Nie jest rzeczą dobrą zakładać na samym początku u kogokolwiek złą wolę. W tym kontekście bym próbował odczytać decyzję niemieckich biskupów, choć oczywiście jest ona - delikatnie rzecz ujmując - niefortunna. Nie ma sensu dywagować o powodach wydania tego oświadczenia, natomiast warto sobie przypomnieć lub uświadomić pewne istotne sprawy, związane z sytuacją gwałtu i ewentualnego poczęcia dziecka.

 

W sensie formalnym oświadczenie niemieckich biskupów nie odbiega od przyjętego i nauczanego w Kościele prawa moralnego. Biskupi niemieccy wyraźnie zaznaczają, że nie ma miejsca na działania wczesnoporonne, natomiast można w przypadku gwałtu podać środki i działania, które będą przeciwdziałały poczęciu. Warto zauważyć, że odpowiedzialność za dobór środków i ewentualne ich zastosowanie biskupi składają na ręce lekarzy, którzy z jednej strony dysponują stosowną wiedzą na temat działania poszczególnych środków, z drugiej zaś chronieni są przez prawo przewidujące klauzulę sprzeciwu sumienia.

 

Proszę zwrócić uwagę, że mówimy o sytuacji gwałtu, a nie o akceptacji antykoncepcji w małżeństwie, ponieważ gwałt nie spełnia kryteriów aktu małżeńskiego. Akt małżeński dokonuje się wewnątrz małżeństwa i wyrazem miłości: ludzkiej, pełnej, wiernej, wyłącznej i płodnej. Wobec tego, kiedy mówimy o gwałcie, to mamy na myśli sytuację poważnego naruszenia godności kobiety i godności ewentualnie poczętego dziecka, które ma prawo począć się jako owoc miłości swoich rodziców.

 

W praktyce Kościoła było i jest dopuszczone korzystania ze środków, które w sytuacji gwałtu powstrzymają owulację, jeżeli jeszcze do niej nie doszło. Nie wolno było jednak podejmować nigdy działań, które mogą zaszkodzić dziecku, jeśli już doszło do poczęcia. Dziecko nie jest winne, że zaistniało w efekcie gwałtu. Jego zabicie historii nie cofnie, natomiast dołoży kolejną niegodziwość do zła już dokonanego.

 

Jeśli byśmy szukali w praktyce skutecznej substancji, która nie byłaby niebezpieczna dla dziecka i mogła przeciwdziałać owulacji na wypadek gwałtu, to taką substancją mógłby być progesteron. Jest to hormon, który pojawia się w organizmie kobiety po owulacji, i z jednej strony ma on za cel zablokować dojrzewanie kolejnych pęcherzyków – by nie dopuścić do kolejnych owulacji i poczęć, a z drugiej odpowiada za właściwe ukrwienie wyściółki macicy (endometrium). Innymi słowy, podanie progesteronu mogłoby – w okresie przedowulacyjnym cyklu kobiety – zablokować procesy prowadzące do owulacji, a jeśli do owulacji i poczęcia już doszło, progesteron chroniłby poczęte już dziecko i rozwijający się proces ciąży kobiety.

 

Mam jednak uzasadnione obawy, że lobby proaborcyjne, chce podawać środki antykoncepcji postkoitalnej (po stosunku seksualnym) po to, by skutecznie wyeliminować dziecko. Środki obecne na rynku mają podwójne działanie: antykoncepcyjne (hamujące owulację) i abortywne. To drugie dokonuje się poprzez zmniejszenie grubości endometrium i zmniejszenie perystaltyki jajowodów, uniemożliwiając poczętemu dziecku (jeśli do poczęcia doszło) dotarcie do macicy i zagnieżdżenie się w niej.  Etyka chroniąca życie jest tym ludziom obca, więc i progesteronem nie będą zainteresowani.

 

Not. Jarosław Wróblewski