Pierwszy atak na Roberta Biedronia miał miejsce w czerwcu ubiegłego roku. Tym razem sprawcami napaści było dwóch mężczyzn. "Jeden do drugiego powiedział: "Zobacz, to ta parówa". Skoro tak się zachowywali, poprosiłem, aby wyszli. Wtedy jeden z nich podniósł rękę, krzyknął "spie...laj cioto" i mnie walnął" - relacjonował parlamentarzysta w rozmowie z TOK FM. 

Biedroń powiadomił policję, ale ta - jak relacjonuje - nie była zbytnio zainteresowana wyjaśnieniem sprawy. "Policja nie przyjeżdżała... Nie wiedziałem, co robić, a że miałem spotkania w Sejmie, wróciłem na Wiejską. Po dwóch godzinach straż marszałkowska zadzwoniła do mnie z informacją, że policja pyta, czy nie potrzebuję karetki" - dodaje parlamentarzysta. 

Na zażalenia Biedronia zdążyli już odpowiedzieć przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. "Panie pośle dlaczego mówi pan,ze policja nie przyjechała, choć funkcjonariusze byli na miejscu po 5 min? A pana już nie było" - czytamy na oficjalnym profilu MSW na Twitterze. 

"Informacja (o pobiciu - przyp.red.) została odebrana przez operatora 112 o godzinie 13.33. Policyjny  patrol był na miejscu o godzinie 13.40. Interwencja została więc podjęta niezwłocznie. W międzyczasie poszkodowany oddalił się z miejsca zdarzenia" - czytamy na stronach stołecznej policji.

Beb/Onet.pl/Twitter/Media