Portal Fronda.pl: Jeden ze znanych polskich duchownych, ks. Witold Bock ogłosił właśnie, że rezygnuje z kapłaństwa i występuje ze wspólnoty Kościoła katolickiego. Czy to rzeczywiście oznacza, że taki człowiek przestaje być kapłanem?

Ks. Jan Sikorski: Sakrament kapłaństwa, tak samo jak sakrament chrztu - jest nieodwołalny. Żadna biurokracja, pisanie oświadczeń, tego nie zmieni. Tak jak chrześcijanin jest ochrzczony do końca życia, cokolwiek by tam w kartotekach robił, tak samo ksiądz jest kapłanem do końca życia, cokolwiek by nie oświadczał. Ta rzeczywistość duchowa jest jednoznaczna, a wszystkie gesty zewnętrzne nie mają tak naprawdę znaczenia. Ponieważ jednak taki człowiek wyłamał się ze struktur Kościoła, gdyby zechciał powrócić do sprawowania kapłańskiej posługi, w porozumieniu z biskupem musiałby wejść na drogę pokuty i nawrócenia. Nie ma rozgrzeszenia bez żalu i pokuty. Nawet takiemu księdzu odstępcy Kościół daje prawo w niebezpieczeństwie śmierci rozgrzeszyć kogoś, kto chciałby się spowiadać, choć na co dzień nie wolno mu tego czynić.

Jak my jako wspólnota ludzi wierzących, powinniśmy się zachować w takiej sytuacji? Zamiast gorszyć się, należy zapewne otoczyć takiego kapłana modlitwą?

Rezygnacja z posługi duszpasterskiej to niewątpliwie cios dla całego Kościoła. Jest to zawsze i osobista tragedia tego księdza i jego wspólnoty parafialnej. Takie przypadki stanowią tylko dowód na to, że kapłaństwo nie jest łatwe. Myślę, że jest to przypadek wymagający troski i szacunku ze strony innych księży i modlitwy Kościoła za tych którzy borykają się z jakimiś problemy życiowymi. Św. Paweł napisał: „Kto stoi, niech baczy, żeby nie upadł”, a więc już dawno przewidział, że będą się zdarzały takie rzeczy.  Wprawdzie takie przypadki stanowią bardzo nikły procent, niemniej jednak każde takie odejście czyni dużo zamieszania i zgorszenia, bo ksiądz jest osobą publiczną, żyje między konkretnymi ludźmi.  Tak jak ludzie przyczyniają się niekiedy do do upadku danego kapłana, tak mają też obowiązek  podźwignąć  go swoją modlitwą.

Jakie motywy mogą skłaniać kapłanów do porzucania drogi powołania? Ks. Bock tłumaczy, że zgorszył się przykładem ludzi Kościoła, a w szczególności postawą swoich przełożonych... Czy nasz Kościół wydaje się na tyle zdegenerowany, by kapłani rezygnowali z posługi?

Każda społeczność boryka się z różnymi ludzkimi słabościami, Kościół też je ma i wcale tego nie ukrywa. Ale człowiek, który decyduje się na kapłaństwo powinien wiedzieć, że jest to trudna droga, że został powołany jak na front, musi być przygotowany na to, że spotka się z różnymi trudnościami. To tak jakby żołnierz poszedł na wojnę i nagle się przestraszył, że strzelają. Lekarz też, kiedy idzie do chorych wie, że się może zarazić. Myślę, że nie powinno tu być miejsca na  narzekanie, że coś jest nie tak jak być powinno. To zrozumiałe, że każdy może mieć chwile załamań, ale nie powinno się temu ulegać. Kościół na pewno może dawać jakieś powody do zgorszenia, bo gdziekolwiek są ludzie, tam zawsze są słabości. Ale też nie można posądzać biskupów, że postępują nonszalancko. Trzeba rozumieć ich skomplikowaną sytuację kierowania ludźmi, to nie jest łatwe więc czasem może się po prostu coś nie udać. Także klimat, jaki swoją postawą tworzą wokół kapłana wierni, może być budujący albo zniechęcający, ale za tego rodzaju decyzje zawsze jest odpowiedzialny dany kapłan, bo powinien się  on stale troszczyć o swoją formację.

Rozm. ed