Ostatnie dyskusje z udziałem przedstawicieli lewicy na temat tragedii smoleńskiej przywołały wspomnienie dwóch filmowych scen. Pierwsza pochodzi z filmu „Pianista” Romana Polańskiego. Reżyser wstrząsająco ukazał w niej  naturę niemieckiego ludobójstwa. Oglądamy tu grupę Żydów przed bramą getta. W pewnej chwili podjeżdża do niej esesman na motocyklu. Ma sportową młodzieńczą sylwetkę, podwinięte rękawy. Podchodzi swobodnym, sprężystym krokiem do grupyofiar i odlicza osoby przeznaczone do egzekucji. Odpina kaburę i wyjmuje pistolet. Strzela do leżących z wyrobionym automatyzmem. Po egzekucji wsiada na motocykl.

Zbrodnia jest beznamiętna, mechaniczna.

Druga scena pochodzi z filmu dokumentalnego. Kamera panoramuje masową egzekucję w centrum nowego sowieckiego osiedla, wykonywaną prawdopodobnie w latach 30. Oglądamy przyszłe ofiary, które ustawiane są na skrzyniach samochodów ciężarowych nad którymi skonstruowano wielką szubienicę. Nie wiemy kim są ci ludzie. Zapewne to wrogowie ludu. Być może autorzy jakichś krzywych spojrzeń na bolszewickie symbole. Może sąsiedzi, którzy zaczęli dociekać, gdzie zniknęli ich znajomi, albo robotnicy, którym czerezwyczajka rzuciła oskarżenie, że są sabotażystami  .

Ci ludzie zanim zginą, to znaczy zanim uruchomione zostaną silniki w ciężarówkach i pojazdy ruszą, wysłuchają straszliwych oskarżeń ze strony miejscowych aktywistów, a może nawet i najbliższych krewnych.

Filmy pokazują dwie haniebne zbrodnie, które doprawdy trudno wartościować. Druga z nich dodatkowo jednak hańbi ofiary, wdeptuje je w błoto i niszczy ludzką godność oraz pamięć.

Świadkami takich bolszewickich gwałtów jesteśmy od ponad pięciu lat. W Polsce niszczona jest pamięć 96 ofiar prezydenckiego samolotu, hańbieni są oficerowie, deprecjonowani świadkowie oraz rodziny. Sowiecki człowiek w Polsce przeżył, chichocze spod swojej niewidzialnej budionówki i ma się dobrze. Ten gnom tkwi nie tylko w przedstawicielach postkomunistycznej lewicy. Daje o sobie znać w wielu z nas, gdy w grę wchodzi jakakolwiek refleksja i dociekanie prawdy.

Postkomunistyczna lewica stanowi bardzo ciekawy punkt odniesienia. Po 10 kwietnia 2010 roku zachowała się zgodnie z przewidywaniami. Tak jak kiedyś,  w czasach o których chcielibyśmy zapomnieć.

„Job twoju mać, paszli w kibinimater”.

Tragedii smoleńskiej, śmierci m.in. lewicowego kandydata na prezydenta RP, towarzyszyło ze strony lewicy nieco łez i trochę nieświętego oburzenia. Pięciu lat nie starczyło temu środowisku, od 70 lat przepojonemu troską o stan państwa, aby dojść prawdy i wywrzeć nacisk, by sprawcy karygodnych zaniedbań ponieśli odpowiedzialność.

 „Polskie państwo zawiodło, również dopuszczając do podziału między Polakami – mówiła w niej Barbara Nowacka, córka posłanki SLD Izabeli Jarugi-Nowackiej, która straciła życie w Smoleńsku. Nowacka. – To że nie byliśmy w stanie przez pięć lat zobaczyć samolotu, to jest skandaliczna sytuacja – dodał Maciej Komorowski, syn innej ofiary wypadku, wiceszefa MON Stanisława Komorowskiego. Oboje byli zgodni, że "nic nie wskazuje na to, aby wydarzyło się coś innego niż nieszczęśliwy wypadek".

Tego wieczoru TVP pokazała po pięciu latach milczenia  film dokumentalny będący montażem ujęć wykonanych w Smoleńsku przez operatorów telewizyjnych w chwili oczekiwania na prezydencki samolot. Uchwycone przez nich obrazu pokazują teren, znacznie oddalony od miejsca katastrofy, który pokryty jest różnej wielkości, w większości bardzo niewielkimi fragmentami samolotu. Leżą one na drodze, między samochodami na parkingu.

Widać samolot leciał i posypywał swoimi powłokami teren.

Rzeczywiście nic nie wskazuje na to, że wydarzyło się coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek.

Artur Lesnodorski