Słowa, słowa, słowa

Hałas i zamieszanie organizowane przez Komitet Obrony Demokracji przy współudziale polityków Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej i zmarginalizowanej lewicy nie wywołały, jak dotąd, paniki wśród rządzących ani też nie zrobiły wrażenia na twardym elektoracie PiS-u. Nie znaczy to oczywiście, że środowiska pokładające nadzieję w nowej władzy są całkowicie wolne od niepokoju. Przyjaciel z warszawskich kręgów literackich wysłał mi niedawno maila, w którym znalazły się takie zdania: „Teraz chodzi im o to, żeby przeciągać awanturę w nieskończoność i ją eskalować. W ogóle nie chodzi o Trybunał Konstytucyjny, to tylko jeden z pretekstów. Znacznie silniejsza batalia niż w 2005–2007, bo jawnie są wciągnięte wszystkie siły, które się dotąd ukrywały lub maskowały, łącznie z grupami uniwersyteckimi. Wszystkie potwory wyszły z worka, puszka Pandory otwarta na oścież (ale nadzieja została). Robi się niebezpiecznie, bo zajadłość jest wyjątkowa, granice wszelkiej przyzwoitości zostały już przekroczone, nie ma żadnej świętości ani szacunku dla kogokolwiek i czegokolwiek. Moralny dramat. A to znaczy, że oni są gotowi na każdą metodę walki, każdą.”

Jeśli tak faktycznie mają się sprawy, wypadałoby zapytać o skalę zagrożenia. Inwektywy serwowane przez opozycję można oczywiście zlekceważyć, jako że wznoszenie obraźliwych okrzyków podczas antyrządowych wieców to rzecz normalna. Gdy jednak ktoś rzuca hasło: „Precz z Kaczorem dyktatorem!” czy „Beata, trzeba ci bata!” i okazuje się, że przygotowała je specjalnie na okoliczność demonstracji redakcja gazety, która na skutek polityki nowego rządu traci miliony, trudno uznać takie zachowanie li tylko za wyraz frustracji. Poloniusz z Hamleta skomentowałby je zapewne zdaniem: „Chociaż to wariacja, nie jest jednakże bez metody”.

 

O co chodzi

Z perspektywy Polaków, którzy znaleźli się na wychodźstwie, widać wyraźnie, że owe awantury idą w parze z kłamliwym przekazem adresowanym do potencjalnych sojuszników za granicą, do polityków i mediów niemieckich oraz środowisk lewackich w różnych krajach Zachodu. Serwowane informacje zawierają taką oto treść:

Polski prawicowy rząd poszedł drogą węgierskiego populisty Orbana, ale w odróżnieniu od premiera Węgier, który ciągle może liczyć na współobywateli, już po miesiącu stracił poparcie większości Polaków, gdyż łamie konstytucję, nie przestrzega zasad demokracji i dąży do likwidacji wolnych mediów. Świadczyć o tym mają właśnie spontaniczne antyrządowe demonstracje i sondaże. (O marszu poparcia dla rządu i o wynikach sondaży, które mówią coś zupełnie innego – ani słowa.) Ergo – należy robić wszystko, by doszło do wcześniejszych wyborów! W Polsce tak zmanipulowanych informacji nie dałoby się zamaskować, na Zachodzie mało kto z przeciętnych telewidzów i czytelników prasy jest sprawą zainteresowany.

W kraju było niedawno głośno o artykule Jacksona Diehla w lewicowym „Washington Post” (29 listopada) i programie Global Public Square Fareeda Zakaria’i w CNN (6 grudnia), oba przekazy spotkały się bowiem ze zdecydowaną reakcją wiceprezesa KPA d.s. Polskich, pani Marii Szonert Biniendy (http://www.currenteventspoland.com/news/Unethical-Reporting-on-Poland-in-the-American-Media-prompts-PAC-to-issue-protest.html) oraz środowisk polonijnych związanych z „Gazetą Polską” i stowarzyszeniem „Solidarni 2010”. Mniej wiadomo natomiast o wystąpieniu 16 grudnia posłanki PO Agnieszki Pomaskiej i socjologa z Collegium Civitas, Grzegorza Makowskiego w sieci telewizyjnej Al Jazeera English oraz artykule Michała Komoski opublikowanym 20 bm. przez liberalny portal „The Daily Beast”. Otóż cała trójka próbowała przemycić prawie że dokładnie taki sam przekaz medialny, jaki opisałem powyżej. Na szczęście, w programie transmitowanym przez Al. Jazeera  wystąpił również syn wybitnego pisarza Matthew Tyrmand i w sposób nie pozostawiający złudzeń zdemaskował przeinaczenia faktów i manipulacje, których dopuścili się promotorzy KOD-u (https://www.youtube.com/watch?v=c77uXlx2lOU), a portal „The Daily Beast” nie zaliczany jest do szczególnie poczytnych i nie wywiera istotnego wpływu na kształtowanie opinii publicznej.

Tak czy inaczej, stajemy się świadkami czegoś, co można porównać z działalnością obrońców wolności, którzy w czasach Sejmu Wielkiego zawiązali Konfederację Targowicką i zwrócili się o pomoc do obcego monarchy, carycy Katarzyny. Przy istotnych różnicach oczywiście. Dzisiejsza Targowica jest w swych działaniach o wiele bardziej nowoczesna.

 

Etyka bez kodeksu

Nieprzypadkowo nawiązuję tu do artykułu znanego profesora, swego czasu marksisty, później liberała. Chodzi mi o fakt, że meandry ideologii, której tradycje sięgają na ziemiach polskich co najmniej czasów Ludwika Krzywickiego, wiodły przez odrzucenie kodeksów moralnych do etyki czysto sytuacyjnej. Komunizm poszedł jeszcze dalej, podporządkował bowiem klasyczną definicję prawdy politycznej utopii, która nieuchronnie prowadziła do zbrodni i legitymizacji kłamstwa. To właśnie z tych tradycji wydają się czerpać obficie autorzy haseł przygotowywanych na demonstracje KOD-u. Demonstrantom to nie przeszkadza, bo w końcu nie wszystkim Polakom żyło się źle pod rządami Platformy i PSL-u. Jest jednak w myśleniu dzisiejszych środowisk liberalnych coś, co może być dla wielu ich przedstawicieli dokuczliwe, jako że można by to nazwać wirusem samozakłamania.

Wiosną 2002 roku, już po obronie doktoratu, uczestniczyłem w seminarium oferowanym w ramach zajęć School of Information przez Uniwersytet Michigan. Jego przedmiotem były zagadnienia etyczne związane z rozwojem technologii i dylematy informacyjne natury ogólnej. Kiedy w odpowiedzi na wstępne pytanie, jak uczestnicy dyskusji rozumieją kwestie etyczne, napomknąłem prowokacyjnie o Dekalogu, na twarzy prowadzącej zajęcia pani doktor pojawił się grymas. Grzecznie wyjaśniła, że terminu tego nie da się wykorzystać przy analizie konfliktowych sytuacji i zaproponowała użycie innego narzędzia. Miało być nim pojęcie „stockholder”, w języku biznesu znaczące tyle, co polskie słowo „akcjonariusz”. Nie chodziło jej przy tym wyłącznie o sprawy finansowe, lecz o wszelkie sytuacje, gdy ktoś na czymś zyskuje, a ktoś inny traci. Kto wie – pomyślałem wówczas – może kiedyś słowo to okaże się przydatne, gdy przyjdzie mi rozmawiać z liberałami.

 

Z życzeniami Merry Christmas dla wszystkich akcjonariuszy

Nie potrzeba być wybitnie utalentowanym matematykiem, by zrozumieć, kto w dzisiejszej Polsce może zyskać na reformach Prawa i Sprawiedliwości i ile skorzysta kraj, jeśli dojdą one do skutku. Pisano już o tym i mówiono do znudzenia, przypomnę więc tylko, że największymi przegranymi będą banki i supermarkety wyprowadzające z Polski miliony oraz media, które obficie czerpały z rządowych zasobów. Jest wszakże jeszcze jedna kategoria protestujących dziś obywateli, którzy nie mają do stracenia nic poza dobrym samopoczuciem, jakie dawało im przekonanie o wyższości nad ciemnymi masami popierającymi PiS. Wszystkim, zarówno zwycięzcom, jak i przegranym, życzę dziś Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, ale tym ostatnim (a właściwie każdemu zawiedzionemu z osobna) chciałbym zadedykować coś jeszcze – świąteczny slogan z kalifornijskiego plakatu, który w jednym z esejów w Prywatnych obowiązkach uwiecznił Czesław Miłosz:

May the Baby Jesus

shut your mouth

and open your mind

 

Oby Dzieciątko Jezus


zamknęło ci usta


i otwarło umysł

Tadeusz Witkowski

Autor jest emerytowanym lektorem języka polskiego w University of Michigan (Ann Arbor) i wykładowcą w Saint Mary’s College w Orchard Lake, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych. Represjonowany w czasach PRL i internowany w okresie stanu wojennego wyjechał z rodziną na emigrację w roku 1983.

TYTUŁ POCHODZI OD REDAKCJI