Kościół, obejmujący dziś setki milionów ludzi, to wspólnota, w której obecny jest Zmartwychwstały Chrystus. On posługuje się tą wspólnotą dla uświęcenia świata.

Wiara w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa stanowi fundament życia każdego chrześcijanina i całego Kościoła. Nie chodzi tu tylko i wyłącznie o wiarę w wydarzenie historyczne, które miało miejsce przed blisko dwu tysiącami lat. Przez wiarę w Zmartwychwstałego Chrystusa rozumiemy uznanie możliwości nawiązania kontaktu z Nim tu i teraz, a więc aktualną możliwość spotkania ze Zmartwychwstałym Chrystusem.

Jak długo Jezus przebywał na ziemi, tak długo był dostępny dla niewielkiej grupy ludzi w ściśle określonym miejscu, a więc jeśli przebywał w Nazarecie, nie można Go było spotkać w Kafarnaum; jeśli przebywał w Jerozolimie, nie można było z Nim rozmawiać w Betsaidzie. Po zmartwychwstaniu wszedł w świat wieczności, a ten świat przekracza bariery czasu i przestrzeni, co umożliwia Chrystusowi spotkanie z nami w każdym momencie i w każdym punkcie globu ziemskiego. Pan Jezus wyraźnie powiedział: Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata.Zmartwychwstały Chrystus jest z nami. Nie jest dostępny naszym doczesnym oczom, można Go jednak dojrzeć oczami wiary. Przyjął nowe formy swojej obecności w Kościele, jedną z najdoskonalszych form obecności jest Eucharystia. Mając na uwadze śmierć i swe zmartwychwstanie, Pan Jezus w Wielki Czwartek ustanowił pewien ryt świętej uczty, w której jest realnie obecny.

Kościół, o którym już mówimy od kilku miesięcy, to wciąż otwarty Wieczernik. Chcąc stworzyć ten ponadczasowy Wieczernik, Chrystus posługuje się wybranymi mężczyznami, których czyni kapłanami, i przez nich, z pokolenia na pokolenie, ustawicznie powtarza słowa: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje. W każdej Mszy świętej staje się obecny pod postacią chleba i wina. Ktokolwiek chce dziś odkryć tajemnicę Kościoła, musi wejść do Wieczernika i tak długo w nim przebywać, dopóki nie dostrzeże w nim, jako Gospodarza, Zmartwychwstałego Chrystusa.

Każda więc wspólnota eucharystyczna zebrana przy ołtarzu jest Wieczernikiem, jest doskonałym, pełnym Kościołem. Wszystkie wymiary Kościoła są aktualne w naszej wspólnocie zgromadzonej w tej świątyni. Z faktu obecności Chrystusa Zmartwychwstałego w Eucharystii wynikają pewne konsekwencje.

Pierwsza - wiara w obecność Jezusa w Eucharystii stanowi wykładnik chrześcijańskiej postawy. Tak zadecydował sam Pan Jezus. Pamiętamy z Ewangelii scenę, mówiącą o cudownym rozmnożeniu chleba. Chrystus jest otoczony kilku tysiącami mężczyzn, entuzjastycznie podchodzących do Niego. To godzina doczesnego tryumfu Jezusa. Wówczas zapowiada On ustanowienie Najświętszego Sakramentu i prawie wszyscy odchodzą, uważając, że jest to "twarda mowa". Mistrz stawia wówczas pytanie Dwunastu Apostołom, którzy nie bardzo mogli przeżyć tak wielką klęskę popularności swojego Mistrza: Czy i wy chcecie odejść? W tym wydarzeniu Chrystus zapowiada, że odniesienie do Eucharystii będzie wykładnikiem wiary. Tak jest w Kościele od pierwszego pokolenia.

Zlekceważenie przez chrześcijanina udziału w Mszy świętej niedzielnej było zawsze traktowane jako grzech ciężki, a w starożytnym Kościele trzykrotne zaniedbanie udziału w Eucharystii łączyło się z wyłączeniem danego człowieka ze wspólnoty Kościoła. Uważano, że jest to wystarczający dowód na to, że nie wierzy w Chrystusa, a do zbawienia nie wystarcza wiara w Boga, lecz jest potrzebna wiara w Zmartwychwstałego Chrystusa. Trzeba to mieć na uwadze obecnie, kiedy tysiące ludzi lekceważy niedzielną Mszę świętą.

Druga konsekwencja obecności Jezusa w Eucharystii to odkrycie wartości niedzieli jako dnia, w którym cały Kościół spotyka się ze Zmartwychwstałym Chrystusem. Starotestamentalny szabat przygotowywał do tego spotkania. Zmartwychwstały Jezus zaprasza w niedzielę do spotkania z Nim wszystkich wierzących. Dlatego Kościół, ze względu na Zmartwychwstanie Pana Jezusa, przeszedł ze świętowania starotestamentalnego szabatu na świętowanie niedzieli. To jest dzień Pański, w którym Kościół spotyka się ze Zmartwychwstałym Chrystusem. Ponieważ najdoskonalsze spotkanie jest możliwe tylko w Eucharystii, dlatego nie ma niedzieli bez uczestniczenia w Mszy świętej. Polskie określenie "niedziela", nie działać, czyli nie pracować, jest za mało ewangeliczne. W niedzielę nie wystarczy nie działać, ten dzień trzeba święcić. Dla wierzącego jest to dzień Pański, dzień spotkania ze Zmartwychwstałym Jezusem. Każda niedziela jest uroczystością spotkania człowieka ze Zmartwychwstałym Jezusem.

Trzecia konsekwencja faktu obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie dotyczy świątyni. Jest to dom będący własnością Chrystusa Zmartwychwstałego, On jest tu Gospodarzem. Każda świątynia katolicka jest Wieczernikiem, w którym Chrystus jest Gospodarzem. Z reguły dbamy o to, by ten nasz Wieczernik był piękny. Istnieje jednak pewne niebezpieczeństwo ubóstwienia Wieczernika, samego domu Bożego, kościoła jako świątyni, jako budowli. Wystarczy, że ten Wieczernik zostanie zbudowany jako arcydzieło architektury, ludzie zaczynają podchodzić wtedy do świątyni jak do dzieła sztuki, a nie szukają obecnego w niej Gospodarza. W Krakowie możemy obserwować to w podejściu na przykład do katedry wawelskiej. Ludzie przychodzą do niej nie po to, aby spotkać się ze Zmartwychwstałym Chrystusem obecnym w tabernakulum, lecz po to, aby zobaczyć grobowce, miejsce koronacji, by przypomnieć sobie historię. Pan Jezus obecny w tabernakulum jest ukryty w bocznej kaplicy, tylko płonąca lampka i napis wzywa do adoracji. Zwiedzający, wchodząc do Katedry, nie szukają jednak Gospodarza.

Podobnie jest w kościele mariackim. Pan Jezus musiał ustąpić miejsca i przenieść się do bocznego ołtarza, ponieważ w centrum świątyni jest arcydzieło - ołtarz Wita Stwosza. Zwiedzający przychodzą, aby podziwiać to arcydzieło, niewielu nawet pyta, gdzie jest Gospodarz, gdzie przebywa Zmartwychwstały Jezus Chrystus. Podobnie jest z katedrą w Oliwie, gdzie bóstwem są organy, i w wielu innych świątyniach. Nie chcę przez to powiedzieć, że wspaniały ołtarz Wita Stwosza i bogaty wystrój katedry na Wawelu przeszkadzają w spotkaniu z Chrystusem. Chcę tylko zaznaczyć, że ludzie nie dorastają do tego, aby przez piękno wystroju domu Bożego dotrzeć do Gospodarza, często gubią Go z oczu. To jest mniej więcej tak, jakby ktoś przyniósł do swego domu wspaniały mebel i odtąd przychodzący interesowaliby się wyłącznie meblem, nikt zaś nie zapytałby nawet o gospodarza. Taki mebel może zniszczyć całe życie domu. Cenne są arcydzieła w muzeum, ale muzeum nie jest domem. Świątynia jest Domem.

Wiara w obecność Chrystusa Zmartwychwstałego w Eucharystii zmusza do zupełnie innego podejścia do świątyni. Przychodzę tu spotkać się z Nim, a że On dysponuje wspaniałym wyposażeniem swego domu, to jest sprawa druga. Warto zwrócić uwagę na to, że Kościół zasadniczo dba, aby nawet cudowne obrazy, jeśli to tylko możliwe, były w bocznej kaplicy. W Krakowie mamy cudowne obrazy Matki Bożej u Ojców Dominikanów, u Franciszkanów, u Karmelitów na Piasku - wszędzie są one w bocznej kaplicy. Podobnie jest w sanktuariach maryjnych w Kalwarii Zebrzydowskiej czy w Częstochowie. To jest wielka mądrość Kościoła, aby obraz nie przysłonił rzeczywiście obecnego Jezusa Chrystusa w Eucharystii.

Wiadomo jednak, że decyzje mogą być bardzo mądre, a ludzie często nawiedzają kaplice Matki Bożej, a przed Panem Jezusem obecnym w Eucharystii w ogóle nawet nie uklękną. Taka jest rzeczywistość. Brakuje nam świadomości, iż w Kościele największym skarbem jest obecność Chrystusa Zmartwychwstałego w Eucharystii. Na szczęście jesteśmy w kościele, który przez błogosławionego ojca Honorata jest tak zaprojektowany, że w punkcie centralnym mamy Eucharystię, tu wszystko jest tak ukierunkowane, by pomagało w adoracji Najświętszego Sakramentu. Tak powinno być, wystrój kościoła, nawet najbogatszy, może służyć tylko i wyłącznie odkrywaniu i przeżywaniu spotkania z Jezusem Chrystusem obecnym w Eucharystii.

Kościół żyje przy ołtarzu

Kościół to Wieczernik, Wieczernik wciąż otwarty. Tydzień temu zwróciłem uwagę na to, że istnieją pewne konsekwencje Wieczernika wciąż otwartego dla każdego pokolenia. Stosunek do Eucharystii, do Jezusa ukrytego pod postacią chleba, jest wykładnikiem chrześcijańskiej wiary. Stosunek do niedzieli, a zwłaszcza do udziału w Mszy świętej, jest również wykładnikiem chrześcijańskiej wiary. Wreszcie stosunek do świątyni, do Wieczernika, którego Gospodarzem jest Chrystus, jest wykładnikiem naszej wiary.

Dziś pragnę skoncentrować uwagę na zgromadzonej przy ołtarzu naszej wspólnocie, która jest Kościołem. Jest to Kościół w skali mikroskopowej. Podobnie jak fizycy czy chemicy w atomie umieją dostrzec model kosmosu, a równocześnie jego najmniejszą cząstkę, jak biolog próbuje w genach dostrzec zakodowane dzieje całego organizmu, tak w naszej wspólnocie przy ołtarzu, we wspólnocie eucharystycznej, jest obecny cały Kościół. Ta nasza wspólnota jest modelem całego Kościoła i jest miejscem spotkania i przeżywania tajemnicy Kościoła. Wszystkie elementy Kościoła, o których mówiłem na przestrzeni ostatnich miesięcy, są obecne w naszej wspólnocie.

Wspólnota eucharystyczna jest powszechna. Zwróćmy uwagę na to, że przy ołtarzu jest miejsce dla dziecka, nawet takiego, które niewiele rozumie z tego, co się tu dzieje, i dla człowieka, który liczy sto lat. Powszechność uwidacznia się w tym, że przy ołtarzu znika różnica między mężczyzną i kobietą, przed Bogiem jesteśmy równi. Tu jest miejsce dla człowieka zdrowego i chorego, jest miejsce dla olimpijczyków ze złotymi medalami i dla kalekiego człowieka. Tu jest miejsce dla laureata nagrody Nobla i dla tego, kto nie umie pisać ani czytać. Siedzimy obok siebie i czujemy się braćmi. Tu jest miejsce dla największego grzesznika i dla największego świętego. To jest wspólnota otwarta dla każdego.

Każda wspólnota eucharystyczna przekracza wszystkie bariery przynależności narodowej, rasowej, społecznej, wiekowej. To jest jedyna wspólnota na świecie, otwarta dla każdego. Jest tak powszechna. Do teatru nie pójdzie człowiek, który nie widzi; do filharmonii człowiek, który nie słyszy; ileż to sal może być dostępnych tylko i wyłącznie za bilety, biedny do nich nie wejdzie. Kościół jest otwarty dla każdego. Nie ma wspólnoty tak powszechnej, jak wspólnota eucharystyczna. Ten wymiar naszej wspólnoty trzeba dostrzec.

Kościół jest jeden, bo Eucharystia jest jedna. Jest jedna i ta sama wtedy, kiedy celebruje ją osobiście papież, i wtedy, kiedy sprawuje ją kapłan przy łożu chorego. Jest identyczna w Krakowie, w Korei i na Alasce. Ta sama, jedna, zmienia się tylko oprawa zewnętrzna, szaty liturgiczne, śpiewy, melodie, ale sama istota Eucharystii jest ta sama. Ona też jest jednym z najpiękniejszych znaków jedności, którym posługuje się ludzkość. Jest jedna również w aspekcie dziejowym. Ta sama Eucharystia sprawowana przez św. Pawła, św. Augustyna, w tej samej Eucharystii uczestniczył św. Franciszek, ta sama Eucharystia podawana przez dwadzieścia wieków. Znak jedności i twórcza moc. Ona łączy małżonków w sakramentalnym związku, ona łączy rodziny, ona jest najskuteczniejszym spoiwem jednoczącym ludzi.

Przychodzimy na Mszę świętą, podchodzimy do ołtarza po to, aby zjednoczyć się z Bogiem, ale wcześniej próbujemy się pojednać z naszymi braćmi. W wielu chrześcijańskich rodzinach jest taki zwyczaj, że w niedzielę, już po ubraniu się, kiedy domownicy mają wyjść na Eucharystię, mąż przeprasza żonę, dzieci przepraszają rodziców. Eucharystia tworzy jedność. Nie zawsze ta jedność jest przeżywana wzajemnie, ale ten, kto przychodzi do kościoła, musi umieć przebaczyć i pojednać się ze swoimi bliźnimi, nawet jeśli oni na to pojednanie nie czekają. On musi być pojednany. Eucharystia jest znakiem jedności i mocą jednoczącą ludzi.

Nasza wspólnota jest apostolska. Ten pochodzący od Chrystusa łańcuch rąk, o którym mówiłem, rąk spoczywających kolejno na głowach biskupów, sięga naszej wspólnoty. Na moją głowę biskup krakowski, wówczas kardynał Wojtyła, złożył swoje ręce, przekazując mi kapłańską, apostolską władzę sprawowania Eucharystii. Jako kapłan, będący tu przy ołtarzu z wami, pomagam w odkryciu tajemnicy apostolskości Kościoła. Eucharystia zawsze rodzi się w kapłańskich rękach i kapłan przypomina apostolskie pochodzenie Kościoła.

Gdyby tu był biskup i z nami sprawował Eucharystię, to mielibyśmy jeszcze jeden wspaniały dar, którego bez niego nie posiadamy. Biskup mógłby wyświęcić na kapłana kogoś z naszej wspólnoty. On posiada tę władzę, ja jako kapłan jej nie mam. Gdyby biskup wyświęcił kogoś z was na kapłana, wtedy umożliwiłby powstanie nowej eucharystycznej wspólnoty. Kościół w ten sposób się rozrasta. Tylko tej jednej władzy tu przy ołtarzu nie posiadamy. Możemy jednak wychować w naszej wspólnocie człowieka, na którego biskup włoży swoje ręce, i w ten sposób przyczyniać się do wzrostu Kościoła, do powstawania nowej wspólnoty eucharystycznej.

Nasza wspólnota jest święta. Jest święta, bo zostaliśmy ochrzczeni: jest święta, bo w jakiejś mierze w sercu każdego z nas jest wiara. Jest święta, co przypomniałem na samym początku, kierując do was słowa: "Miłość Boga Ojca, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym, niech będą z wami wszystkimi". Bóg w Trójcy Świętej jest z nami. Ta wspólnota jest święta, ponieważ za chwilę będziemy świadkami uświęcenia chleba i wina. Odkąd Chrystus będzie obecny wśród nas pod postaciami chleba i wina, znajdziemy się w zasięgu szczególnego oddziaływania Jego świętości.

Eucharystia jest jak pierwiastek promieniotwórczy emitujący Boską energię. Zostaniemy napromieniowani nią w takiej mierze, w jakiej potrafimy otworzyć swoje serce. Podejdziemy do Komunii, aby ten Boży pierwiastek włożyć w swoje serce, wyjść na ulicę, wrócić do domu i promieniować świętością samego Boga. Po to tu przyszliśmy, nic innego nie było celem wejścia do świątyni, tylko podejście do tego źródła potężnej Bożej energii, która promieniuje z Eucharystii i wypełnia nas swoją świętością.

Niewielu chrześcijan rozumie te Boskie wymiary wspólnoty zgromadzonej przy ołtarzu. Zależy to od głębi naszej wiary. Jeśli człowiek posiada słabą wiarę, dostrzega tylko ludzkie wymiary tego spotkania, a więc idę, bo muszę, jestem podporządkowany wymogom prawa. Jestem obecny, bo się boję grzechu. W takim podejściu dostrzegamy najczęściej słabości wspólnoty ołtarza. Dziecko przeszkadza, człowiek, który nie bardzo słyszy, zachowuje się tak, że będzie nam utrudniał modlitwę, kapłan nie dba o estetykę znaków itp. W takiej sytuacji człowiek zaczyna się denerwować, a nawet ma pretensje, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Oto niebezpieczeństwo zatrzymania się na samym opakowaniu.

Jeśli jednak zobaczymy oczami wiary naszą wspólnotę, którą zgromadził tu sam Bóg, wtedy odkryjemy wielkie bogactwo tajemnicy powszechności, jedności, apostolskości, a przede wszystkim świętości Kościoła. Wtedy człowiekowi już ludzkie wymiary wspólnoty nie przeszkadzają. Jest nastawiony na Chrystusa, na to, aby zbliżyć się jak najbardziej do Niego i wyjść ubogaconym, mieć moc i siłę do twórczego przeżycia całego tygodnia.

Pieśń wdzięczności

Podchodzi do mnie człowiek z ciekawą prośbą. Dopiero co zapłaciłem za prąd elektryczny, zapłaciłem dużo pieniędzy i nagle sobie uświadomiłem, że nigdy nie zapłaciłem za ten prąd, za to źródło energii, z którego korzystam przez całe życie. Mam ponad pięćdziesiąt lat, ale ani razu nie powiedziałem Bogu: "dziękuję" za słońce. Niech ksiądz złoży ofiarę dziękczynną Bogu za słońce, dzięki któremu rozwija się na ziemi wszelkie życie.

Rozradowałem się, ponieważ ten człowiek dostrzegł jeden z milionów elementów stworzonego świata. Zauważył dar, którego przez tyle lat nie potrafił odkryć, mimo że korzystał z niego codziennie. Dostrzegł wielkość daru i dostrzegł Boga - Dawcę daru. To jest ważny etap w rozwoju człowieka, gdy zaczyna rozumieć, dlaczego autor natchniony opis każdego dnia dzieła stworzenia kończy zdaniem: a widział Bóg, że było dobre, zaś opis stworzenia człowieka i ukończenia dzieła podsumowuje stwierdzeniem: a widział Bóg, że wszystko było bardzo dobre.

Trzeba dużo dojrzałości, zanim człowiek odkryje, że cały wspaniały świat razem z człowiekiem jest bardzo dobry. Nie był, lecz jest bardzo dobry, jest wspaniały, jest zdumiewająco piękny. Trzeba to odkrywać szczegół po szczególe. Kiedy autor natchniony opisuje szczegóły, mówi, że są dobre, ale kiedy mówi o całości, stwierdza, że jest bardzo dobra. Piękno harmonii całości jest o wiele wspanialsze, aniżeli piękno jednego szczegółu. Św. Augustyn, który wielokrotnie komentuje opis stworzenia świata, powiada, że piękna jest ręka, ale bardzo piękna jest dopiero wtedy, kiedy zobaczymy ją w całym ciele; że piękne i niezwykle ciekawie jest zbudowane oko, ale bardzo piękne jest wtedy, kiedy zobaczymy jego funkcję w całym ciele.

Dopiero ten, kto potrafi spojrzeć na całość, dostrzeże, że dzieło Boga jest dobre i piękne. Umiejętność dostrzeżenia wielkiego dzieła Bożego świadczy nie tylko o dojrzałości człowieka, ale o wysokim stopniu jego religijności. Wtedy dopiero człowiek zaczyna autentycznie dziękować, to wtedy odkrywa, że pięćdziesiąt lat korzystał ze słońca, a nigdy nie dziękował za to wspaniałe źródło energii.

Taki człowiek stopniowo odkrywa bogactwo własnego życia. Dziękuje za rodziców, za dom, za serce matki, serce ojca. Czasami jego wspomnienia rodzinne mogą być smutne, ale bogactwo domu, bogactwo lat, które są za nim, jest tak niesamowicie wielkie, że to, co było niedoskonałe, jest stosunkowo maleńkim procentem drogocennej całości. To zło próbuje nas zatrzymać przy tym, co bolesne, co słabe, przy tym, co nas zraniło. Ale kiedy się obiektywnie oceni swoje życie, serce natychmiast zaczyna śpiewać Magnificat za miliony darów, jakie składają się na każdy rok naszego życia.

Dziękczynienie jest potrzebą ludzkiego serca, człowiek staje się szczęśliwy dziękując, dostrzegając bogactwo Bożych darów i umiejąc za nie dziękować Bogu. Dlatego spotkanie przy ołtarzu jest zawsze dziękczynieniem. To jest spotkanie ludzi, którzy chcą Bogu dziękować. Przynajmniej raz w tygodniu chcą podejść do ołtarza, by świadomie dziękować za słońce, wodę, ziemię, chleb; za to, że nogi przyniosły ich do kościoła; za ręce, które pracują; za serce, które bije; za spotkanych ludzi, za każdą godzinę minionego tygodnia.

Przychodzimy, by szczególnie podziękować za to, co Zbawiciel dla nas uczynił. Nawiążę do św. Augustyna, który pięknie ukazuje, na czym polega wdzięczność chrześcijanina. On odkrył nie tylko bogactwo darów, jakim jest wspaniały wszechświat, ale odkrył również bogactwo miłosierdzia Bożego i Jego łaski wobec człowieka. Św. Augustyn powiada, że Pan Bóg stworzył wiele natur, które są poukładane w piękną hierarchię, to jest mniej więcej tak jak złoto, srebro, ołów. Wartość złota jest jednak większa niż srebra, wartość srebra większa niż ołowiu. Ale Bóg nie tylko stworzył różne natury, ale w każdej z nich ukształtował inne, wspaniałe arcydzieła. Przepiękny puchar ze złota jest podziwiany nie tylko z racji wartości samego kruszcu, ale i artyzmu, który nadał kształt złotu. Może się jednak zdarzyć, że wspaniały puchar ze srebra jako dzieło sztuki będzie tysiące razy bardziej wartościowy aniżeli nieukształtowana bryła złota.

Św. Augustyn powiada, że z rąk Pana Boga wyszły wspaniałe arcydzieła, a na dole był słaby człowiek ze słabego materiału, ulepiony z ziemi, ale był Bożym arcydziełem. W pewnym momencie te wielkie arcydzieła ze złota odwróciły się od Boga i stopiły w bryłę, straciły nadany przez Boga kształt. Na tym polegał upadek anioła. Wprawdzie z punktu widzenia wartości "materiału" on ciągle jest tysiące razy więcej wart niż człowiek, bo człowiek jest z ziemi, ale człowiek jako arcydzieło stworzone przez Pana Boga nie stracił swego piękna.

I właśnie dlatego, że nie stracił, jest wyniesiony ponad bryłę złota, która powstała z pięknego pucharu. Gromadzimy się przy ołtarzu, aby podziękować Panu Bogu za to, że pochylił się nad nami, gdyśmy się rozsypali, i na nowo nas ukształtował. On chce nas przenieść do nieba jakby dla upokorzenia wszystkich inteligentnych duchów, by powiedzieć: z ziemi jest to arcydzieło, ale będzie wyżej od was wszystkich, dlatego że Mi zawierzyło. To jest wielkość łaski.

My, którzyśmy doświadczyli miłosierdzia Bożego, którzyśmy przez łaskę wiary odzyskali i udoskonalili swój kształt Bożego arcydzieła, mimo iż z punktu widzenia natury jesteśmy zbudowani z taniego materiału, zostajemy przez Pana Boga wyniesieni ponad wszelkie stworzenie. Chrześcijanin, który to odkrywa i przeżywa, jest wdzięczny Bogu. On doskonale wie, że ciągle jest naczyniem glinianym i wystarczy jedno stuknięcie, by się rozsypał. Wie też, że trzeba Bogu podziękować za każdy dzień, jeśli w nim nie uległ zniszczeniu, bo zło ciągle próbuje nas rozbić. Człowiek, który to odkrył, chce spotkać się we wspólnocie, która myśli podobnie, i chce dziękować Bogu nie tylko za wspaniały świat, za wielkość darów, ale chce dziękować Bogu za Jego nieskończone miłosierdzie.

Kościół to wspólnota ludzi na ziemi, która ma oczy otwarte na wielkość Bożych darów i która ustawicznie śpiewa Bogu hymn dziękczynienia. To zadanie Kościoła zostanie na wieki. Przez wieczność będziemy wielbić Boga za miłosierdzie i łaskę nam wyświadczoną.

Spotkanie przy ołtarzu to wielka pieśń dziękczynna wielbiąca Boga. Czy można taką pieśń zlekceważyć, opuścić, zaniedbać? Czy brak tej pieśni nie jest znakiem wygasającej wiary, ślepoty człowieka, odejścia od Kościoła i Boga?

Bogactwo Liturgii Słowa

Kościół jest miejscem spotkania Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem. Ostatnie nasze rozważania pozwalają nam odkryć, że sercem Kościoła jest wspólnota sprawująca Eucharystię. Dziś chciałbym zwrócić uwagę na niezwykłą mądrość, jaką Kościół zawarł w układzie Liturgii Eucharystycznej. Cała struktura Mszy świętej jest jednym z wielkich arcydzieł wypracowanych na przestrzeni wieków. Jest ona tak pomyślana, żeby pomóc człowiekowi w odkryciu i przeżyciu zarówno tajemnicy Kościoła, jak i tajemnicy pełnego zjednoczenia z Bogiem. Jesteśmy do tego stopnia przyzwyczajeni do Mszy świętej, że rutyna przeszkadza nam w odkrywaniu i pełnym przeżywaniu poszczególnych elementów, które składają się na bogactwo Liturgii Eucharystycznej. Od czasu do czasu trzeba przypomnieć sobie to bogactwo oraz odkryć na nowo sens poszczególnych elementów świętej Ofiary.

Pragnę dziś zatrzymać się na pierwszej części Mszy świętej, która w całości jest Bożą Ucztą. Wchodzimy do kościoła i na progu sługa samego Boga, ustanowiony przez Niego kapłan, wita nas słowami: "Pan z wami" lub "Miłość Boga Ojca, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa i dar jedności w Duchu Świętym niech będą z wami wszystkimi". To pozdrowienie zmierza do uświadomienia wszystkim, że stanowimy Zgromadzenie Święte, że spotykamy się w Imię Boga.

Następnie, ponieważ zostaliśmy zaproszeni do wspaniałego pałacu i znajdujemy się w przedpokoju, ten sam sługa wzywa nas do spojrzenia na siebie. Podprowadza nas do lustra. Za chwilę bowiem mamy przekroczyć próg salonu, gdzie czeka nas Gospodarz. Kapłan wzywa do aktu pokutnego. Trzeba w nim odkryć, kim rzeczywiście jesteśmy, w jakim stopniu jesteśmy przygotowani do spotkania z Bogiem. Trzeba przez chwilę uważnie spojrzeć na siebie. Dla jednych jest to chwila niezwykle uroczysta, dlatego że są przygotowani, jak żołnierz w galowym stroju czy dama, która przygotowywała się długo na uroczyste przyjęcie. Dla innych może to być spojrzenie człowieka chorego, w gipsie, w piżamie, który został wprawdzie zaproszony, ale jest wewnęrznie połamany i w tym lustrze prawdy widzi siebie takim, jakim jest.

To autentyczne spojrzenie na siebie jest istotne i należy do podstawowych elementów życia religijnego. Wezwanie kapłana jest połączone z chwilą milczenia, ponieważ każdy winien skupić się przed lustrem, by zobaczyć siebie, by nie przeoczyć nawet najmniejszej niedoskonałości. Dlatego po wezwaniu do aktu pokutnego jest przewidziana chwila ciszy. Nie trwa to jednak długo, ponieważ zostaliśmy zaproszeni przez samego Boga, nie wolno więc zatrzymywać się na sobie.

Kapłan wzywa do przejścia do salonu i w tym momencie, kiedy przekraczamy jego próg, wita nas Gospodarz. To spotkanie na progu salonu jest połączone z wielką radością wchodzących, wyśpiewaną w hymnie "Chwała na wysokości Bogu". Ten hymn radości odwraca uwagę od nas i koncentruje ją już na Bogu w Trójcy Jedynym, Ojcu, Synu i Duchu Świętym. Odtąd już nasza uwaga winna być skoncentrowana całkowicie na Gospodarzu. Z punktu widzenia psychologicznego to przejście jest ważne.

Są tacy, którzy przychodzą do ołtarza i nie potrafią nawet popatrzeć na siebie, ciągle zajmują się tym, co zostawili na ulicy czy w domu. Weszli do przedpokoju, nie spojrzeli na siebie w lustrze prawdy i nie potrafią odkryć, jak wielkie czeka ich spotkanie. Inni zatrzymują się tylko na sobie. Msza święta się kończy, a oni ciągle patrzą na siebie, płaczą nad sobą, rozdzierają swoje szaty. To ci, którzy nie przeszli z aktu pokutnego do wyśpiewania "Chwała na wysokości Bogu". Wielki błąd. Proszę zwrócić uwagę na to, że w Mszy świętej, która mniej więcej mieści się w sześćdziesięciu minutach, czas zatrzymania się na sobie jest stosunkowo bardzo krótki. Dlatego, że w czasie Świętej Ofiary człowiek nie może być w centrum uwagi. W centrum uwagi jest Bóg i dlatego hymn "Chwała na wysokości Bogu" ma nas wyprostować i skoncentrować uwagę już wyłącznie na samym Bogu.

Po tym hymnie Gospodarz zaprasza do rozmowy. Rozpoczyna się Liturgia Słowa. On ma nam wiele do powiedzenia i pierwszy kieruje do nas słowo, jest ono zawarte w Piśmie Świętym. W niedzielnej liturgii czytamy cztery fragmenty z Biblii. Dwa ze Starego Testamentu, drugim jest zawsze Psalm, i dwa z Nowego Testamentu. Szczególne miejsce zajmuje tu Ewangelia. Jest to słowo Boga skierowane do każdego z nas w tej konkretnej sytuacji, w jakiej gromadzimy się przy ołtarzu.

Umiejętność otwarcia serca na to słowo, wysłuchania go ze skupieniem i odkrycia, co w tym Słowie jest dziś adresowane do mnie, decyduje o owocności spotkania z Gospodarzem. Trzeba uważać, byśmy nie popełnili nietaktu, zajmując się zupełnie czym innym, nie słuchając przemawiającego do nas Boga. Słowo Pisma Świętego jest trudne, niektóre jego fragmenty są bardzo trudne, co mobilizuje do ciągłego szukania i pogłębiania religijnej wiedzy.

Warto pamiętać, że wszelkie nauczanie w Kościele jest skoncentrowane na nauczaniu liturgicznym. Cała katecheza prowadzi do tego, byśmy dobrze rozumieli słowo Boże. Rekolekcje i wszystkie publikacje, które mają pieczęć aprobaty Kościoła, za cel stawiają sobie podprowadzenie do pełniejszego zrozumienia słowa Bożego.

Druga część Liturgii Słowa to kazanie. Jest ono próbą ukazania, jak słowo Boże odpowiada na sytuację, w której się aktualnie znajdujemy. Kaznodzieja ma przekazać z bogactwa Objawienia to, co jest najbardziej potrzebne słuchaczom w chwili obecnej. Ta aktualizacja zależy od niego. Kazanie jest wynikiem ścisłej współpracy mówiącego i słuchaczy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, w jakiej mierze wy stawiacie wymagania, wasza postawa i sposób słuchania zmusza nas do odpowiedzi na wasze zapotrzebowanie. Kazanie to nasze wspólne dzieło, bo wspólnie usiłujemy zobaczyć, co dziś jest ważne, aktualne, co z całego bogactwa zawartego w Piśmie Świętym i Tradycji może nas szczególnie ubogacić.

Jest jeszcze jeden element Liturgii Słowa, zalecany przez Sobór i nie zawsze wprowadzany w życie. Chodzi o odbiór usłyszanego słowa. Dlatego po kazaniu jest potrzebne pewne wyciszenie, chwila milczenia, by słowo, które zostało przekazane, zostało indywidualnie przyjęte. Skuteczność spotkania ze słowem Bożym w dużej mierze zależy od tego wyciszenia.

Niedaleko mego domu rodzinnego był kołodziej. Ciągle u niego byli ludzie. Przychodzili nie tylko w sprawach czysto zawodowych, aby zrobił dobre koło, ale również, aby z nim porozmawiać. Zawsze mnie zastanawiało to, że on sam był małomówny, a ile razy weszło się do jego warsztatu, ktoś z nim rozmawiał. On pracował i słuchał, czasem stawiał pytanie, milczał i dalej pracował. Niekiedy pytano go: Józefie, co robicie?, a on odpowiadał: myślę nad tym, co usłyszałem. Myślał i dopiero po pewnym czasie dawał odpowiedź. Dziś po wielu latach rozumiem, że do tego człowieka przychodzili ludzie dlatego, że on potrafił ich wysłuchać. On przyjmował to, co powiedzieli, a później ukazywał właściwą drogę rozwiązywania ich problemów. Józefie, co robicie? - "myślę".

Słowo Boże przekazane przy ołtarzu wymaga przyjęcia, zastanowienia, indywidualnego potraktowania. Jak długo czytam i wyjaśniam wam słowo Boże, jestem podobny do tego, który stawia na stół wiele potraw. Można siedzieć przy stole i obserwować samo napełnianie stołu, nic nie jedząc. W pewnym momencie kończy się podawanie słowa Bożego i mówimy "Wierzę w Boga Ojca" i już nie ma czasu na jedzenie, a trzeba przynajmniej po jedną porcję sięgnąć i spożyć ją, przyswoić sobie. Dlatego do całości Liturgii Słowa należy chwila milczenia. Tak było w Kościele na przestrzeni wieków. W starożytnym Kościele kazania trwały długo, dwie, trzy godziny, a mimo to zachowywano chwilę milczenia. Może tu należałoby szukać źródła skuteczności słowa Bożego przekazywanego w starożytnym Kościele. Oni mieli czas na jego przyjęcie.

Głoszenie słowa Bożego to odpowiedzialna funkcja. Kapłan jest odpowiedzialny za przekaz prawdy Bożej, jest odpowiedzialny za to, by w formie czystej przekazywać naukę Boga, a nie ludzi, a więc nie naukę współczesnych filozofów, psychologów, socjologów, polityków. To ma być słowo Boże. Jest również odpowiedzialny za czas. Czas zawsze jest cenny, a przy ołtarzu niezwykle cenny. Proszę sobie uświadomić, że kazania, przez dziesięć minut, słucha sześćset osób i gdyby te dziesięć minut było zmarnowane, to w sumie mamy stratę stu godzin, bo każdy słuchacz traci dziesięć minut. Jest to olbrzymia odpowiedzialność, zamiast pustego mówienia lepiej byłoby przeznaczyć ten czas na modlitwę.

Ludzkie dary w Bożych rękach

W ostatnim rozważaniu zwróciłem uwagę na to, że przychodząc do ołtarza, aby wziąć udział w świętej Ofierze, korzystamy z zaproszenia, jakie skierował do nas sam Gospodarz Wieczernika, Jezus Chrystus. Odpowiadamy na to zaproszenie, chcąc wziąć udział w uczcie razem z Bogiem. Zasygnalizowałem, że na samym początku ma miejsce akt pokutny, który porównałem do wejścia do przedpokoju, gdzie jest ustawione lustro i trzeba w nie przez moment spojrzeć, aby zobaczyć siebie w prawdzie. Trwa to krótko, bo w Wieczerniku nie można zatrzymywać się na sobie, trzeba zatrzymywać się na Gospodarzu. Z przedpokoju przechodzimy do salonu, gdzie następuje uroczyste powitanie Gospodarza, jest nim hymn "Chwała na wysokości Bogu", odtąd nasza uwaga jest skoncentrowana na Bogu, na tajemnicy Trójcy Świętej.

W salonie Bóg kieruje do nas swoje Słowo. Czas pobytu w tym salonie dzieli się na trzy części: słuchamy słowa Bożego, zawartego w Księgach Pisma Świętego, aktualizujemy słowo Boże w kazaniu i przez chwilę milczenia próbujemy to słowo przyjąć i zatrzymać u siebie.

Jakie są dalsze dzieje gości zaproszonych przez Chrystusa do Wieczernika? W odpowiedzi na usłyszane słowo Boże wyznajemy wiarę. Czynimy to nie tylko ustami, ale i sercem, dlatego wyznanie wiary jest w liczbie pojedynczej. "Wierzę w jednego Boga".

Po wyznaniu wiary Pan Bóg słucha naszych najbardziej aktualnych próśb. Jest to tak zwana Modlitwa Wiernych. Mówimy Bogu o tym, co jest aktualne w świecie, w Kościele, w narodzie, w diecezji i w naszej wspólnocie. Ta modlitwa powinna być, jeśli to możliwe, przygotowywana przez uczestników, a nie przez kapłana. Po Modlitwie Wiernych rozpoczyna się Ofiarna Uczta.

Zajmujemy miejsca przy stole i podajemy dary. Ponieważ jesteśmy zaproszeni na ucztę, niesiemy swoje dary. Chcemy mieć w tej uczcie swój udział. Nie chodzi tu o prezent, lecz o dar stołu, który ma wyrazić naszą radość i wdzięczność za zaproszenie. Tym darem jest chleb i wino. Chleb jest symbolem naszego życia, a więc tego, co mamy najcenniejsze. Życie na ziemi jest skoncentrowane wokół troski o chleb. Dar ten przynosimy, wiedząc, że potrafimy nim rozradować wszystkich uczestników, że po ten dar sięgnie każdy siedzący przy stole. Gdyby Bóg nie stał się człowiekiem, sam nie potrzebowałby chleba. Bóg nie ma potrzeby jedzenia. Odkąd jednak Syn Boga stał się Człowiekiem i zasiadł z nami przy stole, zna z doświadczenia smak chleba i wina i można w Jego ręce złożyć te nasze ludzkie dary, wiedząc, że On również razem z nami będzie je spożywał. To jest piękny dar. Wśród wszystkich darów, jakie można przynieść dla kogoś, kogo się kocha, najwymowniejszym darem jest dobry chleb.

Symbolika wina jest nam również znana, to znak naszej radości. Przy uroczystym spotkaniu chcemy mieć wino, bo owocem mądrze używanego alkoholu jest radość. Kiedy uwzględnimy proces powstawania wina (u nas nie ma winnic, i obraz jest mało czytelny), to odkryjemy, że wino powstaje w tłoczni przez niszczenie gron. One muszą być miażdżone po to, aby wydały sok. Ten obraz powstawania wina w Starym Testamencie i w całej kulturze śródziemnomorskiej łączono z cierpieniem. Dlatego kielich wina jest symbolem radości i cierpienia. Przynosimy dar wina, składamy w ręce Gospodarza, czyli Chrystusa, wyrażając zarówno swoją radość, jak i cierpienie, często nie tylko swoje, ale wielu bliskich.

Przy ołtarzu chleb składamy na patenie. Warto zwrócić uwagę na to, że z punktu widzenia praktycznego ta patena ma dwa wymiary. Jeden - to ta mała, złocona, na której spoczywa chleb; drugi, większy to taca. Chcąc umożliwić nam osobisty udział w świętej Ofierze, w przyniesieniu swojego własnego daru, sługa ołtarza wychodzi i podchodzi do każdego, i kto chce, może część swojego trudu, swojej pracy, część swojego chleba złożyć na tę tacę.

Kiedy wasz pieniądz jako ofiara spocznie na tacy, staje się świętym i nie może być wykorzystany do żadnych innych celów, tylko do celów świętych. Wasze pieniądze złożone na tacy są wykorzystane na utrzymanie kościoła, zapłatę za prąd elektryczny, świece, szaty liturgiczne, odnowienie kościoła, utrzymanie czystości kościoła, ogrzewanie. Sami dobrze wiecie, ile jest wydatków związanych z utrzymaniem takiego dużego obiektu sakralnego. Te pieniądze nie mogą być wykorzystane inaczej. Część z nich z polecenia biskupa jest przeznaczona na wielkie dzieła Kościoła, na misje, budowę kościołów, na utrzymanie seminarium, gdzie kształcą się księża, na katolickie uczelnie. Żaden kapłan nie może z tacy wziąć na swoje utrzymanie ani złotówki. To jest ta wasza patena, na której składacie część swojego chleba, swojej pracy, swojego trudu.

Na dar związany z ołtarzem składa się jeszcze jedna ofiara, ofiara indywidualna człowieka, który zamawia Mszę świętą w wybranej przez siebie intencji. Cieszę się, że coraz częściej przynosicie intencje, które są nie tylko waszymi osobistymi, ale dotyczą wspólnoty. Dostrzegacie, że ta ofiara jest nie tylko indywidualna, lecz obejmuje wszystkich. Te pieniądze złożone na ręce kapłana, kiedy zamawiacie Mszę świętą, w dużym procencie pozostają do dyspozycji kapłana. Ponieważ w Polsce po wojnie duchowieństwo nie miało żadnych innych źródeł utrzymania, ustalono, z wielkim zrozumieniem wiernych, że ofiara na Mszę świętą będzie wynosiła mniej więcej tyle, ile wynosi przeciętne dzienne utrzymanie człowieka, to jest jedną trzydziestą średniej pensji. Oczywiście ofiara może być wyższa i niższa, ale mniej więcej taka jest miara.

Chciałbym wyraźnie podkreślić, że ofiarowanie, ważna część Mszy świętej, mówi nam o tajemnicy Kościoła, który ciągle ofiaruje Bogu to, co ludzkość otrzymuje od Niego.

Proszę zatrzymać się przy pytaniu: co ja dziś przyniosłem do ołtarza, jaki jest mój dar? W jakiej mierze rozumiem oddanie Bogu w ofierze części swojej pracy.

Własne miejsce przy Bożym Stole

Od kilku tygodni odkrywamy tajemnicę Kościoła obecną w Wieczerniku. Zaproszeni jesteśmy na ucztę przez samego Chrystusa. Ostatnio mówiłem o składaniu na ręce Gospodarza naszych ludzkich darów, o symbolice chleba oraz wina. Jezus Chrystus, który jest w Wieczerniku Gospodarzem, przyjmuje te dary i zaprasza nas do zajęcia miejsca przy stole.

Chcąc uchwycić coś z tajemnicy nieba, o której mówi Chrystus w Wieczerniku, trzeba dostrzec trzy prawdy. Pierwszą jest prawda o domu. Niebo to ojcowski dom. W sercu każdego człowieka istnieje pragnienie rodzinnego domu. Niebo to taki rodzinny dom. W tym domu każdy z nas ma mieszkanie. Jest to druga prawda, którą trzeba zauważyć. Jezus jasno powiada: Idę przygotować wam miejsce ... w domu Ojca mojego jest mieszkań wiele. Każdy człowiek potrzebuje do szczęścia własnego mieszkania. Chodzi o to wyjątkowe miejsce w domu, gdzie tylko on jest panem. Trzecia prawda dotyczy naszego miejsca przy stole. W domu jest wspólny stół, rodzinny stół, i każdy ma wyznaczone przy nim miejsce.

Ołtarz, przy którym się gromadzimy, jest stołem nieba, dotykającym ziemi. To jest ten stół niebieski. Przy tym stole każdy z nas ma swoje własne miejsce. Jeśli ktoś - zaproszony w niedzielę na ucztę przez samego Chrystusa - nie przyjdzie, nie zajmie tego miejsca, to ono zostaje puste. Nikt tego miejsca nie zajmie. Kimkolwiek jest nieobecny, może być usprawiedliwiony tylko przez samego Gospodarza. Natomiast nie może się nigdy usprawiedliwiać sam. Jeśli chce to uczynić, popełnia nietakt. Gospodarz usprawiedliwia, gdy człowiek jest faktycznie chory, czyli nie wychodzi z domu, gdy służy swoją pracą innym, jak np. lekarze, kierowcy autobusów, lotnicy, marynarze itp.

Jeśli ich praca obejmuje cały dzień, są przez Boga usprawiedliwieni. Może się zdarzyć potrzeba uczestniczenia np. w akcji ratunkowej. Ktoś idąc do kościoła, jest świadkiem wypadku i może zaangażować się przez najbliższe godziny w udzielanie pomocy, zostaje wówczas usprawiedliwiony przez Gospodarza. Jak człowiek zaczyna się tłumaczyć, że z takich czy innych powodów nie mogł być obecny na Mszy świętej, popełnia błąd. Trzeba zapytać wprost Boga, czy usprawiedliwia moją nieobecność.

W tej sytuacji świadome i dobrowolne zrezygnowanie z podejścia do stołu, do którego zaprasza nas Chrystus, jest wyraźnym znakiem zanikającej wiary. Jest to bowiem lekceważenie zarówno wspólnoty, która gromadzi się przy ołtarzu, czyli Kościoła, i jest to znak lekceważenia samego zapraszającego Gospodarza, Jezusa Chrystusa. Trzeba więc odkryć wartość tego swojego miejsca przy ołtarzu, który jest stołem Królestwa Niebieskiego. Kto nie odkrył tego miejsca, stosunkowo łatwo, pod byle pretekstem, potrafi zrezygnować z obecności na Świętej Uczcie.

Skoro zajmujemy już swoje miejsca - a dokonuje się to w czasie ofiarowania, po złożeniu darów w ręce Gospodarza - sam Jezus Chrystus, przyjmując te dary, stawia na stole swoje dary. Tu dzieje się rzecz zdumiewająca. Jezus nie dokłada do naszych darów, do naszego chleba, do naszego wina jeszcze swojego Boskiego daru, tylko te nasze dary swoim Boskim słowem przemienia. Tak jakby chciał powiedzieć, byłem przy waszym stole, kiedy mieszkałem z wami na ziemi, i wiem, jak dobry jest wasz chleb, który jednak nie ratuje od śmierci, wiem, jak dobre jest wino, ale i ono nie ratuje od śmierci. Pragnę podać wam pokarm, który ma smak waszego chleba i wina, który jednak daje gwarancję zmartwychwstania, czyli pokarm dający nie życie doczesne, ale życie wieczne.

Jesteśmy więc w czasie Mszy świętej świadkami tego skutecznego działania słowa Bożego. Chleb jest tak "posłuszny" Bogu, że wtedy, kiedy Chrystus wypowiada nad nim słowa: to jest Ciało Moje, przestaje być chlebem i staje się Ciałem Jezusa Chrystusa, podobnie jest z winem. Te dary są idealnie "posłuszne" Bogu, dlatego łatwo jest je przemienić. Trudniej to uczynić z nami. Bóg nad nami wielokrotnie wypowiadał słowa przemienienia, ale ponieważ mamy wolną wolę, to Bóg o tyle nas przemienia, o ile wolna wola otwiera się na to przemienienie. Proces naszej przemiany trwa całe życie i idzie opornie. Moment przeistoczenia jest zawsze wezwaniem do odkrycia tej wielkiej prawdy, że Bóg zgromadził nas wokół swojego stołu po to, aby nas przemienić, uświęcić, podnieść, tak jak przemienia chleb i wino.

Pan Jezus, który w ostatnim przed swoją śmiercią spotkaniu z Apostołami przy stole ustanawiał Najświętszą Ofiarę, czyni z niej sakramentalny znak. I jak w soczewce skupia w Wieczerniku, w czasie przeistoczenia, dzieje i pragnienia świata. Swoje własne dzieje i nasze. Bogactwo tego, co się dokonuje w Wieczerniku, jest tak wielkie, że nikt nie potrafi go objąć. Okna Wieczernika wychodzą równocześnie na dramat Golgoty, krzyża, na fakt Zmartwychwstania, Wniebowstąpienia, Zesłania Ducha Świętego. To wszystko w sposób sakramentalny ma miejsce w Wieczerniku, to wszystko dokonuje się w czasie przeistoczenia. Te wielkie tajemnice Jezusa Chrystusa, mające na celu nasze zbawienie, są obecne w prostych znakach chleba i wina, spoczywających w kapłańskich rękach, i są zawarte w wypowiadanych przez niego słowach. Przy ołtarzu zawsze przekraczamy czas i dotykamy wieczności. To, co w tych znakach jest zawarte, staje się naszym udziałem.

W tej sytuacji wspólnota zgromadzona przy ołtarzu objawia nam ten widzialny wymiar Kościoła. Tu również kiedy modlimy się wspólnie, sięgamy w Komunii po Eucharystię, odkrywamy Kościół od strony duchowej. Instytucjonalna, prawna strona Kościoła jest tu obecna, ale jest ona tak podporządkowana bogactwu ducha, że właściwie prawie nas nie rani, nie jest dla nas ciężarem. Tu jest instytucja, punktualnie zaczynamy Mszę świętą, wyznaczony czas, miejsce, dary, kapłan, to wszystko są elementy instytucjonalne, ale one wobec bogactwa ducha, które tu jest, schodzą na drugi plan. Dlatego najpełniejszym i najdoskonalszym objawieniem tajemnicy Kościoła jest właśnie wspólne spotkanie przy ołtarzu.

Kończąc to dzisiejsze rozważanie, pragnę postawić dwa pytania, które pomogą w głębszej refleksji nad tajemnicą Mszy świętej.

W jakim stopniu znamy wartość i godność naszego miejsca przy ołtarzu? To jest wielki skarb, mieć swoje miejsce przy Bożym stole.

Czy przychodzę do ołtarza po to, aby umożliwić Bogu pełniejszą przemianę mojego życia? Albowiem jak przemienia On chleb i wino, tak pragnie przemieniać moje serce.

Boże dary w rękach człowieka

Zaproszeni przez samego Chrystusa od dłuższego czasu przebywamy w Wieczerniku, przeżywając objawienie tajemnicy Kościoła, której sercem jest Eucharystia. Ostatnio zwróciłem uwagę na przeistoczenie, w którym nasze ludzkie dary, chleb i wino, złożone w ręce Chrystusa, zostają przemienione w Jego Święte Ciało i w Jego Świętą Krew. Chrystus pragnie nas w Wieczerniku ugościć. Eucharystia to Jego pokarm. Cud Wieczernika ciągle trwa. Duch Święty nieustannie przemienia chleb i wino po to, aby karmić wszystkich, którzy gromadzą się wokół ołtarza. Za chwilę będziemy świadkami ponownego zstąpienia Ducha Świętego na chleb i wino, staniemy wobec faktu przeistoczenia po to, abyśmy przyjęli ten Boski pokarm.

Jaki jest cel tej Uczty, na którą Chrystus zaprasza do Wieczernika swój Kościół? Pragnie On, aby Jego wierni, którzy żyją na świecie, mieli siłę i moc do życia sprawiedliwego. Zadania nasze, ludzi wierzących, są trudne, mamy żyć sprawiedliwie w niesprawiedliwym świecie. Ten niesprawiedliwy świat jest blisko nas, jak kąkol obok pszenicy, aż do żniwa, aż do kresu dziejów. Wierność Bożemu prawu, wierność Bożym przykazaniom, godzina po godzinie, przez całe życie w tym niesprawiedliwym świecie urasta do czynu bohaterskiego i wymaga specjalnego Bożego wsparcia. Komunia święta, pokarm, który Chrystus podaje w Wieczerniku, gwarantuje tę pomoc potrzebną do przeżycia dnia, tygodnia, miesiąca i życia sprawiedliwie w niesprawiedliwym świecie.

Chodzi w tym nie tylko o bogactwo indywidualne, o moc, której potrzebuje każdy z nas, aby mógł dawać świadectwo swojej wiary tam, gdzie go Bóg postawi. Komunia święta karmi cały Kościół. Św. Paweł przypomina nam, że stanowimy Ciało Chrystusa. Każdy z nas jest komórką tego Ciała. W ciele ważną rolę odgrywa układ krwionośny, on bowiem roznosi pokarm. Nie każda komórka jest bezpośrednio podłączona do tego układu, ale każda komórka żyje pokarmem, który dostarcza krew całemu organizmowi. Podobnie jest w Kościele. Są ludzie, którzy przystępują do Komunii świętej często, i są ludzie, którzy przystępują stosunkowo rzadko, ale i oni żyją Eucharystią, tym Pokarmem, którym Chrystus karmi cały swój Kościół, o ile tylko trwają w łasce. Jeśli tylko komórka należy do organizmu, to żyje pokarmem, którego dostarcza układ krwionośny. To jest wielka tajemnica, my tego nie odkrywamy, nie dostrzegamy na co dzień, a jednak Kościół żyje Eucharystią, całe to Mistyczne Ciało Chrystusa jest karmione Boskim Pokarmem.

Wreszcie chodzi o kres naszego doczesnego życia. Przypomnę porównanie, do którego w różnych sytuacjach nawiązuję, a które najprościej ukazuje, czym jest pokarm Eucharystii dla nas. Jak dziecko żyje w łonie matki pokarmem, którego dostarcza krew matki, i tak dojrzewa aż do narodzin, tak Chrystus karmi nas swoją własną Eucharystyczną Krwią, abyśmy powoli dojrzewali w doczesności, jak w łonie matki, do godziny narodzin do świata wiecznego.

To podobieństwo można wyczytać z Ewangelii, w rozmowie Chrystusa z Nikodemem, kiedy to uczony w Piśmie pyta Mistrza, czy dorosły człowiek może wrócić do łona matki. To porównanie pozwala nam odkryć, o co chodzi w Pokarmie, jaki Chrystus przygotował w Wieczerniku. Podobnie jak dziecko, któremu odcięto dostęp do pokarmu w krwi matki, rodzi się martwe, tak i człowiek, który świadomie i dobrowolnie zrezygnowałby z Eucharystycznego Pokarmu, urodzi się do wieczności martwy, czyli niezdolny do przeżywania szczęścia wiecznego.

Warto w Eucharystii dostrzec niepojętą dla nas pokorę Jezusa. Bóg stał się nie tylko Człowiekiem, ale będąc już Człowiekiem i Bogiem stał się naszym Chlebem, aby być do naszej dyspozycji. Najgłębsze poniżenie, głębsze aniżeli na krzyżu. Oto Bóg Człowiek staje się Chlebem, oddaje się do naszej dyspozycji. Jest to jedno z największych wyznań miłości Boga do nas.

Przypomnę, że w Kościele z punktu widzenia praktyki istnieje droga rozwoju duchowego ujęta w relację do Eucharystii. Minimum to Komunia święta raz w roku. Ktokolwiek zrezygnuje z tej Komunii świętej, sam wyłącza się z życia Kościoła. Ta rezygnacja jest równoznaczna z grzechem ciężkim. Dlatego ciągle przypominamy, że katolik powinien przystąpić do Komunii świętej w okresie wielkanocnym. To jest minimum.

Normalne życie religijne rozwija się wtedy, kiedy człowiek uczestniczy w Eucharystii w każdą niedzielę. To jest praktyka, która pozwoli chrześcijaninowi przeżywać stosunkowo łatwo w duchu Ewangelii każdy dzień. Chodzi o niedzielny udział w Eucharystii połączony z Komunią świętą. To jest drugi etap rozwoju życia duchowego.

Trzecim etapem jest przejście na Komunię świętą nawet w tygodniu. Człowiek zaczyna znajdować czas na to, by w zwykłym dniu podejść do ołtarza i przyjąć Komunię świętą. Jest to potrzeba serca, która świadczy o przejściu w trzeci etap rozwoju życia religijnego. Ten zwyczaj przechodzi z reguły na codzienną Komunię świętą.

Sobór Watykański II odnawiając liturgię umożliwił dwukrotne przyjmowanie Komunii świętej w ciągu jednego dnia. Ma to miejsce wówczas, gdy drugie przyjęcie Komunii świętej, czyli pełne uczestniczenie w Mszy świętej, ma na uwadze wymiar społeczny. Uczestniczę w pogrzebie. Jestem na Mszy świętej za zmarłego. Pragnę przyjąć Komunię świętą i ofiarować w jego intencji. W niedzielę ktoś przychodzi drugi raz na Mszę świętą za syna lub ojca w trosce o ich zbawienie. Mówi wówczas Panu Bogu: "Panie, oni nie przyjdą, ale przyjmij mój udział w Mszy świętej z prośbą o łaskę nawrócenia dla nich". Wówczas można przystąpić do Komunii świętej dwa razy w ciągu dnia.

Dokonuje się to już na etapie odkrywania nie tylko wartości Eucharystii, ale również odkrywania tajemnicy Kościoła. Chodzi o intensywne życie w łasce, aby komórka, która jest obok nas, drugi człowiek, który nie jest podłączony do Eucharystii, jednak pośrednio przez nas uczestniczył w tym życiu. To jest dar Soboru Watykańskiego II. Trzeba jednak uważać, by rutyna nie niszczyła tego podejścia, by człowiek się nie przyzwyczaił do największej świętości, jaką jest Eucharystia, tak łatwo dla nas dostępna.

Wspólnota modlitwy

W naszej refleksji nad tajemnicą Kościoła zatrzymaliśmy się przez dłuższy czas nad wspólnotą zgromadzoną przy ołtarzu, nad tą wspólnotą, którą tworzymy. Jest ona najdoskonalszym obrazem, więcej, jest cząstką Kościoła Chrystusowego na ziemi.

Wiemy, że Kościół jest miejscem spotkania człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem. Dokonuje się to przez spotkanie sakramentalne w Eucharystii i przez modlitwę.

Zgromadziliśmy się przy ołtarzu, aby z całym Kościołem trwać na modlitwie. W tej modlitwie Bóg mówi do nas. To Jego słowo przemieni chleb i wino, to słowo pragnie przemienić również nasze serca. Modlitwa bowiem jest spotkaniem człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem.

Najczęściej mówimy o modlitwie w wymiarze indywidualnym. Wyższą jednak wartość posiada modlitwa wspólna, w której Bóg mówi do wspólnoty i wspólnota mówi do Boga. Dlaczego wyższą wartość? Dlatego, że człowiek został tak stworzony, iż do jego szczęścia jest potrzebne nie tylko odniesienie do Boga, ale i pełne odniesienie do drugiego człowieka. Nie uszczęśliwi człowieka samo spotkanie z Bogiem. Jest to wielki paradoks, ale taka jest prawda. Człowiek może być szczęśliwy tylko wówczas, kiedy w miłości spotka się z Bogiem i z drugim człowiekiem.

Te dwa odniesienia są tak ważne, że Chrystus ucząc nas modlitwy pozostawił na boku aspekt czysto indywidualny. Mówiąc Apostołom, jak winni zwracać się do Boga, ani w jednym zdaniu nie powiedział "Ojcze mój", tylko "Ojcze nasz", chleba naszego, winy nasze. Modlitwa została tak ustawiona przez samego Chrystusa, że jeśli ma być ewangeliczna, musi mieć na uwadze odniesienie do innych ludzi. Dlatego modlitwa wspólnoty jest doskonalszą i skuteczniejszą modlitwą aniżeli indywidualna. Msza święta, która ma zawsze na uwadze wspólnotę, jest szkołą modlitwy. Kto chce nauczyć się modlitwy, wystarczy, że raz w tygodniu będzie autentycznie uczestniczył w świętej Ofierze, sercem powtarzając za kapłanem słowa, które Kościół zanosi do Boga. Msza święta jako tak rozumiana modlitwa tworzy wspólnotę z Bogiem i wspólnotę z ludźmi. Eucharystia jest wspólnototwórcza, bo otwiera człowieka na Boga i na braci.

Spotkałem szczęśliwych małżonków, którzy wracali po Mszy świętej z okazji 40-lecia małżeństwa. Odpowiadając na moje życzenia, zaznaczyli, że przez tyle lat nie było między nimi ani jednego nieporozumienia. To znak wielkiej jedności i miłości, jaka istniała między nimi. Człowiek powinien tak przeżyć życie, aby między nim a Bogiem nie było żadnego nieporozumienia. A jeśli się to udaje, to również kontakt z ludźmi staje się wyjątkowo twórczy i jest dodatkowym źródłem szczęścia. To małżeńskie wyznanie jest ważne z punktu widzenia świadectwa, jakiego Bóg oczekuje od nas w świecie. Dopiero wtedy, kiedy potrafimy bez nieporozumień współżyć i współpracować z sobą, stajemy się czytelnym znakiem dla świata. Po tym poznają, żeście uczniami Moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.

Ludzie, którzy nie pielęgnują życia modlitwy, nie potrafią stworzyć ewangelicznej wspólnoty ani w małżeństwie, ani w rodzinie, ani w zakonie, nigdzie i nigdy. Podstawowym warunkiem twórczego współżycia jest udoskonalenie modlitwy, a szkołą tej modlitwy jest spotkanie przy ołtarzu.

Wartość modlitwy wspólnej zależy w pewnej mierze od wartości modlitwy indywidualnej każdego członka wspólnoty. Im lepiej modlą się poszczególni ludzie, tym łatwiej potrafią stworzyć atmosferę modlitwy przy ołtarzu. Powiedziałbym, że jest to sztuka podobna do śpiewu chóralnego, im większej klasy mamy indywidualnych śpiewaków, tym wspanialszy będzie ich chór. Do tego jest potrzebny słuch, piękny i ciągle doskonalszy głos. Słuch jest darem. I wszyscy o ten dar modlitwy powinniśmy Boga prosić, ale doskonalenie głosu jest umiejętnością, która zależy od każdego z nas. Niemniej przy ołtarzu trzeba pamiętać o tym, że my włączamy się w już istniejący wielki chór i dlatego nawet jeśli nie potrafimy dobrze śpiewać, jeśli istnieje niebezpieczeństwo, że coś będziemy fałszowali, to dyrygent, który prowadzi, a jest nim sam Chrystus, potrafi nasz błąd wykorzystać dla doskonałości całego dzieła. Więcej, w tym chórze już są ci, którzy śpiewają w sposób doskonały.

W każdej Mszy świętej jesteśmy połączeni z wszystkimi świętymi, którzy wielbią Boga. Ten chór jest znacznie większy, aniżeli nasza wspólnota. Ponieważ to są doskonali ludzie, umieją się modlić, a równocześnie chcą, abyśmy się razem z nimi tej sztuki uczyli. W tej sytuacji możemy przyjść z bardzo nieporadną naszą indywidualną modlitwą, wiedząc, że w tej wspólnej modlitwie owoce jej będą wielkie. Przy ołtarzu jesteśmy podobni do ludzi, którzy zgromadzili się przy źródle. Każdy zaczerpnie z niego tyle, na ile jest otwarty. Ten, kto nie otworzy serca, odejdzie od źródła pusty. Im doskonalej potrafimy się otworzyć, tym bogatsi opuścimy świątynię. Wspólna modlitwa sprawia, że serca się otwierają na działanie łaski.

Zastanówmy się przez chwilę: Z jakimi prośbami dziś przyszliśmy do ołtarza, co jest przedmiotem naszej modlitwy w dniu dzisiejszym? W jakiej mierze dostrzegamy Kościół jako wspólnotę modlitwy?

Tekst pochodzi z książki:
Ks. Edward Staniek - Uwierzyć w Kościół