Portal Fronda.pl: Jak poinformowała „Gazeta Wyborcza”, mężczyzna, który w weekend staranował kilkanaście osób na sopockim molo "przed rajdem odmawiał buddyjskie mantry". Czy medytacje, które odprawiał mogły mieć jakiś wpływ na jego późniejsze zachowanie? Czy spotkał się Ksiądz z przypadkami jakiejś wzmożonej agresji u osób, które stykały się duchowością buddyzmu?

Ks. dr hab. Leszek Misiarczyk: Nie przypominam sobie takich sytuacji. Było raczej odwrotnie – ludzie ci doświadczali jakiegoś spokoju, wyciszenia. Praktyki medytacyjne generalnie prowadzą raczej w tą stronę.

Czy może być jednak tak, że duchowość, wyznanie odbija się na zachowaniu człowieka? Jeśli ktoś fascynuje się buddyzmem, to jego postępowanie, sposób życia będzie to odzwierciedlał?

Oczywiście, że tak. Tak samo, jak nie czyta się bezkarnie gazet, bo one wpływają na naszą świadomość i zmieniają ją, tak samo religia, jakakolwiek by ona nie była, przekłada się na sposób funkcjonowania i życia człowieka. To wynika z samego założenia religii. Jeśli jednak chodzi o mężczyznę z Sopotu, zachowałbym powściągliwość. Trzeba te wszystkie informacje potwierdzić, doniesienia medialne często bywają nieprecyzyjne i stąd trudne je komentować. Mogę powiedzieć ogólnie, że większość religii nastawionych jest na to, by jednak nie pobudzać człowieka do agresji. Religie zawsze służyły temu, by temperować namiętności człowieka i ułatwiać mu w ten sposób również życie społeczne.

Zawsze tak jest, że religia ma wyciszać człowieka? Są odłamy, wspólnoty czy sekty, które raczej wywołują zachowania agresywne?

Nie trzeba daleko szukać, tak się dzieje w przypadku niektórych odłamów wielkich religii czy mniejszych wspólnot. W Księgach Świętych danej religii mamy wiele elementów, które mają charakter pokojowy, ale niektóre wspólnoty traktują wybiórczo elementy swojego nauczania, próbując jednocześnie uprawomocnić Świętą Księgą swoje postępowanie. Chrześcijanie przecież też w imię religii zabijali innych ludzi. Mamy więc dwa poziomy – samo przesłanie religii, czyste, niezmącone oraz sposób przyjmowania tej nauki, który bywa wybiórczy, niespójny. Religia bywa wykorzystywana do czyichś prywatnych celów, w służbie czyjemuś egocentryzmowi albo jakiejś zbiorowej ideologii. Trudno mi jednak przełożyć tą opinię na komentarz odnośnie do sopockiego wydarzenia, bo posiadam jedynie fragmentaryczną wiedzę na ten temat.

Zapytam więc, czy Księdzu w ogóle wydaje się wiarygodne łączenie zachowania mężczyzny z faktem, że „przed rajdem odprawiał buddyjskie mantry”?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Mając w pamięci buddystów, których osobiście spotkałem, wydaje mi się to mało wiarygodne.

Człowiek, o którym rozmawiamy należało do Buddyjskiego Ośrodka Medytacyjnego Diamentowej Drogi. Na stronach ośrodka, okraszonymi grafikami jakiś orientalnych bóstw, czytamy, że jest to szkoła buddyzmu tybetańskiego. Na zdjęciach widać ludzi, którzy medytują, ale także bawią się na Halloween Party. Reklamowany jest "Lama Ole", jakiś szerokoszczęki Skandynaw, który ma być doskonałym nauczycielem "świadomego umierania" – pisze na łamach Fronda.pl Tomasz Teluk, zastanawiając się, czy zachowanie mężczyzny mogło mieć związek z wyznawaną przez niego duchowością?

Tutaj dotykamy definicji religii i tego, czym ona jest dla poszczególnych wyznawców. Jeśli chodzi o buddyzm, to możemy mówić o dwóch poziomach przeżywania tej wiary. Jest buddyzm wysoki, które zawiera elementy, pozwalające zdefiniować go jako religię oraz warstwa ludowa, która bywa wymieszana z okultyzmem, spirytyzmem, czyli tym, co z naszej perspektywy zakrawa na elementy demoniczne. Nie określiłbym jednak buddyzmu jako demonicznego w całości. Sobór Watykański II mówi przecież wyraźnie o elementach prawdy w innych religiach więc demonizowanie ich lub odrzucanie byłoby sprzeczne z oficjalnym nauczaniem Kościoła. Trzeba zobaczyć, z czym mamy do czynienia. Jeśli ktoś przedstawia się jako adept buddyjskiego ośrodka, to nie do końca wiadomo, o co konkretnie chodzi.

Jak więc dokonywać rozróżnienia?

Trzeba się wszystkiemu uważnie przyglądać. Jeszcze raz powtórzę – bałbym się wciskania wielkich religii (a do takich zalicza się buddyzm) do szuflady z napisem „demoniczne”. Jeśli sięgniemy do pierwszych wieków, to zobaczymy, że chrześcijańscy autorzy polemizują z różnymi bóstwami, kulturą helleńską, pogańską, politeizmem. Ich ocena była bardzo radykalna – wszystkie bóstwa, ukrywające się w tych religiach uważano za demony, które trzeba odrzucić. Widziałem kiedyś program Wojciecha Cejrowskiego, w którym podróżnik, krążąc po buddyjskich świątyniach, starał się jednoznacznie wykazać, że to kult demonów. Rozmawiałem o tym z teologami, religiologami i prezentowali raczej sceptyczną opinię w tej materii. Owszem, przyznawali, że być może w warstwie ludowej rzeczywiście, mogą kryć się jakieś elementy kultu demonów, ale nie można tak powiedzieć o buddyzmie jako takim. Podobnie jest zresztą w chrześcijaństwie, jeśli ktoś łączy z wiarą elementy spirytystyczne czy okultystyczne.

Jak kwestia zainteresowania medytacjami buddyjskimi czy w ogóle elementami innych duchowości wygląda z punktu widzenia chrześcijaństwa? Czy można je traktować jako zagrożenie duchowe?

Mówimy tu o osobach poszukujących, może zrażonych czymś w Kościele albo nieprzekonanych naszym świadectwem. Jednak dla mnie osobiście, jeśli ktoś poszukuje dodatkowych elementów w innych duchowościach to znaczy, że nie odkrył jeszcze głębi chrześcijaństwa. My to wszystko przecież mamy. Mamy monastycyzm chrześcijański, proszę poczytać Ewagriusza z Pontu, mnichów syryjskich, Bazylego Wielkiego, Ignacego Loyolę, św. Teresę czy św. Jana od Krzyża... Mamy potężną tradycję, której ludzie po prostu nie znają, ślizgają się wyłącznie po powierzchni, a potrzeba i pragnienie duchowości w nich jest. Fascynują się też egzotycznymi religiami trochę na zasadzie mody. Nie znam bardzo dokładnie nurtów hinduizmu i buddyzmu, ale w ich księgach nie znalazłem niczego nowego, czego nie mielibyśmy w chrześcijaństwie. Powiedziałbym nawet więcej, chrześcijaństwo idzie znacznie dalej. Tamte religie koncentrują człowieka na sobie, na samodoskonaleniu. W chrześcijaństwie mamy ciągłą zachętę do wychodzenia poza siebie, transcendowania siebie do Boga oraz element łaski, która jest pomocna w drodze duchowego rozwoju. Szanuję oczywiście takie decyzje jako wybór wolnego człowieka. Może to jest trochę szukane po omacku, ale nie można za to ludzi potępiać. Osobiście jednak znalazłem prawdę i głębię relacji z Bogiem w różnych szkołach duchowości chrześcijańskiej i nie mam potrzeby szukania ich gdzieś indziej.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk