"Moment podcięcia gardła i wylanie krwi to dla Mariam zaślubiny z Tym, którego wybrała i któremu mogła teraz przysiąc swoją miłość do końca. Zostanie na ciele Mariam do końca życia."

 

Rafał Tichy, MAŁA ARABKA - kaprys Boga, Martix Rechrystianizacja cz.1

Kilka lat temu miałem szczęście uczestniczyć w realizacji filmu o błogosławionej Mariam Bouardy zwanej Małą Arabką. W trakcie jego powstawania przebywałem - wraz ze współautorem filmu i operatorem Jarkiem Mytychem -przez dwa tygodnie w Betlejem w klasztorze karmelitanek bosych, który za­łożyła, zbudowała i w którym ostatnie lata swego życia spędziła błogosławiona.Obecnie duża- cześć wspólnoty zamieszkującej klasztor to siostry za konne przybyłe z Polski. To dzięki ich przychylności, otwartości i gościnności - zwłaszcza przełożonej wspólnoty s. Lucyny Seweryniak - mogłem odwiedzić miejsca i wysłuchać opowieści, które pozwoliły mi „dotknąć" tajemnicy życia palestyńskiej karmelitanki. Życia niezwykłego, fascynującego i budzącego zdumienie, gdyż wypełnionego niespotykaną chyba w hagiografii chrześcijańskiej ilością darów i zjawisk nadprzyrodzonych. Mówi się wręcz, że każdy dzień jej życia był cudem. Poniższy tekst to wynik tego, co udało mi się zobaczyć i zapisać, przebywając w murach, które były świadkami jej modlitwy, pracy, snu, okupionych krwią walk i miłosnych spotkań. Narodzona w Ziemi Świętej Już jej narodziny miały znamiona cudu. Przyszła na świat w Ziemi Świętej, w pamiętających Apostołów i ich Mistrza górach Galilei, między Nazaretem a Hajfą, w małej i ubogiej wiosce Abellin. Trudniący się w większości wyrobem prochu mieszkańcy Abellin należeli do wspólnoty greko-melechicko--katolickiej, w obrządku bliższej tradycji bizantyjskiej, ale wierniej Kościołowi Rzymskiemu. Jej przyszli rodzice byli dobrym i zgodnym chrześcijańskim małżeństwem. Jednak radość budowania domu i rodziny była w ich wypadku wciąż przerywana przez bolesne, trudne do zrozumienia i wystawiające ich wiarę na ciężką próbę doświadczenia. W kolejnych latach małżeństwa musieli pogrzebać dwanaścioro zmarłych z niewyjaśnionych przyczyn jeszcze w kołysce dzieci. Po kolejnym zgonie, udręczeni, lecz jeszcze nie złamani, postanowili pójść z pielgrzymką do oddalonego o 170 km Betlejem, aby tam w Grocie Bożego Narodzenia prosić Maryję o dziecko, którego nie musieliby zaraz grzebać. Zostali wysłuchani. Piątego stycznia 1846 roku narodziła się im zdrowa córka, której na chrzcie nadali imię Mariam (aramejski odpowiednik hebrajskiego Miriam). W rok później przyszło na świat kolejne zdrowe dziecko - Boulos (Paweł). Mariam była radosną i pełną życia dziewczynką. To, jak bardzo kochała ziemię swojego dzieciństwa, z jej przyrodą, zapachem, majestatem, będzie później znajdowało wyraz w jej poezji, modlitwach, wspomnieniach. Jednak radość dzieciństwa spędzanego wśród wzgórz Galilei została dość szybko przerwana przez kolejne wtargnięcie śmierci do rodziny Bouardy. Mariam nie ma jeszcze trzech lat, gdy umiera jej ojciec. Przed odejściem powierza ją św. Józefowi - jako nowemu tacie oraz Maryi - jako nowej matce, tak jakby przeczuwał, że nie tylko jego niedługo córce zabraknie. Rzeczywiście, w bardzo krótkim czasie z rozpaczy po stracie męża ze świata odchodzi mama Mariam i Boulosa. Opiekę nad dziećmi przejmuje dalsza rodzina. Mariam zostaje wzięta na wychowanie przez wuja, z którym niedługo potem przenosi się do Aleksandrii, a Boulos przez ciotkę, z którą pozostaje w Galilei. Dzieci zostały więc rozłączone i nigdy już nie miały się spotkać.

Wszystko przemija

W domu wuja - który w przeciwieństwie do ojca Mariam był człowiekiem dość zamożnym - dziewczynka otoczona jest zbytkiem. Ma ładne suknie i zabawki, jest zadbana i syta, usługuje jej służba. Ze szczególnym upodobaniem bawi się w rozległym i pięknym ogrodzie w posiadłości swojej nowej rodziny. Pewnego dnia wuj, by sprawić sierocie jeszcze jedną przyjemność, kupuje jej klatkę z ptaszkami. Mariam jest szczęśliwa, pragnie jak najlepiej opiekować się nowymi żywymi maskotkami. W tym celu poddaje je kąpieli, co dla delikatnych stworzeń kończy się śmiercią. Ta zdawa­łoby się „niewinna" - gdy ją z oddali czasu wspominać - historia, była dla małej dziewczynki kolejną tragedią. Znów to, co tak bardzo ukochała, zostaje jej brutalnie odebrane przez śmierć. Jednak właśnie wtedy, gdy wydaje jej się, że smutek i samotność osaczyły ją ze wszystkich stron, ich obręcz zostaje radykalnie przerwana. Gdy Mariam, płacząc, zakopuje ptaszki w ziemi, dociera do niej i dosłownie przeszywa ją głos: „Wszystko przemija, lecz jeśli oddasz mi swe serce, Ja pozostanę z tobą na zawsze". Nigdy tych słów nie zapomni, a całe jej dalsze życie wskazuje, że odpowiedziała wtedy:

„Amen".

Jednym z pierwszych tego wyrazów był zwyczaj kopania w ogrodzie grobów i kładzenia się w nich. Dawniej w kulturze arabskiej chowano zmar­ łych i budowano grobowce w obrębie domostw. Mariam, pamiętając pogrzeb swoich rodziców i wiedząc już, że śmierć jest zarazem spotkaniem - nie tylko z rodzicami, lecz przede wszystkim z Tym, którego głos usłyszała - w swej dziecięcej prostocie, czystości i bezkompromisowości pragnie ten proces przyśpieszyć. Dlatego, choć brudzi sukienki i naraża się na kary, wytrwale kopie kolejne groby. Tak ekscentryczne zachowanie nie było zresztą tylko jej udziałem. Moż­na powiedzieć, że wpisywała się w długą i szacowną chrześcijańską tradycję. Jeśli bowiem prześledzimy żywoty pierwszych mnichów, eremitów z Egiptu i Syrii, to bardzo wielu z nich na swoje sypialnie wybierało właśnie grobowce. Chcieli w ten sposób poczuć przedsmak i bliskość śmierci, która oznaczała dla nich przejście do pełni egzystencji, do zjednoczenia z Bogiem. Echa tego doświadczenia - jeszcze bliższego Mariam, gdyż przeżytego przez dzieci – odnajdujemy również u dwóch najbardziej znanych świętych zakonu, do któ­rego miała w przyszłości wstąpić: świętej Teresy z Avila i świętej Tereski od Dzieciątka Jezus. Kiedy święta Teresa z Avila jako dziecko uświadomiła sobie, że prawdziwe spotkanie z Jezusem może nastąpić dopiero po śmierci, powiedziała swojemu młodszemu bratu i towarzyszowi Rodriguezowi: „Ucieknijmy do kraju Maurów, gdyż tam mamy szanse zostać męczennikami. Zginiemy i od razu spotkamy się z Bogiem". Opuścili więc dom i wyruszyli do tej części Hiszpanii, w której mieszkali muzułmanie i gdzie może rzeczywiście ponie­śliby śmierć męczeńską, gdyby z drogi nie zawrócił ich wuj Teresy. Podobnie było z Małą Tereską. Od kiedy dowiedziała się, że śmierć to wrota życia wiecznego, powtarzała matce: „Mamusiu, chcę, byś umarła". Wszyscy się oburzali, że dziecko życzy matce śmierci, a Tereska po prostu życzyła matce wiecznego życia w obecności Boga. Dzieci posiadają niezwykłą intuicję. Jeśli wyjaśnimy im, że w wieczności spotkają Jezusa, ale najpierw muszą przejść przez śmierć, która jest bramą, wiodącą do nowego życia, przestaną postrzegać śmierć jako coś ponurego, przygnębiającego i smutnego. Śmierć stanie się dla nich bramą, przez któ­rą przechodzi się do wiecznej radości. Podobnie doświadczała tego malutka Mariam.

Ścięte zaręczyny

Kiedy Mariam miała 12 lat, została dla niej przygotowana uroczystość zaręczyn, po której w krótkim czasie miały nastąpić zaślubiny. W dokumentach odnajdujemy zapisy, któ­re wskazują, że wuj bardzo wcześnie obiecał ją komuś ze swojej rodziny na małżonkę. Teraz dopełnia tej obietnicy. Rodzina przyszłego męża ofiarowała jej piękny zaręczynowy pierścień i wiele innych klejnotów, w domu kupiono haftowane zlotem jedwabie i zaczęto szyć z nich ślubne stroje. Mariam do końca nieświadoma, co się dzieje, a może do pewnego stopnia olśniona tym, co jej się ofiarowuje, wchodzi w tę grę. Dopiero osiem dni przed zaślubinami pewna osoba wtajemnicza ją w obowiązki przyszłej żony i dziewczynka uświadamia sobie, jaką grę podjęła. Zalana łzami zamyka się w pokoju i pada przed ikoną Matki Bożej, prosząc Ją o wstawiennictwo. Praktycznie całą noc pozostaje na modlitwie, nad ranem zasypia i we śnie widzi Maryję, która jej mówi: „Mariam, posłuchaj natchnienia, a ja ci pomogę. Nie lękaj się niczego". Gdy rano wstaje, bierze nożyczki i obcina swoje długie warkocze. A jest to zarazem dzień, kiedy wszyscy go­ście już się zjawiają w jej domu na zaręczyny, kiedy przybywa biskup, jej spowiednik i rozpoczyna się uroczystość. Tutejszym zwyczajem w pewnym momencie tej uroczystości do gości ma wyjść kandydatka do zaręczyn i przynieść ze sobą wszystkie klejnoty, które otrzymała od narzeczonego. Mariam, przygotowana, wychodzi do weselników z tacą pełną podarków, ale na ich stosie są złożone jej obcięte włosy - bardzo jasny znak, że Mariam odmawia. Dla kobiety włosy - zwłaszcza długie, a właś­nie takie miała Mariam - stanowią bezcenną ozdobę, niezbędny atrybut kobiecości, dopełnienie jej urody. W kulturze bliskowschodniej zaś to także symbol zjednoczenia i szczególnej bliskości, jaka łączy oblubienicę z jej ukochanym. Dlatego u muzułmanów czy niegdyś u Hebrajczyków kobieta zamężna musi zasłaniać włosy. Rozpuszczone włosy to świadectwo bliskości, dar dla ukochanego. To zaś przenosi się do sfery religijnej. Długie, gęste włosy - symbol nieskalania - stanowią najcenniejszy dar, jaki moż­na ofiarować Bogu. Oblubieniec z Pieśni nad Pieśniami mówi, że włosy ukochanej są radością jego serca. W czasach biblijnych nazarejczycy, którzy poświęcali swe życie Bogu, nie obcinali włosów, pozwalali, by rosły tak, jak je stworzyła natura. Także karmelitanki czy zakonnice innych reguł ukrywają włosy pod kornetem, należą one bowiem wyłącznie do Oblubieńca, do nikogo innego. Tylko ich wybranek może je ujrzeć, stanowią łą­czący ich sekret. Gest obcięcia włosów dokonany przez Mariam był więc w bliskowschodniej kulturze bardzo czytelnym znakiem, iż jest już poświęcona innemu oblubieńcowi i nikt inny nie ma prawa ani do jej serca, ani do jej ciała. Demonstracyjne zerwanie zaręczyn rozwścieczyło wuja i zgorszyło całą rodzinę. Przygarnięta sierota okazała w ich mniemaniu największą niewdzięczność. Nie potrafią zrozumieć ani jej decyzji, ani uporu. Wyrzekają się jej i odsyiają do kuchni, by tam żyła i pracowała wśród czarnoskórych niewolnic. Mimo odrzucenia, mimo upokorzenia, mimo wykonywania ciężkiej niewolniczej pracy dziewczynka zachowuje - zadziwiającą otoczenie - pogodę ducha. Jest przecież zaręczona, i to z nie byle kim.

Krwawe zaślubiny

Mariam coraz bardziej tęskni za bratem. Pragnie podzielić się z nim tym wszystkim, co ostatnio przeżyła. Ponieważ zaś w domu wuja służył pewien muzułmanin, który miał właśnie udać się do Nazaretu, Mariam liczy, że przekaże jej listy bratu. Odwiedza więc go w jego domu, jest zaproszona na kolację, podczas niej opowiada z całkowitym zaufaniem o zerwanych zaręczynach i jak jest teraz traktowana. Muzułmanin współczuje jej, a następnie proponuje, aby została muzułmanką, ożeniła z nim i przyłączyła się do jego rodziny. Mariam zaskoczona odpowiada hardo: „Zostać muzułmanką? Nigdy! Jestem córką Kościoła katolickiego i mam nadzieję, że pozostanę nią na zawsze". Tak stanowcze odrzucenie religijnej i małżeńskiej propozycji muzułmanina przez nic teraz nie znaczącą niewolnicę rozwściecza go do tego stopnia, że zrywa się, powala ją na ziemię, wyciąga kindżał i podcina jej gardło. Następnie przekonany, że umarła, zawija ją w białe prześcieradło, wynosi na ulicę i pozostawia w jakimś ciemnym zaułku. Niegdyś zawarciu przymierza towarzyszyła ofiara krwi, gdyż krew stanowi najdobitniejszy, najbardziej konkretny przejaw życia. Dlatego Izraelczycy na znak swego przymierza z Bogiem przelewali krew baranka. Dlatego też wyznawcy Chrystusa, gdy sprawują eucharystię, uczestniczą w krwawej ofierze swego Zbawiciela. Mariam zaś przelała krew dla Niego. Była męczennicą, która złożyła prawdziwą ofiarę Bogu z siebie samej, ze swego życia i jestestwa. Taka więź w tradycji religijnej posiada niezwykłą moc. Ale jest jeszcze jeden aspekt tego dramatycznego wydarzenia. W niektórych bowiem kulturach wschodnich również zaślubiny - to najbardziej intymne przymierze między dwiema osobami - są pieczętowane rzeczywistym połączeniem krwi oblubieńców przez nacięcie ich dłoni. Można więc powiedzieć, że tak jak obcięcie włosów i protest wobec rodziny to były zaręczyny, tak też moment podcięcia gardła i wylanie krwi to dla Mariam zaślubiny z Tym, którego wybrała i któremu mogła teraz przysiąc swoją miłość do końca. Zostanie na ciele Mariam do końca życia. Jest to blizna dziesięciocentymetrowej długości na centymetr szeroka. Po wielu latach, kiedy była w Karmelu, lekarz ateista, badając jej gardło, stwierdzi, że ma uszkodzonych kilka kręgów tchawicy i że osoba z tego typu raną nie miała prawa przeżyć. To było dla niego tak zaskakujące, że uznał to za dowód na istnienie jakiejś ponadnaturalnej rzeczywistości. Dla Mariam konsekwencją była utrata brzmienia głosu – jest cały czas lekko chropawy, drżący. Z wyjątkiem ekstaz, podczas których śpiewa pięknym, czystym głosem. Doświadczała całego szczęścia i radości przebywania w niebie. To było jej wesele. Niestety nie trwało wiecznie. W pewnym momencie usłyszała, że jej księga życia jeszcze się nie wypełniła i że ma powrócić na ziemię, aby wypełnić jeszcze jakąś misję. Wróciła ta sama, ale nie taka sama. Mówi się, że choć już wcześniej doświadczała różnych nadzwyczajnych stanów, to dopiero od tego momentu - męczeństwa, niebiańskiego odpoczynku i powrotu na ziemię - przestała dla niej istnieć granica między niebem a ziemią.

Znany prawosławny teolog OHvier Clement w jednej ze swych książek przypomina piękną rosyjską legendę: Gtosi ona, że Bóg przysyła anioła śmierci po duszę konającego. Czasem w ostatniej chwili anioł zostaje odwołany i człowiek nie umiera. Anioł jednak nie trafia tam nadaremnie. Odchodząc, zabiera człowiekowi oczy, zastępując je oczami danymi przez Boga. Od tej pory człowiek zyskuje inne spojrzenie, patrzy na świat przez pryzmat śmierci, pryzmat Boga. W jego sercu rodzi się pokój i miłość do każdego dzieła Bożego. Ślad podciętego gardła - ślad pieczętujący przymierze i zaślubiny

Wobliczu aniofów

Mariam leży więc w jakimś zaułku z podciętym gardłem, a wraz z krwią ucieka z niej życie. Opowiadała później, że kiedy straciła przytomność, znalazła się w obliczu aniołów. Byli tam też jej rodzice, byli święci, była Matka Boża, i to, co najpiękniejsze - była cała Trójca Święta, a wśród Niej sam Oblubieniec To świadectwo niezwykle trafnie obrazuje doświadczenie Mariam, która dzięki męczeństwu skosztowała nieba i wróciła na ziemię. Od tej chwili niebo i ziemia współistniały w niej w niepojęty i zarazem bardzo naturalny sposób. Dzięki swemu męczeństwu Mariam otrzymała dar udziału w królestwie niebieskim już tu, na ziemi. Przez swoje męczeństwo w pełni oddała się Bogu. Dla Boga nie istnieje zaś granica między tym, co ziemskie, a tym, co nadprzyrodzone; wszystko wychodzi od Niego, Jemu słu­ży i do Niego wraca.

Opieka Matki

Kiedy się ocknęła, zobaczyła, że znajduje się w nieznanej grocie, a obok niej krząta się tajemnicza kobieta - Mariam używa określenia: zakonnica. Kobieta jest ubrana w lazurową suknię, w zasadzie milczy, jest nieustannie o nią zatroskana, zajmuje się raną, którą jej zadano. Mała Arabka często wspominała, że jej opiekunka gotowała zupę tak smaczną, jakiej nigdy w życiu nie spożywała. Kiedy pewnego razu dziewczynka prosiła o kolejne dokładki, usłysza­ła upomnienie: „Mariam, pamiętaj, zadowalaj się zawsze tym, co niezbędne. Nie proś o więcej. Bóg ci zawsze da to, co niezbędne, ale nie jesteś w stanie pochłonąć czy przyjąć całego oceanu". Udzielała jej też innych nauk, które pomogą Mariam przetrwać wszystko to, co ją w przyszłości spotka - tak na poziomie trudności życia codziennego, jak darów mistycznych. Kiedy po czterech tygodniach Mariam powróciła do zdrowia, zakonnica zaprowadziła ją do kościoła. Tam przepowiedziała jej przyszłość: „Zostaniesz córką św. Józefa, potem będziesz córką św. Teresy, wyjedziesz do Indii i umrzesz w Betlejem". Następnie zachęciła do spowiedzi. Gdy dziewczynka wstała od konfesjonału, opiekunki już nigdzie nie było. Dopiero po wielu latach Mariam przyzna, iż w pewnym momencie uświadomiła sobie, że tajemniczą zakonnicą ubraną w lazurowe szaty była Matka Boża.

Można zinterpretować pierwszy etap życia Mariam, całe jej dzieciństwo, jako swoistą drogę oderwania - to, co często wydarza się w życiu wielkich świętych: jeśli tracą wcześnie rodziców, jeśli pozostają bez jakiegokolwiek ludzkiego oparcia, to zarazem odnajdują w Bogu oparcie tak silne, że staje się On dla nich wszystkim. Podobnie było w wypadku Mariam: utraciła rodziców, brata, opuściła dom wuja, pozostała sama, ale zdana całkowicie na Boga mogła doświadczyć, że On ją z każdej sytuacji wyprowadzi i że w każdej sytuacji ją wesprze, że będzie dla niej Oblubieńcem, Ojcem i Matką. 

Ciąg dalszy nastąpi …. 

Fragment tekstu: Rafał Tichy, MAŁA ARABKA - kaprys Boga, Martix Rechrystianizacja, Fronda 42 (2007)