Awantura, jaka rozpętała się po kilku komentarzach Łukasza Warzechy i po moich tekście jest doskonałym przykładem tego, że w Polsce nie ma miejsca na rozmowę i debatę nad poważnymi problemami. Jedyne na co chcą nam pozwolić liderzy opiniotwórczy to powtarzanie na rozkaz ich własnych „opinii” i uznanie, że właśnie na zbiorowym nie-myśleniu polega prawdziwa niezależność i otwartość, a także liberalizm i postępowość. Wątpliwości, co do tej jedynie słusznej linii, są uznawane natychmiast za dowód prawicowego odchylenia (choć prawica w tej sprawie miała różne poglądy) i męskiego szowinizmu.

Obelgi zamiast argumentów

Klinicznym przykładem takiego myślenia jest tekst Tomasza Lisa, który nawet nie próbuje odpowiedzieć na pytania, które postawiłem (a postawił je także Łukasz Warzecha). Zamiast tego rzuca obelgami na prawo i lewo i puchnie z oburzania, tak że zachodzi obawa, że pęknie. „Podłe brednie”, „ekscesy męskich szowinistów”, „akty niebywałej wprost bezczelności”, tak Tomasz Lis, określa pytanie o to, czy możliwa choroba usprawiedliwia całkiem realne zabiegi chirurgiczne. I starannie omija odpowiedź na tak postawione pytanie.

A w podobnym duchu wypowiada się także prof. Wojciech Burszta, antropolog, który nawet nie próbuje odpowiadać na pytanie, a zamiast tego wyraża swoje oburzenie. - To, co słyszymy, nie pozostawia wątpliwości, że obyczajowy zaścianek, który jest wpisany w myślenie konserwatywne w Polsce, objawił się z całą mocą. Jestem zbulwersowany ich nieuctwem – podkreśla Burszta, a dalej dodaje od siebie, co na pewno chcielibyśmy z Łukaszem Warzechą powiedzieć, ale czego nie powiedzieliśmy. - Jest taka niewypowiedziana kwestia, która gdzieś tam chodzi po głowie rozmaitym ludziom, że Angelina nie skorzystała z modlitwy do Boga – mówi.

Co może mężczyzna?

I choć ten styl mówienia uniemożliwia poważną rozmowę, to trzeba jednak przywołać kilka argumentów (także tych, które znalazły się we wpisach na Frondzie.pl, Facebooku czy Twitterze), które legły u podstaw świętego, laickiego oburzenia. Pierwszym z nich jest teza, wprost wyrażona przez Lisa, że mężczyźni nie powinni zajmować się problemami kobiet. „... w takiej sprawie mężczyzna ma według mnie tylko dwie możliwości - albo wyrazić szacunek dla kobiety albo milczeć” - oznajmia Lis.

A jego myślenie jest tak absurdalne, że aż trudno z nim polemizować. Angelina Jolie sama poinformowała o swojej operacji, a mężczyźni – tak samo jak kobiety – mają prawo zadać pytanie, czy istnieje moralne usprawiedliwienie dla takiego działania. Jest głupotą twierdzenie, że moralnie oceniać jakieś działania mogą tylko ci, których jakiś problem dotyczy. A zresztą, jeśli postawi się problem ogólnie, a tak został on przeze mnie postawiony, czyli czy potencjalna choroba usprawiedliwia realne usuwanie narządów, to wówczas argument z męskości odpada. Sugestia, że gdy coś robi kobieta, to mężczyzna może tylko milczeć albo wyrażać szacunek uniemożliwia rozmowę. Opinia zaś, że nie wolno nam oceniać działania Jolie w skrócie oznacza, że Lis też nie powinien się w sprawie aktorki wypowiadać, bowiem i on dokonuje oceny jej decyzji. Tyle, że jest to ocena pozytywna.

Lekarz jest ekspertem od medycyny, a nie od moralności

Drugim wciąż na nowo powracającym argumentem jest to, że nie jesteśmy lekarzami, a w związku z tym nie możemy ocenić czy terapia jest skuteczna. I to jest prawda. Tyle, że istotą pytania nie jest to, czy terapia jest skuteczna, a to, czy jest ona moralna i czy może być usprawiedliwiona. Skuteczność, techniczna możliwość nie daje pewności, że pewne działanie są moralne. A od oceny moralnej strony działania nie zawsze są lekarze, którzy skoncentrowani są na technice i skuteczności, ale etycy czy filozofowie, którzy mogą i powinni spojrzeć na pewne działania nie z perspektywy skuteczności, ale właśnie moralności.

Z faktu więc, że lekarze uznali (zawsze pozostaje pytanie, na jakiej podstawie i czy nie mogą się mylić), że jakaś procedura jest skuteczna, nie wynika, że jest ona moralnie dobra. Technika i etyka to dwie różne sfery i o tym nie wolno i nie należy zapominać. Technicyzacja etyki prowadzi bowiem do śmierci tej ostatniej i do zaniku myślenia moralnego w nauce czy medycynie.

Instynkt stada

Ale te argumenty nie przebijają się do debaty, bowiem tu rządzi mentalność stada i emocje. A te są dość oczywiste. Kobieta obawia się choroby (co zrozumiałe), ma dzieci, a więc trzeba jej pomóc. To proste emocjonalne zestawienie uniemożliwia chłodniejsze spojrzenie na problem i zadanie pytań, nie o emocje, ale o możliwe skutki przyjęcia, że możemy dokonywać poważnych ingerencji w cielesność człowieka, także wówczas, gdy jest on zdrowy, a choroba jest jedynie możliwa. Odpowiedzi na to pytanie mogą być różne, ale ważne, by wyrastały one z analizy a nie z emocji.

A jeszcze ważniejsze jest to, byśmy nie godzili się na stadne myślenie, na narzucanie nam opinii z góry przez „autorytety”, które zamiast myślenia proponują nam wyłącznie powtarzanie ich opinii i głębokie przekonanie, że takie powtarzanie jest rzeczywiście samodzielnym myśleniem... Nie jest, i dlatego, nawet jeśli ktoś nie zgadza się z odpowiedziami, jakich udzielam (a nie musi się z nimi zgadzać), to warto by spróbował zmierzyć się z pytaniami, zamiast je zawrzaskiwać.

Tomasz P. Terlikowski