W tym roku, inaczej niż do tej pory, manifestacja w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego nie odbyła się pod willą gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ale pod domem gen. Czesława Kiszczaka. Zmarły w maju tego roku komunistyczny dyktator zawsze uciekał tego dnia z domu, aby nie narażać swojego sumienia i świętego spokoju na „zakłócenia” spowodowane hasłami demonstrujących pod jego domem Polaków.

Wzór z niego postanowił brać gen. Czesław Kiszczak, który też zdezerterował z domu przed rocznicą wprowadzenia stanu wojennego. Najpierw były szef komunistycznej bezpieki został przewieziony do szpitala, ale wyszedł z niego dokładnie 12 grudnia. Nie wrócił jednak do swojej willi, ale zatrzymał się w domu kogoś z rodziny. Jak czytamy w „SE”, Kiszczaka, niczym ważnego VIP-a, tego dnia eskortowała policja.

Zaledwie kilka godzin później pod domem byłego szefa MSW pojawiło się kilkudziesięciu manifestantów. Ustawili oni krzyż z płonących zniszczy i rozwinęli transparent z napisem „Zbrodnie PRL – pamiętamy”. Wznoszono okrzyki „Precz z komuną” oraz odśpiewano hymn Polski.

Gen. Kiszczak zdaje się jednak nie mieć sobie nic do zarzucenia w kwestii stanu wojennego. „ Zrobiłem to, co musiałem zrobić. Wydarzyła się ogromna tragedia. Podczas stanu wojennego zginęli ludzie, ludzie z imienia i nazwiska, posiadający rodziny, bliskich, którzy ich kochali. To prawda. Jednak ta ofiara nie poszła na marne. Nie żałuję żadnej decyzji” - mówił kilka dni tem w rozmowie z „SE”.

aPo/Se.pl