Stało się to, co było przewidywane od grudniowych, hiszpańskich wyborów. Politycy nie doszli do kompromisu. W przyszłym tygodniu król Filip VI rozwiąże parlament i ogłosi nowe wybory.

Kryzys polityczny w Madrycie jest efektem braku zdecydowanego zwycięzcy zeszłorocznej elekcji. Po raz pierwszy od przywrócenia demokracji w 1976 r. żadna partia nie zdobyła większości pozwalającej na samodzielne rządy. Partia Ludowa urzędującego premiera Mariano Rajoya zdobyła 29% głosów, socjalistyczna PSOE 22%, lewacki, wyrosły na młodzieżowych protestach Podemos (czyli po polsku Możemy) 21%, a liberalne ugrupowanie Ciudadanos (po polsku Obywatele) 14%. Do hiszpańskiego parlamentu weszli też przedstawiciele katalońskich i baskijskich partii separatystycznych. Od razu było wiadomo, że sytuacja wymaga powołania rządu koalicyjnego, jednak różnice między potencjalnymi partnerami okazały się zbyt duże.

Lewacy prą do władzy

Mimo, że rządzący dotychczas Ludowcy zdobyli największą liczbę posłów, i mieli najłatwiejszą pozycję do budowania większości parlamentarnej, to żadna z pozostałych partii nie chciała z nimi wchodzić w koalicję. Partia premiera Rajoya nie dość, że według większości Hiszpanów jest odpowiedzialna za obniżenie ich poziomu życia w związku z forsowaną polityką reform, to jeszcze znalazła się w centrum szeregu afer korupcyjnych jakie przetoczyły się niedawne przez Hiszpanię. Ciężar budowania nowego rządu wziął na siebie młody przywódca socjalistów, Pedro Sanchez. Jednak różnice pomiędzy różnymi siłami politycznymi, dotyczące polityki oszczędności czy niepodległościowych ambicji Katalonii uniemożliwił zbudowanie stabilnego wsparcia dla nowego gabinetu.

W dużym stopniu za fiasko rozmów jest odpowiedzialny Pablo Iglesias, lider Podemosu. Ta powstała na bazie ruchu „Oburzonych”, nawiązująca do hasła Barcka Obamy „Yes we can”, ma ambicje zastąpienia socjalistów w roli hegemona na lewicy. Partia ta głosi radykalne hasła lewicowe, proponując takie księżycowe pomysły jak wprowadzenie pensji socjalnej i płacy maksymalnej. Opowiada się za rezygnacją z polityki zaciskania pasa i zwiększeniem poziomu redystrybucji dochodu. W sferze światopoglądowej całkowicie popiera rewolucję obyczajową, jakom zafundował Hiszpanii premier Zapatero. Chociaż podnosi hasła eurosceptyczne, krytykując politykę gospodarczą Brukslei, to jednocześnie postuluje otwarcie się swojego kraju na muzułmańskich uchodźców.

Hiszpania w kryzysie

Sukces lewackiego Podemosu był możliwy w warunkach olbrzymiego kryzysu, jaki nastąpił w Hiszpanii skutkiem światowego załamania z 2008 r. Przyjmując Euro, Hiszpanie świadomie zrezygnowali z możliwości prowadzenia suwerennej polityki monetarnej. Jednocześnie, zgodnie z modą panującą w całym zachodnim świecie, oparli swoją gospodarkę na usługach, głównie turystyce czy nieruchomościach. To właśnie uderzenie kryzysu w ten drugi sektor, tak bardzo osłabiło hiszpańską ekonomię. Z europejskiego prymusa kraj corridy stał się pariasem, wspólnie z Grecją, Portugalią i Włochami tworząc grupę PIGS. Hiszpańskie PKB znacząco spadło, a bezrobocie przekroczyło granicę 20% (wśród młodzieży 50%). 

To właśnie trudna sytuacja życiowa wyprowadziła ludzi na ulicę. Tak naprawdę, dotychczasow polityka walki z kryzysem, zgodna z zaleceniami Brukseli, niewiele zdążyła do tej pory zmienić. Dlatego Hiszpanie kierują swe oczy na partie antysystemowe. W przeciwieństwie do reszty Europy, H szanse na obalenie dotychczasowej elity politycznej widzą oni raczej po lewej stronie sceny politycznej. Dlatego masowo zagłosowali na Podemos, a prawdopodobnie uczynią to latem znowu. Dodatkowo i tak już niestabilną sytuację polityczną pogarsza wzrost niepodległościowych tendencji w Katalonii. Podemos popiera secesjonistyczne tendencje Katalończyków i liczy na współpracę z separatystami z Barcelony. 

Niedobre wieści dla Polski

Z rządami partii podobnej do Podemosu mieliśmy już do czynienia w Grecji. Tam jednak premier Tsipras nie był w stanie przeforsować swojego planu rezygnacji z cieć budżetowych i oddłużenia Grecji na forum Unii Europejskiej. Potencjalnemu lewicowemu rządowi w Madrycie też nie będzie łatwo. Tylko, że Hiszpania jest znacznie większa od Grecji, i pogłębienie hiszpańskiego kryzysu może Europę sporo kosztować. Powstanie rządu z udziałem Podemos może mieć jednak jeszcze jeden negatywny skutek. Partia ta opowiada się za liberalną polityką imigracyjną. W związku z tym nie tylko osłabła by pozycja przeciwników relokacji uchodźców, ale i dotychczas pilnie strzeżone granice hiszpańskie mogłyby zostać otwarte dla kolejnej fali muzułmańskich imigrantów. Tak więc wyniki wyborów w Hiszpanii mogą znacząco wpłynąć na eskalacje dwóch najpoważniejszych kryzysów, przed jakimi stoi obecnie nasz kontynent. 

Bartoszcz Bartczak