Jednym z najbardziej absurdalnych mitów na temat chrześcijaństwa jest twierdzenie, że jest to religia cierpiętnictwa, która zabrania - a przynajmniej przeszkadza - człowiekowi cieszyć się życiem doczesnym. Najbardziej skrajną wersją tego mitu jest twierdzenie, że to Bóg zsyła nam krzyże i cierpienia. Dosyć często spotykam ludzi, którzy mówią o swoim żalu do Boga za to, że - w ich przekonaniu - to właśnie On zesłał im różne krzyże, na które nie zasłużyli, na przykład śmierć kogoś bliskiego, nieuleczalną chorobę, tragiczny wypadek czy inne nieszczęścia.

 

Powyższy mit jest absurdalny z tego oczywistego powodu, że chrześcijaństwo to religia radości. Syn Boży przyszedł do nas nie po to, aby nasz krzyż był cięższy, ale po to, by Jego radość w nas była i by radość nasza była pełna (por. J 15, 11). Chrześcijaństwo głosi światu, że Bóg nie tylko jest miłością, ale że Bóg jest też radością. A być radością to coś nieskończenie więcej niż tylko przeżywać chwile dobrego nastroju. Boża radość to nie chwilowy nastrój, ale sposób istnienia tych, którzy trwają w miłości. Bóg przynosi nam radość właśnie dlatego, że przynosi nam miłość, która jest jedynym źródłem radości.

 

Chrześcijaństwo przypomina światu o tym, że Bóg nie jest krzyżem. Krzyż wymyślili ludzie, którzy mieli władzę, i to ci ludzie, którzy uważali siebie za najbardziej cywilizowanych. Bóg, który jest miłością i radością, zaskoczył nas zupełnie, gdyż ukochał nas aż do tego stopnia, że nie tylko przyjął ludzkie ciało, ale też ludzki krzyż: symbol zbrodni, hańby i okrucieństwa. Pozwolił przybić się do krzyża nie dlatego, że pragnął cierpieć, lecz wyłącznie dlatego, że pragnął upewnić nas o tym, że kocha nas bezwarunkowo, nieodwołalnie, wiernie, za każdą cenę. Dosłownie! Dopóki ten, kto mnie kocha, nie płaci za to ceny wielkiego cierpienia, mogę mieć jeszcze wątpliwości co do tego, czy kocha mnie naprawdę i na zawsze. Jeśli jednak z mego powodu boleśnie cierpi, a mimo to okazuje mi miłość, to już jestem pewien, że kocha mnie bezwarunkowo i nieodwołalnie.

 

Bóg upewnia nas o tym, że kto kocha, ten ma radość, jakiej ten świat ani mu dać, ani zabrać nie może. To nie Bóg zsyła człowiekowi krzyże i cierpienia, lecz to człowiek skazuje Boga na krzyż! W świetle tego faktu podwójnie błędne jest „pobożne” przysłowie, które twierdzi, że kogo Bóg kocha, temu krzyże zsyła. To krótkie powiedzenie zawiera w sobie aż dwa twierdzenia sprzeczne z Pismem Świętym: że Bóg nie wszystkich ludzi kocha i że tym, których kocha, zsyła cierpienie. Tymczasem chrześcijaństwo z niezachwianą pewnością głosi prawdę o tym, że Bóg kocha wszystkich i że nikomu nie zsyła ani zawinionego, ani niezawinionego cierpienia. Jedyne, co Bóg nam zsyła, to swojego Syna, czyli pełną Prawdę, nieodwołalną Miłość i trwałą radość.

 

Wielu ludzi - także wśród chrześcijan - stawia następujące pytanie: skoro to nie Bóg zsyła ludziom krzyże, to dlaczego cierpimy i skąd się bierze niewinne cierpienie? Pytanie to jest zasadne i nurtuje ludzi wszystkich czasów i każdego kolejnego pokolenia. Odpowiedź, jakiej na to pytanie udziela chrześcijaństwo, jest konkretna i jednoznaczna: głównym źródłem cierpienia w doczesności jest człowiek. Nasze cierpienie bywa, po pierwsze, ceną za miłość: za miłość małżeńską, rodzicielską, kapłańską, za miłość odpowiedzialnego wychowawcy i wiernego przyjaciela, za miłość patrioty i człowieka sprawiedliwego, za miłość człowieka, który wprowadza pokój, który przebacza, który kocha nawet nieprzyjaciół, który staje się dla innych ludzi bezinteresownym darem z samego siebie, który kocha tak, jak Chrystus nas pierwszy pokochał. W każdym z tych przypadków cierpienie jest ceną za naśladowanie Chrystusa i nawet wtedy, gdy wprowadza nas na drogę krzyżową, bo przychodzi nam kochać ludzi niedoskonałych, to nasze życie nie przestaje być drogą błogosławieństwa. Cena za miłość bywa szczególnie bolesna wtedy, gdy kochamy tych, którzy nas nie kochają i których wyjątkowo trudno kochać. Lepiej jednak cierpieć dobrze czyniąc, niż cierpieć źle czyniąc.

 

Po drugie, cierpienie bywa ceną za nasz grzech. Tak było w przypadku syna marnotrawnego z przypowieści Jezusa. Ów syn sam sobie zsyłał cierpienia jako nieuchronny przecież i naturalny skutek popełnianych przez siebie błędów. Cierpienie, którego doświadczamy na skutek popełnianego przez nas zła, jest nam potrzebne po to, byśmy mogli się zastanowić i zmienić dotychczasowy, błędny sposób postępowania. Niestety, nie wszyscy ludzie wyciągają wnioski z cierpienia, które sami sobie zadają. Niektórzy brną w jeszcze większe zło. Wtedy cierpienie zaczyna być dramatycznie bolesne, jak w przypadku alkoholizmu, narkomanii, przestępczości, zdrad małżeńskich, rozwodów czy zabijania własnych nienarodzonych dzieci.

 

Po trzecie, cierpienie bywa czasami ceną za naszą naiwność. Dzieje się tak wtedy, gdy pozwalamy się krzywdzić przez tych ludzi, którzy nie chcą lub nie potrafią kochać. Gdy cierpimy dlatego, że wiernie – i mądrze! - kochamy, to warto płacić taką cenę, gdyż radość jest wtedy większa. Gdy cierpimy dlatego, że błądzimy, to cierpienie daje nam szansę na refleksję, mobilizację i nawrócenie. Gdy natomiast cierpimy dlatego, że pozwalamy się krzywdzić, że jesteśmy naiwni czy czujemy się bezradni, to takie cierpienie w niczym nam nie pomaga. Powinno nas ono mobilizować do przezwyciężenia własnej naiwności czy własnego poczucia bezradności wobec krzywdziciela. Taka mobilizacja z naszej strony jest potrzebna także po to, by pomóc krzywdzicielowi w refleksji nad własnym zachowaniem i ułatwić mu nawrócenie.

 

Po czwarte, bywa i tak, że cierpimy zupełnie bez naszej winy, na przykład na skutek jakiejś nieuleczalnej - i niezawinionej przez nas - choroby albo na skutek jakiegoś kataklizmu przyrody, choćby z powodu powodzi, która zniszczyła nam cały dobytek. W takim przypadku cierpienie pozostaje tajemnicą, ale i wtedy możemy być całkowicie pewni, że to nie Bóg zesłał nam takie doświadczenie i że to nie On winien jest naszego cierpienia. Zwykle za niewinnym cierpieniem jednego człowieka kryje się wina drugiego człowieka. W takich przypadkach najczęściej zdajemy sobie z tego sprawę, a mimo to wolimy atakować niewinnego Boga niż naszego rzeczywistego krzywdziciela. W głębi serca wiemy bowiem, iż Bóg nigdy nie zrobi nam krzywdy, a krzywdziciel może skrzywdzić nas ponownie wtedy, gdy powiemy mu o złu, które nam wyrządził, albo gdy upomnimy się o zadośćuczynienie.

 

W kontekście niewinnego cierpienia pojawia się poważna wątpliwość: skoro Bóg nie chroni nas przed niewinnym cierpieniem, to albo nas nie kocha, albo nie jest wszechmocny. Na tak postawiony problem chrześcijaństwo odpowiada stanowczo: Bóg kocha nas i jest wszechmocny, jednak używa swej wszechmocy jedynie na sposób miłości. A to znaczy, że nie steruje „ręcznie” naszym losem, bo Bóg nie jest dyktatorem. Oczywiście Bóg mógłby używać swej wszechmocy po to, by nie pozwolić jakiemuś bandycie, aby na mnie nie napadł, czy sprawić, by pijany kierowca na mnie nie najechał samochodem. Gdyby jednak Bóg to czynił, wtedy sterowałby światem w taki sposób, że stalibyśmy się jedynie bezwolnymi marionetkami w Jego ręku. Musiałby odbierać wolność nie tylko innym ludziom, ale również i mnie, gdyż przecież mnie także zdarza się, że - świadomie czy wbrew mej woli, ze słabości - zadaję cierpienie innym ludziom. I to najczęściej tym, których najbardziej kocham.

 

Bóg nie steruje światem ręcznie, ale też nie pozostaje obojętny na nasze cierpienie. Czyni wszystko, byśmy ustrzegli się tego, co dobiera nam radość życia. Daje nam przykazania, które chronią nas przed krzywdą i cierpieniem. Wskazuje nam optymalną drogę postępowania, czyli życie w miłości i prawdzie właśnie po to, byśmy już tu, na ziemi, żyli długo i szczęśliwie. Więcej jednak uczynić już nie może, jeśli ma naprawdę szanować naszą wolność i naszą godność bycia autonomiczną osobą, a nie zdeterminowanym i bezwolnym przedmiotem.

 

Skoro chrześcijaństwo jest religią radości i skoro Bóg czyni wszystko, aby nasza radość była pełna, to w takim razie dlaczego w chrześcijaństwie tak ważny jest krzyż - symbol straszliwego cierpienia? Otóż symbolem chrześcijaństwa nie jest jakikolwiek krzyż, lecz wyłącznie krzyż Chrystusa, gdyż ten krzyż - i tylko ten! - stał się miejscem szczególnego objawienia nieodwołalnej miłości Boga do człowieka. Zbawienie nie przyszło przez krzyż. Czasem używamy wprawdzie tego sformułowania, ale jest ono jedynie skrótem myślowym. Zbawienie przyszło nie przez krzyż, ale przez miłość niewinnego Boga-Człowieka, którego grzeszny człowiek przybił do krzyża.

 

Odtąd krzyż jest wyrazem tajemnicy, która jest większa niż sam krzyż. A jednocześnie pozostaje on znakiem niepokojącym, bo dla nas ambiwalentnym. Krzyż Chrystusa nie jest przecież tym samym co krzyż złoczyńców, którzy razem z Nim zostali ukrzyżowani. Święty Paweł miał świadomość tego, że ukrzyżowany Chrystus przez jednych ludzi będzie uznany za głupstwo, a przez innych - za zgorszenie. Krzyżem Chrystusa gorszą się ci, którzy marzą o przemocy miłości, czyli o zwycięstwie dobra nad złem kosztem wolności i godności człowieka. Bóg tak „kochający” rzeczywiście nigdy by się nie pozwolił ukrzyżować, ale też nie byłby Bogiem, który jest miłością. Z kolei krzyż Chrystusa uważają za głupstwo ci, którzy lekceważą miłość Boga do człowieka. Oni szydzą z Ukrzyżowanego, gdyż są wyznawcami znacznie mniejszej „miłości”. Głoszą „miłość” na miarę ich własnego serca oraz ich własnych aspiracji, a zatem „miłość” niewierną i wygodną, która w rzeczywistości jest ich zamaskowanym egoizmem.

 

Chrześcijaństwo jest religią twardego realizmu. Nie ukrywa przed wyznawcami Chrystusa tego, że w realiach doczesności nikt z nas nie uniknie cierpienia. Jednocześnie chrześcijaństwo przypomina nam o tym, że cierpienie nigdy nie może być celem ani sensem naszego życia. Może być jedynie ceną za coś większego od cierpienia. Prawdę tę ilustruje sytuacja sportowca, który podejmuje wielki wysiłek fizyczny i narzuca sobie żelazną dyscyplinę. Nie czyni jednak tego dlatego, że tęskni za cierpieniem, lecz wyłącznie dlatego, że ma nadzieję na zwycięstwo w zawodach. Pokonując ból i zmęczenie, już w czasie wyczerpującego treningu cieszy się perspektywą przyszłego zwycięstwa nad samym sobą i nad własnymi ograniczeniami. U zawodnika, który pierwszy wbiega na metę, grymas bólu przemienia się w uśmiech zwycięstwa. Chrześcijan to ktoś pewny tego, że Chrystus zwyciężył świat, gdyż Jego miłość silniejsza jest nie tylko od śmierci, ale także od grzechu i cierpienia. Syn Boży w ludzkiej maturze z miłości do nas pozwolił się przybić do krzyża po to, by już nikt z ludzi nie krzyżował ani samego siebie, ani bliźnich. Stanie się tak wtedy, gdy zaczniemy wiernie wypełniać testament Jezusa: kochajcie się wzajemnie tak, jak Ja was pierwszy pokochałem.

 

Ks. Marek Dziewiecki 

 

Oprac. eMBe