Licytacja, kto był większym bohaterem czasów komunizmu, kto i czym "zasłużył" sobie na internowanie, a kto nie był na tyle istotny, by się nim w nocy z 12 na 13 grudnia zainteresowano, jest przygnębiająca. Póki jednak uprawiają ją ci, którzy mówią to na podstawie osobistych doświadczeń, póki rzecz cała ma posmak walki o wyższe miejsce na cokole i zdobywania mandatu do obecności w dzisiejszej polityce, można - ubolewając - uznać, że to naturalny spór w dawnej, dziś podzielonej, rodzinie. Nie jest on ani nadto smakowity, ani nie przysługuje się dobrze bitwie o pamięć historyczną i stosunek do komunizmu, ale podobne spory eksbohaterowie wiodą od wieków.

 

Nie podoba mi się, charakterystyczna dla wielu wypowiedzi prezesa PiS, maniera lekceważącego wypowiadania się o zasługach (z reguły, zdaniem prezesa, mikrych) w przeszłości jego dzisiejszych politycznych rywali. Gdy Jarosław Kaczyński mówi, że "lepiej, by pod względem odwagi i zaangażowania w podziemie lider PO się nie ścigał", i dodaje do tego dość niefortunne (choć potem zdemonizowane i rozdęte) stwierdzenie o niezadowoleniu z faktu, iż go nie internowano, to prowokuje świat, do tego, by odpłacał mu pięknym za nadobne.

 

Ale póty z Kaczyńskim spierają się sam Tusk czy Frasyniuk, to przyjmuję to ze spokojem. Wściekłość i niesmak ogarniają mnie, gdy w dyskusję włączają się ci, którzy przed laty byli pieszczochami sadzającej do więzień władzy, a dziś z ironicznym uśmiechem rozdają ciosy i złośliwości. Postaci formatu aktywisty SLD, który w latach 80. był działaczem Zrzeszenia Studentów Polskich i członkiem PZPR, a dziś z lekkością wygłasza taki sąd: "pewnie było tak, że Jarosław Kaczyński siedział ze spakowaną walizką i czekał, ale służba bezpieczeństwa uznała go za, w cudzysłowie, dupę wołową'. Nie przyszli, bo nie mieli po co po niego przychodzić". Albo innego działacza ZSP (który nota bene zapisał się doń pod koniec lat 80., co już było przykładem wyjątkowego zaślepienia albo oportunizmu) kpiącego, że Kaczyński "jednak był ociupinkę internowany, ale jednak nie, bo go ci źli esbecy wypuścili, no kupy się to nie trzyma ta cała opowieść, taka trochę komiczna niż wstrząsająca".

 

Postaci te powinny naprawdę dziś zastanowić się dwa razy nim cokolwiek podobnego zaczną mówić. Skoro przed laty wykazały się głupotą, oportunizmem albo miłością do totalitarnego systemu, a dziś chcą uprawiać politykę w demokratycznym kraju, to niech mają w sobie na tyle przyzwoitości i wdzięczności do historii, że nie wyrzuciła ich na boczny tor, by milczeć, gdy mowa jest o sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia - pisze Piasecki.

 

JW/ fakty.interia.pl