne związki".

Autorzy tej pracy opierają się na założeniu, że podstawą pozytywnych związków z ludźmi jest uczenie się pozytywnego patrzenia na nich i pozytywnego myślenia na ich temat. Ale wtedy byłyby to związki oparte na życzliwej iluzji! Tymczasem nasz sposób patrzenia na innych nie powinien być ani pozytywny ani negatywny lecz po prostu prawdziwy. Powinienem więc być realistą i dostrzegać, że niektórzy ludzie zachowują się uczciwie i stawiają sobie wymagania a inni postępują egoistycznie i wyrządzają krzywdy.

Pojednać się z bliźnimi to objąć miłością jednych i drugich! Ale każdego inaczej, w zależności od ich postawy i postępowania! W inny sposób należy przecież wyrażać miłość wobec tych, którzy stawiają sobie wymagania i uczą się dojrzałej miłości a w inny wobec tych, którzy ulegają własnym słabościom i kierują się iluzjami czy kłamstwem. Dopiero wtedy będzie to miłość nie tylko bezwarunkowa ale także mądra i dojrzała, bo dostosowana do niepowtarzalnej sytuacji danej osoby.

Mam nadzieję, że zamieszczone tutaj refleksje pomogą Czytelnikom w budowaniu i przeżywaniu dojrzałej więzi z Bogiem. Ostatecznym sprawdzianem tej więzi jest odkrycie i upewnienie się, że Bóg jest Miłością, którą warto kochać najbardziej i za którą najbardziej tęskni nasze serce. Kochając tę Miłość uczymy się z dojrzałą przyjaźnią i cierpliwym szacunkiem przyjąć nas samych i tych, którzy żyją wokół nas.


Źródło: ks. M. Dziewiecki, W poszukiwaniu dojrzałości religijnej, w: W. Przyczyna (red.), Trzymajcie się mocno słowa życia. Rekolekcje dla młodzieży, Wydawnictwo 'Poligrafia Salezjańska', Kraków 1999, s.154-163