Niestety, do dnia dzisiejszego nie mówi się pełnej prawdy o wydarzeniach na Wołyniu oraz na całych Kresach Wschodnich - o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich z UPA. W latach 1939-1947 banderowcy i zachęceni przez nich chłopi dokonali straszliwych zbrodni, nie tylko na Polakach, nie tylko na Żydach, ale także na Ormianach, Czechach oraz tych Ukraińcach, którzy nie popierali ideologii Stepana Bandery. Zginęło kilkaset tysięcy obywateli polskich (w tym ok. 150 tys. Polaków, reszta to Żydzi, Ukraińcy).

 

Do dziś ta sprawa jest przemilczana ze względów politycznych. Najlepszym tego przykładem jest fakt, że o ile po roku '89 powiedziano wreszcie prawdę o zbrodni katyńskiej, która też była ludobójstwem, prawdę o pakcie Ribbentrop – Mołotow, zsyłkach na Sybir, tak nie powiedziano pełnej prawdy o zbrodni na Wołyniu. Wynika to z kierowania się poprawnością polityczną: aby mieć dobre relacje z Ukrainą oraz krajami z dawnego bloku Związku Radzieckiego należy przemilczeć pewne wydarzenia. Jak większości rodzin pomordowanych oczywiście zależy nam na utrzymaniu dobrych relacji z naszymi sąsiadami, ale w oparciu o prawdę. Jeden z brytyjskich historyków stwierdził, że jeszcze nikt nigdy w historii nie zbudował pojednania między narodami w oparciu o kłamstwo, przemilczenie.

 

Niestety, rodziny pomordowanych do dnia dzisiejszego muszą walczyć o tę prawdę, bo politycy, tak z lewej, jak i prawej strony sceny politycznej, nie chcą tej sprawy w stosowny sposób upamiętnić. Przecież dzień 11 lipca, symbol tamtych wydarzeń, do dziś ni został ustawiony dniem pamięci o rzezi na Kresach. Zarówno politycy, jak i Kościół rzymsko-katolicki (przecież zginęło wtedy wielu księży) nie chcą na ten temat mówić. Robią to wyłącznie organizacje pozarządowe, patriotyczne, niektóre samorządy, ale to działalność oddolna, bez zaangażowania władz państwowych i kościelnych.

 

Niektórzy politycy (do nich z pewnością należy Marek Jurek czy Zbigniew Ziobro, a zwłaszcza politycy PSL;zresztą to jedyna partia polityczna, która w tak zdecydowany sposób broni pamięci o Wołyniu, bo ci, których wymordowano na Kresach to byli chłopi) rzeczywiście walczą o prawdę. Po raz kolejny pojawiła się inicjatywa, aby 11 lipca ustanowić dniem pamięci o męczeństwie na Kresach Wschodnich. I to nie tylko Polaków, ale także Żydów, Ormian i sprawiedliwych Ukraińców.

 

Niestety, reszta polityków udaje, że albo nie widzi problemu, albo świadomie milczy w tej sprawie. Jeszcze kilka lat temu publicznie krytykowałem śp. Lecha Kaczyńskiego, że nie chce prawdy o Wołyniu. Chociaż zaangażował się w sprawy upamiętnienia Katynia, to jednocześnie odmówił udziału w uroczystościach na Skwerze Wołyńskim w Warszawie w 2008 roku i nie chciał się spotykać z rodzinami pomordowanych. Więc on wyraźnie podzielił ofiary na te „dobre”, zamordowane przez Niemców czy Rosjan, i na te „złe”, czyli zamordowane przez Ukraińców. Tak postępować nie można. Ktoś, kto ginął tylko dlatego, że był Polakiem to nieważne z czyich rąk został zamordowany.

 

Tu też mam swoje krytyczne uwagi pod adresem Kościoła rzymskokatolickiego i Episkopatu, który nie chce tych problemów poruszać. Zginęło 180 kapłanów, to byli męczennicy, wielu z nich zostało zamordowanych w czasie odprawiania Mszy świętej, zarąbanych siekierami przy ołtarzu w Krwawą Niedzielę. Ks. Ludwik Wrodarczyk czy ks. Karol Baran byli proboszczami na Wołyniu. Zginęli w straszny sposób – przerżnięto ich piłą na pół. Kościół nie rozpoczął procesów beatyfikacyjnych tych ludzi. Beatyfikuje za to tych kapłanów i świeckich, którzy zginęli z rąk Niemców czy Rosjan. Oczywiście, problemem jest to, że w niektórych przypadkach, podkreślam – niektórych, część popów prawosławnych i księży grecko – katolickich popierało te mordy. Kościół nie chce więc zmierzyć się z tą prawdą, bo musiałby też powiedzieć o rzeczach bardzo niewygodnych dla siebie.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska

 

Zobacz program uroczystości obchodów 11 lipca w różnych miastach Polski