Portal Fronda.pl: Do Niemczech ma przybyć w tym roku już nie 800 tysięcy, ale 1,5 miliona uchodźców. Jeżeli te dane są wiarygodne, to jak wpłynie to na niemiecką sytuację? Czy Berlin poradzi sobie z takim wyzwaniem? A może wywoła to tak duży sprzeciw społeczeństwa, że dotychczasowa polityka imigracyjna ulegnie poważnej korekcie? O sprawę zapytaliśmy eksperta ds. międzynarodowych, Krzysztofa Raka z Ośrodka Analiz Strategicznych.

Krzysztof Rak: Podchodziłbym do tych liczb z dużą ostrożnością. Założenie jest takie, że od października do końca roku do Niemiec przywędruje większa grupa imigrantów, niż w ciągu poprzednich dziewięciu miesięcy. Ma ich być 920 tys. Pod koniec roku mielibyśmy mieć do czynienia ze swojego rodzaju potopem imigracyjnym. Pamiętajmy, że Niemcy najpierw mówili o 600 tysiącach, potem o 800, wreszcie o milionie, teraz o 1,5 miliona w ciągu roku. Biorąc pod uwagę jak działa państwo niemieckie i nie znając metodologii tych prognoz trudno powiedzieć, jak będzie to wyglądało. Tym bardziej, że mamy tu do czynienia z czynnikiem, którego nie da się przewidzieć. Wiele zależy od tego, co powie lub czego nie powie kanclerz Angela Merkel. Dlatego prognozy nie mogą mieć charakteru naukowego ani obiektywnego. Mogą zmienić się też w zależności od tego, jaką tak naprawdę politykę będzie prowadzić państwo niemieckie i w jaki sposób będzie o tym komunikowało. Mamy już chyba ten moment, w którym państwo niemieckie stara się działać na rzecz wyhamowania procesów imigracyjnych, jednak kanclerz Merkel nie przyznała się, że nie miała racji i Niemcy nie są jednak w stanie tego wszystkiego zrobić. Merkel rządzi już 10 lat i wszystko wskazuje na to, że ma już typowy syndrom polityka rządzącego zbyt długo. Polega to między innymi na wierze w omnipotencję i utracie poczucia realizmu. Kanclerz Merkel jest w dość trudnej sytuacji. Powinna wycofać się ze swojej wcześniejszej polityki i jasno powiedzieć, że popełniła błąd. Wyraźnie tego jednak zrobić nie chce.

Patrząc na niemiecką politykę widać, że więcej realizmu mają współpracownicy Merkel. Minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière próbuje coś z tym wszystkim zrobić, choć i on ma spory problem, będąc pierwszym do odstrzału, jeżeli kanclerz chciałaby złagodzić nastroje społeczeństwa. De Maizière wie, że jeżeli będzie taka potrzeba, to Merkel będzie bezwzględna i rzuci go na pożarcie. Minister lawiruje; nie mówi bezpośrednio, że kanclerz nie miała racji. Chętnie cytuje też bardziej optymistyczne wypowiedzi Merkel; powiedział też w pewnym momencie, że nie ma górnej granicy kwot gdy idzie o prawo do azylu. To znaczy tyle: przyjmiemy was wszystkich jak leci.

Widzimy w Niemczech ogromnie zapętlony problem polityczny. Kultura witania, choć w części społeczeństwa, zwłaszcza tej kochającej polityczną poprawność, nadal jest w cenie, to zmęczyła już zwyczajnych Niemców. W Polsce nie mamy tej świadomości, ale na niemieckich ulicach widzi się codziennie – i to od lat – imigrantów. Nie dziwię się, że normalny Niemiec może odczuwać to jako rodzaj dyskomfortu. Do tej pory była jednak ta polityczna poprawność, a Niemcy są pod tym względem narodem zdyscyplinowanym – jednak teraz okowy tej dyscypliny słabną. Na YouTubie widziałem film z zebrania jednej z niemieckich gmin. Chodziło o budowę meczetu na jednym z osiedli. Władza, oczywiście, zgodziła się na jego powstanie, ale zwykli ludzie obecni na tym zebraniu zaczęli mówić, że mają tego dość. Nie chcą, żeby władza mówiła im, co mają myśleć i pytają, gdzie jest tu demokracja? Niemcy coraz częściej mówią wprost, że nie chcą tylu uchodźców i apelują do władzy o zrozumienie. Pada w tym kontekście słynne hasło „My jesteśmy narodem”, pod którym organizowano demonstracje przeciwko komunizmowi. Jest więc prawdopodobne, że w Niemczech nadchodzi zmiana kursu. Nawet tak zapatrzeni w siebie i zepsuci przez wyborców politycy jak Angela Merkel muszą mieć świadomość, że przy tak dużym rozmijaniu się z opiniami wyborców ryzykują władzę. A przecież politycy ci rządzą gwoli władzy, nie miejmy co do tego żadnych złudzeń. Ich głównym celem jest zdobycie i utrzymanie rządów – to cyniczne, ale tak to wygląda w zasadzie w całej Europie. Zatem gdy zacznie im grozić widmo utraty władzy, zaczną myśleć. W Berlinie już to widać. Po całej początkowej euforii badania opinii publicznej pokazują, że Niemcy ani tak bardzo nie chcą imigrantów, ani tak mocno nie popierają polityki rządu. I tu właśnie jest kluczowy moment.

Niemcy jako główne mocarstwo kontynentalne ponoszą główną odpowiedzialność za rozwiązanie tego kryzysu. Tymczasem to, co zrobiła w ostatnim czasie kanclerz Merkel, pokazało, że mocarstwa potrafią prowadzić politykę dysfunkcjonalną, politykę destabilizowania sytuacji. Sądzę, że do niemieckich elit dotarło, że kanclerz popełniła duży błąd i jej polityki nie da się kontynuować. Jeżeli zauważyły to elity, to znaczy już bardzo wiele. Niemcy to kraj, w którym rządzą elity i to od nich zależy, kto sprawuje władzę polityczną. Dlatego także kanclerz Merkel musi się z nimi liczyć. Powinna teraz powiedzieć, że myliła się i że czas przywrócić funkcje państwa oraz kontrolę nad terytorium państwa za pomocą siły.