O. Dariusz Kowalczyk SJ: Mam wątpliwości, czy „Gazeta Wyborcza” oddała temat w sposób obiektywny. Do artykułów w tym piśmie na temat Kościoła mam zawsze duży dystans. Zdarzało się, że główne czy lokalne wydania opisywały różne sprawy jezuickie, które znałem z pierwszej ręki. Często były to bardzo sprawnie napisane teksty, ale zawierały pełno manipulacji, niedomówień, przeinaczeń...

Tekst o zwolnionej katechetce jest dobrze napisany z punktu widzenia dziennikarskiego, budzi dokładne takie emocje, jak założyli autorzy artykułu. Ale dla mnie nie jest to źródło wiedzy na temat tej sytuacji.

Kiedy pełniłem funkcję prowincjała, zdarzało mi się sprawdzać, czy ktoś jest odpowiednią osobą do wykonywania pewnego dzieła prowadzonego przez dany podmiot jezuicki, kościelny. Zawsze pojawiały się takie „ludzkie” argumenty, jak praca, pieniądze, życie... Myślę, że trzeba uważać na takie argumenty, sprawę należy poznać z „pierwszej ręki”. O ile to możliwe, należy rozwiązywać takie sytuacje po ludzku, ale co do zasady, to oczywiście jest czymś słusznym, że katecheci, osoby uczące katolickiej religii, powinni również swoim życiem prezentować pewne wartości.

Oczywiście, nie chodzi o to, żeby kogoś potępiać, wyrzucać poza nawias. Jeśli jednak ludzie dokonują pewnych wyborów, to tym samym ograniczają sobie możliwości podejmowania pewnej pracy. Katechetka, która żyje w konkubinacie, jest zresztą świadoma, że jej postawa nie do końca licuje z tym, czego ma uczyć na lekcjach. Gdyby Kościół przymykał oko na takie sytuacje, to byłoby ich coraz więcej. W niektórych kościołach na Zachodzie to już jest – mamy katechetów, działaczy przykościelnych, którzy biorą pensję, a tak naprawdę są dalecy od nauczania Kościoła katolickiego.

Nie istnieją jakieś konkretne listy zachowań czy postaw, które wykluczają z pełnienia zawodu, na przykład katechety. O to bój toczył się przy konstruowaniu tzw. ustaw przeciwdyskryminacyjnych. Lewica światopoglądowa przy pomocy takich ustaw próbuje ograniczyć wolność różnego rodzaju podmiotów, jak na przykład szkoły katolickie czy harcerstwo inspirowane wartościami chrześcijańskimi. Chcą oni konstruować zapisy, zgodnie z którymi nie można byłoby zwolnić nauczyciela czy wychowawcy, jeśliby głosił poglądy sprzeczne z instytucją, w której pracuje.

Można sobie wyobrazić, że w szkole katolickiej, prowadzonej na przykład przez zakonników, jeden z nauczycieli nie tylko jest homoseksualistą i ma takie tendencje, ale jest aktywnie działającym homoseksualistą, propaguje ideologię homoseksualną, przemyca takie poglądy uczniom. Szkoła w takiej sytuacji ma prawo podziękować osobie za współpracę. Nie jest to żadna dyskryminacja ale podstawowe prawo podmiotu, który prowadzi daną instytucję oraz dzieci i ich rodziców, by uczyła ich osoba, która podziela preferowane przez nich wartości. Jeśli ktoś wysyła swoje dziecko d szkoły katolickiej, to robi to dlatego, że chce, aby było ono wychowywane w takiej, a nie innej atmosferze.

Rozm. MaR