Portal Fronda.pl: Czas nieubłaganie upływa, a do Europy nieustannie zmierzają dziesiątki czy setki tysięcy nielegalnych imigrantów. Rozwiązania problemu jak nie było, tak nie ma. Dlaczego Zachód nie potrafi sobie poradzić z tym wyzwaniem?

Krzysztof Rak, ekspert Ośrodka Analiz Strategicznych: Z elitami Zachodu nie dzieje się dobrze. Kryzys imigracyjny pokazuje, że nie są one w stanie sięgnąć po najbardziej tradycyjną i najprostszą receptę, oczywistą dla każdego, kto zna podstawy nauki o prawie i państwie zachodnim. To przywrócenie funkcji państwowych.

Skoro to tak oczywiste, to trudno uwierzyć, by przywódcy USA i Europy naprawdę o tym nie pamiętali.

Na szczycie ONZ lekcję na ten temat zachodnim elitom odczytał nie kto inny, jak taki globalny kleptokrata jak prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin. Przypomniał o prostym kroku: przywróceniu funkcji państwowych i zakończeniu anarchii. Na to odpowiedział mu prezydent Stanów Zjednoczonych, niejaki Barack Obama. Mówił, że my wykończymy Assada, a później poszukamy wśród syryjskiej opozycji nowych polityków, którzy stworzą rząd. A przecież widzimy wszyscy, że skutki trwającej od dekady quasi-demokratycznej rewolucji są opłakane. Nie sugeruję wcale, że Assad powinien pozostać u władzy. Jednak jeżeli dziś najpoważniejszy podobno polityk, szef jedynego na świecie supermocarstwa, proponuje nam receptę, po którą sięgamy bezskutecznie od dziesięciu lat… Obama to, po kanclerz Angeli Merkel, kolejny zachodni przywódca, który stracił poczucie realności.

Dlaczego? Nie ma szans, by działania zaproponowane przez Obamę odniosły dobry skutek?

Obsama i jego zaplecze najwyraźniej w ogóle nie wiedzą, o co chodzi na Bliskim Wschodzie, chcą stosować recepty, które zawiodły już w Iraku. To oczywiste: Zachód zawsze wybierze sobie do nowej władzy skorumpowane kanalie, które pozwolą mocarstwom prowadzić ich własne interesy. Te skorumpowane kanalie, czy też – jak mówią Amerykanie – ci „nasi skurwysyni”, będą bardzo słabe. Nie będą w stanie rządzić bez sił zbrojnych zachodnich mocarstw. Tymczasem polityka Baracka Obamy zakłada niechęć do stosowania siły wojskowej. To akurat dobrze, bo nie stać nas na pełną interwencję wojskową na Bliskim Wschodzie. To oznaczałoby konieczność ponownego wysłania wojsk do Iraku i Syrii – i to ogromnego ich kontyngentu. A przecież nie wiadomo wcale, czym by się to skończyło. Skoro takie jest jednak założenie polityki amerykańskiej, to budowanie nowego rządu w Syrii na „opozycyjnych kanaliach” jest absurdalne.

Z czego wynika taka niemoc? Zachód nie ma środków do rozwiązania problemu syryjskiego, czy nie ma woli?

Na Zachodzie mamy do czynienia z ogromnym kryzysem władzy. To nie jest tak, że Zachód nie ma odpowiednich środków finansowych i militarnych, by prowadzić słuszną politykę. Ma. Nie potrafi ich jednak użyć. Kiedyś mówiło się o Rosji jako o kolosie na glinianych nogach. Dziś na Zachodzie także mamy kolosa: na stalowych nogach i o stalowym ciele, ale z glinianą głową. Ten kolos nie jest w stanie sprawować władzy. Jest pogrążony w kryzysie polityczności i kryzysie władzy. Dotyczy to zarówno mocarstwa morskiego, Stanów Zjednoczonych, jak i mocarstwa kontynentalnego, Niemiec. Nie ma w tym przypadku. Skąd bierze się ten kryzys? Otóż klasa polityczna ma pewien problem moralny. Została zapomniana cnota umiejętności zarządzania republiką, którą można byłoby nazwać cnotą republikańską. Bo przecież to nie tylko kryzys przywódców państwa! Ostatnie przemówienie Baracka Obamy na forum ONZ było przerażające – ale Obama nie pisze tych przemówień sam. Ma do tego sztab ludzi zajmujących się technologią rządzenia, pod względem intelektualnym najlepszych na świecie, za którymi stoją ogromne instytucje. Tymczasem Obama daje nam receptę, o której wiemy, że nie zadziała, że spotęguje kryzys w Syrii.

A jak ocenia pan zaangażowanie Rosji w Syrii? Zachód powinien pozwalać Putinowi na prowadzenie własnej gry?

Niebywałe jest też to, co z Barackiem Obamą robi Władimir Putin. Putin nie jest przecież jakimś geniuszem. Nie jest nawet geniuszem zła. To średnio utalentowany oficer KGB, nie należący do kagiebeowskiej elity. To osłabiony kleptokrata, choć kleptokrata globalny. Jest dla mnie niezrozumiałe, jak taki człowiek ogrywa prezydenta Stanów Zjednoczonych. A przecież Zachód mógłby zrobić z nim porządek bardzo szybko. Wystarczą do tego dwa ruchy. Po pierwsze trzeba położyć łapę na jego przepływach finansowych, a są ludzie, którzy oferują się, że to zrobią. Po drugie, to Zachód jest głównym odbiorcą surowców energetycznych, na zyskach z których opiera się rosyjska kleptokracja. Z tym można byłoby uporać się w ciągu kilku lat, ograniczając choćby zakupy gazu ziemnego i ropy. Zachód robi jednak coś wprost przeciwnego. Chce budować Nord Stream II, a dodatkowo jeszcze zmienia zasady handlu pozwoleniami na emisję CO2, co spowoduje znaczący wzrost popytu na rosyjski gaz.

Skoro uporanie się z prezydentem FR byłoby takie proste, to czemu nikt nie sięga po te środki?

Putin gra politykom Zachodu na nosie. A oni? Można wątpić, czy to są jeszcze w ogóle politycy. Nie jest nim na pewno Barack Obama. Obama nie jest już nawet PR-owcem, co pokazał ostatni pstryczek w nos – lub, jak kto woli, kop w dupę – wymierzony Obamie przez Putina. Na czym polegał? Otóż Rosjanie na terytorium Syrii zainstalowali własne lotnictwo i zbombardowali sojuszników Ameryki. Na miejscu Obamy nie przyznałbym się do takiej porażki. Dziś bycie sojusznikiem Ameryki jawi się jako śmieszne. Ameryka wydaje się być państwem niepoważnym. Dysponuje pełną kontrolą nad przestrzenią powietrzną Syrii i Iraku, ale pozwala na to, by Rosja bombardowała jej sojuszników! Dlaczego? To nieprawdopodobna niemoc, paraliż lub głupota. Nie wiem, jak to nazwać. Nad domiar złego Barack Obama zamiast siedzieć cicho i powiedzieć, że Rosjanie atakują tylko Państwo Islamskie, a w rzeczywistości przykręcić im śrubę, demonstruje swoją niemoc całemu światu. Skarży się, ach, Jezu, ci straszni Rosjanie, zbombardowali naszych sojuszników… Ameryka to mocarstwo miękkich faj – tak to chyba się dzisiaj nazywa. Obama nie potrafi już nawet zarządzać swoim wizerunkiem, co dotąd robił dobrze. Jedyne, w czym jest świetny i świetny chyba pozostanie, to czytanie z promptera. Prezydent amerykańskiego supermocarstwa jest zredukowany do roli prezentera telewizyjnego.

Jak w takim razie wyjść z takiego poważnego kryzysu polityki zachodniej?

Trzeba zadać pytanie, w jakim miejscu znajduje się dziś nasza demokracja i czy jest to jeszcze w ogóle demokracja.  Doktryna neoliberalna doprowadziła do bardzo ostrego podziału między silną elitą ekonomiczną a stale pauperyzującym się społeczeństwem. Ten rozziew powoduje chorobę demokracji. Taki naturalny  mechanizm oligarchizacji demokracji opisał już Platon. Wąska elita dysponuje taką nadwyżką finansową, że może kupić sobie nieproporcjonalny wpływ na politykę. Powinno być to kontrolowane mechanizmami „check and balance”. Dziś jesteśmy prawdopodobnie właśnie w takim momencie, w którym siła oligarchii jest zbyt duża i należy ją ograniczyć. Oligarchizacja demokracji jest dla całego społeczeństwa bardzo niebezpieczna.

Machiavelli pisał bardzo wyraźnie, że republika ma tę przewagę nad innymi systemami sprawowania władzy, że większość, lud, jest zazwyczaj bardziej stała i lepiej wie, na czym polega dobro wspólne. Ten pogląd formułuje się także w dzisiejszej teorii demokracji. Gdy władza demokratyczna wyradza się w oligarchię, rządy zaczynają być sprawowane gwoli interesów coraz węższej elitarnej klasy ludzi, a nie gwoli dobra wspólnego.

Problem oligarchizacji władzy dotyczy też Polski?

Od zawsze. To właśnie przez to nasza demokracja nie była nigdy nawet zbliżona do normy. Na przykładzie naszego kraju widzimy, jak demokracja chorująca na oligarchizm powoduje, że władza nie jest sprawowana w interesie obywateli, a jedynie w interesie różnych nie do końca jawnych grup. Co ciekawe bardzo podobne procesy zachodzą też na przykład w Niemczech. Donalda Tuska można, wbrew pozorom, zestawić tu z Angelą Merkel. To są osoby dokładnie tego samego typu, rządzące nie po to, by pomnażać dobro wspólne, ale po to tylko, by rządzić. Są zapewne wykorzystywane przez pewne grupy oligarchiczne, które pozwalają im na posiadanie władzy. Stąd właśnie problem, który dziś Niemcy mają z Angelą Merkel. Pomimo całej proimigracyjnej propagandy, która była podobnie silna, jak u nas, ludzie zachowali trochę zdrowego rozsądku. Nie wszystko da się załatwić telewizją. Przekonanie o możliwości dowolnej manipulacji ludzkimi umysłami za pomocą inżynierii społecznej było właściwe na przykład komunistom. Sądzili, że człowiek działa jak pies Pawłowa i za pomocą odpowiednich komunikatów w mass mediach można nim w pełni sterować. Ta racjonalna koncepcja posypała się teraz właśnie w Niemczech. Rzeczywistość społeczna jest na tyle irracjonalna, że proste recepty inżynierii społecznej nie do końca działają. Być może widzimy dziś właśnie kres dotychczasowej polityki. Niemiecka elita sądziła, że wie lepiej, co myśleć i mówić mają Herr Müller czy Herr Schmidt. Okazało się jednak, że oni zaczynają myśleć inaczej. Także w Polsce widać, że dochodzi do sprzeciwu wobec metod oligarchicznego zarządzania społeczeństwem.

I takim katalizatorem sprzeciwu staje się właśnie kryzys imigranci?

Imigranci stali się zewnętrznym impulsem, który ujawnił wewnętrzny kryzys. Kryzys dotyczący demontażu welfare state, społeczeństwa dobrobytu. Struktury, którą budowaliśmy od zakończenia II wojny światowej, a która w latach 50. i 60. przyniosła spektakularne sukcesy. Od lat 80. struktura ta była jednak stopniowo wypierana przez oligarchów za pomocą ideologii neoliberalnej. Niezwykle prymitywnej ideologii, w dodatku samobójczej, bo opierającej się na konsumpcjonizmie, tworzeniu coraz to nowych potrzeb i życiu na kredyt. Człowiek w społeczeństwach kierowanych zgodnie z tą ideologią konsumuje w sposób bezmyślny i zupełnie niepotrzebny. Staje się wariatem. Ideologia neoliberalna usunęła wszystkie cnoty kapitalistyczne, a przede wszystkim cnotę oszczędności. System pożera sam siebie, demokracja i kapitalizm zostały zastąpione przez oligarchizację i władzę nieograniczonej konsumpcji. Szaleństwa konsumpcji poprzez kreowanie coraz to nowych potrzeb nie da się powstrzymać, bo zawaliłby się system. Gdybyśmy przestali coraz więcej konsumować, wszystko by runęło.

Źródeł kryzysu polityczności dopatruje się więc w systemie polegającym na inżynierii społecznej, której celem jest wmawianie ludziom nowych potrzeb i w ten sposób zwiększania konsumpcji. W ten sposób skupiamy się wyłącznie na sobie, dokładniej -  na własnych potrzebach i redukujemy nasze zaangażowanie w strefę publiczną. Zamiast społeczeństwa, narodu mamy zbiór zatomizowanych jednostek. Człowiek przestaje być zwierzęciem społecznym, a więc polityka w tradycyjnym sensie staje się niemożliwa. A skoro tak to i nie ma polityków par excellence. Są osoby, które polityków odgrywają; osoby wynajęte przez grupy oligarchiczne. Takie jak Merkel, czy Obama. Ale przychodzi kryzys. I okazuje się, że osoby, które tylko grają rolę polityka, muszą zetknąć się z twarda rzeczywistością i rozbijają sobie o nią głowę.

Dziękuję za rozmowę.