Jest takie klasyczne określenie na komika, który pod płaszczem żartów, drwin i humoru skrywa życiową tragedię i nieraz depresję - "Smutny klaun". Nie wiadomo, czy Woody Allen zgodziłby się na przyznanie mu tego określenia, ale obserwując jego twórczość, trudno nie zauważyć, że pasuje ono idealnie.

Może jednak nie jest do końca trafione, a raczej... powinno być w tym przypadku dobrze zrozumiane. Klaun z zasady kojarzy się nam z rubasznością, raczej slapstickowym humorem, gagami itp. Allen to oczywiście nie ten rodzaj humoru, jakim raczyli nas Flip i Flap, czy nawet nieśmiertelny Charlie Chaplin. Woody Allen to humor, który jedna grupa kinomanów uważa za wysublikowany, inteligentny, przemyślany i dający do myślenia, zaś druga kwituje go słowami "nudny", "pretensjonalny", "przemądrzały".

Ale obie grupy powinny się zgodzić co do innego słowa określającego twórczość jednego z najbardziej uznanych amerykańskich reżyserów - ateistyczny.

Allen - egzystencjalista

Bo egzystencjalna refleksja i idący za nią nieuchronny dla tego twórcy ateizm to cecha spajająca wszystkie jego filmy, nawet jeżeli pozornie dany tytuł dotyka innego tematu. Bo nawet jeśli Allen mówi o czymś innym, np. o miłości, związkach, czy życiu w wielkim mieście, zawsze jest to miłość nie zakorzeniona w Bogu, miłość ludzi żyjących bez jakiegokolwiek poczucia absolutu (lub co najmniej mających ambiwalentny stosunek do zasad moralnych wypływających z religii), a miasto (którym najczęściej u Allena jest Nowy Jork) staje się miejscem tyleż urokliwym, co pełnym pustki.

Jak to ujmował sam reżyser:

"Dla ciebie jestem ateistą, dla Boga - konstruktywną opozycją".

Trudno mieć więc wątpliwości co do postawy ideowej twórcy, tym bardziej, że sam wcale nie kryje się ze swoim ateizmem i brakiem wiary, o czym często mówi w wywiadach. Tym bardziej uprawnione jest założenie, że cały filmowy świat, który tworzy jest światem bez Boga.

Pogubieni bohaterowie

Przykładów można szukać w najrozmaitszych utworach nowojorskiego okularnika, a jest gdzie szukać, bo Allen pozostaje jednym z najbardziej płodnych twórców (począwszy od końca lat sześćdziesiątych kręci jeden film rocznie). Tak oto w "Zbrodniach i wykoczeniach" z 1989 roku obserwujemy historię okulisty (Martin Landau) próbującego wyrwać się ze związku z kochanką, a zarazem zadającego sobie pytania o sens istnienia. W filmie czuć ducha egzystencjalizmu rodem z obrazów Bergmana, który zostaje pomieszany z ironicznym poczuciem humoru. Przykładem tej mieszanki jest scena, gdy drugi z głównych bohaterów - reżyser filmowy grany przez samego Allena - odbywa wyimaginowaną podróż do swojej przyszłości i tradycyjnego żydowskiego domu i zadaje wprost pytania o sens bytu, którego oczywiście, jak łatwo można wyczytać z filmu, nie sposób dostrzec.

W filmach Allena bohaterowie bardzo często wikłają się w romanse i erotyczne przygody, szukając odrobiny wytchnienia w ramionach drugiej osoby. Rozpaczliwe poszukiwanie miłości tudzież pogoń za spełnieniem pożądania to działanie całkowicie naturalne. Bo w końcu czym innym próbować wypełnić egzystencjalną pustkę, jeśli nie drugim człowiekiem? Tak oto mamy toskyczny związek bohaterów granych przez Allena i Diane Keaton w "Annie Hall", całą serię romansów odbywających się jak gdyby nigdy nic w filmie "Hannah i jej siostry" (tu sam Allen przyznawał zresztą, że obszedł się z bohaterami zbyt "pobłażliwie", jako że za ich postępki nie czeka ich żadna nawet najmniejsza kara), czy też romans pisarza po czterdziestce z nastolatką w "Manhattanie".

Poszukiwanie wyjścia, którego nie ma

Seksualne frustracje to jednak nie wszystko. W innym miejscu remedium na niemożliwą do zniesienia rzeczywistość staje się świat gwiazd filmowych, sławy i pieniędzy (złośliwie komentujące Hollywood "Celebrity"), rozwój biznesu i związane z tym bogactwo ("Drobne cwaniaczki"), czy rozpaczliwe próby realizacji własnych ambicji ("Blue Jasmine" z oscarową rolą Cate Blanchett). Jednak oglądając filmy Allena, zawsze widać ten sam schemat: bohaterowie pogrążeni są w smutku i poczuciu bezsensu, a próby zapełnienia tej pustki seksem, pieniędzmi, czy jakimkolwiek innym działaniem ostatecznie nie przynoszą żadnego rezultatu. Pozostaje pustka, nawet jeżeli niemoralne występki nie doczekują się kary (zresztą czemu miałyby, skoro nie istnieje żadna wyższa instancja stanowiąca o nadrzędnych fundamentach moralności). Jednak pozostaje smutek...

Nie chodzi tu o dogłębną analizę wszystkich dzieł Allena, ani o twierdzenie, że chodzi w nich tylko i wyłącznie o ukazanie świata jako miejsca bez Boga. Reżyser podejmuje też inne tematy takie jak krytyka współczesnej kultury, lub refleksje nad historią, ale motyw egzystencjalny zawsze się przewija i towarzyszy budowanym przezeń światom i postaciom.

A jeśli ktoś wciąż nie dowierza w sens patrzenia na kino Woody'ego Allena jako na manifestację smutku i braku nadziei, na koniec jeszcze jeden cytat z tegoż reżysera:

"Myślę, że życie dzieli się na straszne i żałosne. To są dwie kategorie. Straszne to, no nie wiem, śmiertelne przypadki, niewidomi, kalectwo. Nie wiem jak sobie ludzie dają z tym radę, to zadziwiające. A żałosne są życia wszystkich pozostałych. Więc jeżeli jesteś żałosny, powinieneś być wdzięczny losowi, że jesteś żałosny, bo być żałosnym to wielkie szczęście"

Dominik Słaboń