Aleksander Kwaśniewski zmartwił się w RMF FM, że Brexit oznacza koniec Wielkiej Brytanii (bardziej prawidłowo: Zjednoczonego Królestwa). Trudno o bardziej nonsensowny pogląd o kraju, który przez stulecia korzystał ze "splendid isolation" (wspaniałej izolacji) angażując się w europejską politykę według własnego życzenia dowolnym stopniu  i po dowolnej stronie kiedy widział w tym swój interes - i teraz postępuje dokładnie tak samo.

 

Koniec Wielkiej Brytanii, jeśli rzeczywiście miałby nastąpić, to bynajmniej nie z powodu nadmiernej izolacji. Wręcz przeciwnie. Jeszcze do niedawna można było mówić, że ostatnia udana inwazja na Wyspy Brytyjskie miała miejsce w 1066 roku przez wojska Wilhelma Bękarta, który dzięki temu zyskał sobie miano Zdobywcy. To jednak przeszłość. Ostatnia inwazja właśnie trwa i jak na razie w pełni się udaje. "We are taking over"  - Przejmujemy (wasz kraj) - mówią muzułmanie do Anglików, którzy próbują manifestować chrześcijański charakter swojego kraju - i rzeczywiście przejmują ten kraj. Ostatni wybór burmistrza Londynu to tylko jeden, choć znaczący przykład. Kiedy szariat ostatecznie zapanuje na Wyspach, nazwa Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej pozostanie jak najbardziej aktualna, czy jednak będzie to ten sam kraj? Nastąpi zmiana znacznie głębsza niż ta, którą przynieśli ze sobą rycerze Wilhelma Zdobywcy. Zajęli oni pozycję klas wyższych wprowadzając francuskie dialekty do urzędowego i literackiego języka, zanim odmieniony przez stulecie angielski na powrót nie wychynął ze społecznych nizin. Nowi Anglicy (?) nie będą musieli zmieniać języka. Inne zwyczaje, prawa i mentalność które zmarginalizują, bądź usuną zwyczaje, prawa i mentalność dotychczasowej Anglii będzie stanowić o ostatecznym sukcesie trwającej obecnie inwazji.

Czy wyjście z Unii Brytyjczycy wykorzystają, by odciąć się od samobójczych miazmatów europejskiego lewactwa - multikulturalizmu i genderyzmu? Tak być nie musi, ponieważ wygląda na to, że miazmaty te do głębi zatruły brytyjską duszę. David Cameron głoszący poparcie homo-pseudo-małżeństw właśnie dlatego, że jest konserwatystą mówił to chyba jako emanacja, a nie aberracja brytyjskiego konserwatyzmu, skoro tę chorą społecznie i biologicznie  antychrześcijąńską ideę poparła sama królowa zobowiązana koronacyjną przysięgą do ochrony chrześcijańskiego dziedzictwa.

Ponad 17 milionów ludzi głosujących za wyjściem z Unii musiało mieć zróżnicowane motywy takiej właśnie decyzji, jednak z pewnością wielu odstręczała od Unii pycha i samowola eurokratów, swoisty eurobullying -  bezpodstawne i bezprawne tyranizowanie i zastraszanie krajów starających się prowadzić politykę we własnym interesie, a nie w interesie dążących do hegemonii Niemiec albo niemieckich i ponadnarodowych korporacji. W tym sensie Brexit to prosta konsekwencja  działań eurobullies (owych terroryzujących otoczenie łobuzów) - Schulza, Junckera, Timmermansa, Ȍttingera i innych. Może zresztą to było ich celem, bo brak w Unii tak znaczącego pod każdym względem kraju jak Zjednoczone Królestwo wzmacnia pozycję potężnych Niemiec. Poza tym ogólnie osłabia to Unię, co jest w interesie Moskwy, a jawna i ukryta współpraca Niemiec z Rosją ma długą i owocną (w najgorszym tego słowa znaczeniu) tradycję.

W tym sensie Brexit nie jest dobrą wiadomością dla Polski (przyszłe losy Polaków na Wyspach to odrębna, choć ważna kwestia). Nie wiemy, czy wzmocnionej pozycji Niemiec towarzyszyć będzie opamiętanie eurobullies pod wrażeniem widocznych skutków ich polityki. Zwłaszcza że rosną siły niepoprawnej politycznie opozycji w samych Niemczech i tak bliskiej im Austrii, w której może nawet nastąpić odwrócenie wyniku wyborów, jak między exit polls a realnym wynikiem w brytyjskim referendum. Szefowa AfD już ostrzega, że jeśli UE  nie porzuci błędnej drogi, to kolejne narody będą odzyskiwały swoją suwerenność na sposób brytyjski. Prowadząca w sondażach holenderska Partia Wolności już wzywa do przeprowadzenia referendum analogicznego do brytyjskiego. Symptomatyczne, że eurobullies podwinęli ogony i nie czują się tym razem na tyle mocni, żeby proponować powtarzanie referendum, aż do pożądanego przez nich skutku, jak kilka lat temu w Irlandii w sprawie ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Choć nasza miejscowa euroszczujnia przeciw Polsce robi dobrą minę do złej gry. Czołowy jej przedstawiciel, Ryszard Petru wezwał do zakończenia sporów z Unią Europejską. Kpi czy o drogę pyta? Będzie namawiał swojego przyjaciela z euroszczujni brukselskiej, Guya Verhofstadta do zaostrzenia czy złagodzenia napaści na Polskę? Możliwe jednak, że w obecnej aurze politycznej nawet ten eurobully będzie uciszany przez bardziej rozsądnych i mniej zacietrzewionych kolegów.

Dlatego Brexit, generalnie niekorzystny dla Polski, można i powinno wykorzystać się dla wzmocnienia suwerenności Polski oraz (co jest współzależne) partnerskich relacji w Unii. Jeśli zmartwienie rządzących polityków niemieckich z powodu Brexitu jest szczere, może to prowadzić do zrewidowania ich dotychczasowej polityki i dawać szansę na owe bardziej partnerskie relacje. Czy eurobullies są w stanie przepoczwarzyć się w szczerych demokratów? To się okaże. Porzekadło "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" jest może przewrotne i przesadnie optymistyczne, ale dobra polityka polega na wyciągnięciu korzyści dla siebie z każdej sytuacji. Oby tak było tym razem z Polską. O swój koniec Wielka Brytania niech martwi się sama.