Igor Dodon, prorosyjski, jak sam mówi, prezydent Mołdowy, wystąpił w trakcie odbywającego się niedawno w Biszkeku (Kirgizja) spotkania rady zdominowanej przez Rosję Wspólnoty Euroazjatyckiej z prośbą o nadanie jego krajowi statusu obserwatora. W jego opinii „wszystkie badania socjologiczne wskazują, że większość obywateli Mołdawii opowiada się za integracją z Euroazjatycką Wspólnotą Gospodarczą”.

Prośba Dodona została przyjęta, choć z pewnymi problemami. Twórcy wspólnoty nie przewidzieli statusu „państwa obserwatora” i Mołdowa otrzymała go po trosze awansem. Szczegóły mają zostać dopiero uzgodnione jesienią. Poza tym, z Kiszyniowa płyną głosy, iż prezydent nie ma tego rodzaju uprawnień, jakiekolwiek porozumienia o charakterze międzynarodowym muszą być ratyfikowane przez parlament, a złożony przezeń wniosek ma wartość papieru, na którym został sporządzony. W samej wspólnocie stanowisko, też nie jest jednoznaczne. Pytany o perspektywy członkostwa Mołdowy w organizacji, Kubat Rachimow, z Izby Handlowo-Przemysłowej Kirgizji, powiedział, że lepiej poczekać z przyjmowaniem nowego członka, zwłaszcza, że ewentualny akces Kiszyniowa powiększyłby i tak niemałe problemy wspólnoty, która np. w ubiegłym roku nie potrafiła poradzić sobie ze spadkiem wzajemnych obrotów handlowych. Wyrażona przez niego opinia ilustruje też różnicę optyki między krajami azjatyckimi a Rosją. Ci pierwsi woleliby nadać wspólnocie wymiar przede wszystkim gospodarczy oraz azjatycki, dlatego znacznie cieplej wypowiadają się na temat ewentualnego akcesu Iranu, podczas gdy Rosja zainteresowana jest realizacją szerszego, geopolitycznego planu, z udziałem również państw europejskich. Niedawne rozmowy na Kremlu Putin – Dodon wyraźnie na to wskazują. Doświadczenia z Białorusią - dopiero niedawno przezwyciężony kryzys, stanowią jednak dobrą pożywkę dla sceptyków.

Tym bardziej, że gospodarka Mołdawii jest silnie zorientowana na Unię Europejską. Według danych, opublikowanego niedawno raportu Niemieckiej Misji Gospodarczej w Mołdawii, na eksport do Unii, przypada dziś 2/3 całości eksportu tego kraju, a na handel ze Wspólnotą Euroazjatycką jedynie 17 %. Przy czym PKB tego kraju zależy w 44 % od jego handlu zagranicznego. Niemieccy eksperci z rozbrajającą naiwnością stwierdzają, iż w takiej sytuacji, w jakiej znajduje się Kiszyniów, nie ma sensu ewentualne dyskusja na temat zmiany orientacji eksportowej. A ma miejsce. Ale przecież nie o gospodarkę tutaj chodzi, a przede wszystkim o politykę i grę na międzynarodowej szachownicy.

Dramatyczny spadek cen na produktu mołdawskiego rolnictwa, w 2016, które stanowią gros, eksportu kraju spowodował wzrost niezadowolenia i liczne protesty uliczne. Nie miejmy też wątpliwości, w Kiszyniowie nie rządzą anioły. Państwo kontrolowane jest przez lokalnego oligarchę Władimira Płochotniuka, kwitnie korupcja, podział politycznych łupów i przekupstwo w sądach. Posłowie są ordynarnie przekupywani, zaś o reformach się głównie mówi i niewiele robi. Analitycy brytyjskiego Chatham House, swój raport na temat Mołdowy nazwali nawet „Zawłaszczone państwo na europejskim rozdrożu”. I właśnie o to, w którą pójdzie stronę toczy się dziś gra. Moskwa stawia na Dodona i wszystkie siły opozycyjne wobec kontrolowanej przez Płochotniuka rządzącej Partii Demokratycznej. Dodon ogłosił niedawno, iż jest przeciwnikiem poszukiwań gazu łupkowego i koncesji, jaką otrzymała od rządu teksańska Frontera Resources i chce stanąć na czele społecznego protestu, który może jednoczyć wszystkich – od ekologów, po zwolenników orientacji rosyjskiej i adwersarzy rządu.

W grę wchodzą tutaj zarówno interesy polityczne, jak i zwykły biznes. Do tej pory Gazprom dostarczał gaz separatystycznej „republice” Naddniestrza, za który jej władze, oczywiście nie płaciły, ale Rosja uważała, że jest to dług Mołdowy. Przez 25 lat narosło już 6,5 mld dolarów. Ciekawa jest też historia, po co Tyraspolowi potrzebny był ten rosyjski gaz. Otóż na terenie zbuntowanej republiki znajduje się elektrownia, której turbiny produkują energię elektryczną sprzedawaną do Mołdowy. Elektrownia pracuje na gaz. W transakcji sprzedaży pośredniczyła firma, kontrolowana podobno, przez Płochotniuka, który od każdego dostarczonego megawata brał kilku dolarową prowizję. A że Mołdowa importuje 270 000 megawatogodzin, to i prowizja była niemała. I tutaj Dodon też postanowił interweniować. 30 marca spotkał się z głową Naddniestrza, Wadimem Krasnosielskim, i podobno postanowiono, że pośrednik w odbywającym się właśnie przetargu zostanie wyeliminowany. Problem polega wszakże na tym, że przetarg kontroluje rząd, czyli ludzie Płochotniuka. I oto okazało się, że dostarczająca do tej pory prąd elektrownia z Naddniestrza złożyła niekonkurencyjną ofertę i przetarg wygrali Ukraińcy. Dla Naddniestrza to fatalna wiadomość, bo z płaconych przez elektrownię podatków utrzymywał się region. Ale może nie wszystko stracone – Ukraińcy nie mają takiej ilości energii, aby pokryć zapotrzebowanie Mołdowy i być może kupią prąd w Tyraspolu. I wszystko pozostanie po staremu. Jedynie akcja Dodona okazała się fiaskiem, bo wtrącił się Kijów.

Ukraina jest dziś państwem w najwyższym stopniu zainteresowanym, aby mołdawscy demokraci pozostali u władzy. Zwycięstwo w Kiszyniowie opcji prorosyjskiej skutkować może pojawieniem się na wschodzie państwa wrogiego, a zważywszy, że pograniczne tereny zamieszkują niechętni Kijowowi nastawieni Gagauzi, taki rozwój wydarzeń może przynieść wzrost napięć na i tak niespokojnej Ukrainie.

Ostatnio w Kijowie poinformowano o zlikwidowaniu grupy płatnych zabójców, którzy za 200 tys. dolarów mieli uwolnić świat od Władimira Płochotniuka. Zatrzymano 17 osób, powiązanych ze światem przestępczym Ukrainy, Mołdowy i Rosji. Jak oświadczył Arsen Awakow, kierujący ukraińskim ministerstwem spraw wewnętrznych, śledczy dysponują dowodami na to, że „zlecenie” przyszło z Moskwy. Ludzie Płochotniuka też przygotowują się na rozwój wydarzeń. Ostatnio w ekspresowym tempie, kontrolowany przez nich parlament znowelizował stosowną ustawę, po to, aby móc użyć armii w tłumieniu wewnętrznych niepokojów. Wygląda na to, że spodziewają się, że mołdawska opozycja, której część liderów mieszka w Moskwie i otwarcie przyznaje się do związków z rosyjskimi służbami specjalnymi, może chcieć zorganizować swój Majdan.

Rząd i parlament, przygotowują też reformę systemu wyborczego. Proponują zniesienie dzisiejszego systemu proporcjonalnego i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Opozycja uważa, że ułatwi to kupowanie posłów, i zważywszy na dotychczasową praktykę zapewne ma rację. Zwłaszcza, że proeuropejscy demokraci mają po prostu więcej pieniędzy. Tyle, że sama proponuje alians z Moskwą. Będzie ciekawie.

Marek Budzisz/salon24.pl