Mateusz Kijowski, jak podaje wprost.pl, dwa lata po obronie licencjatu (rok 2002) zaczął pracować w PZU na Życie jako doradca zarządu ds. informatyki za, bagatela, 10 tysięcy złotych zasadniczej pensji.

To czasy, w których średnia krajowa wynosiła 2,1 tys. zł brutto – podkreśla wprost.pl. Do tego Kijowski otrzymywał 20 proc. regulaminowej premii oraz premię zadaniową. Ponadto już po 3 miesiącach został członkiem rady nadzorczej spółki CL Agent Transferowy.

Violetta Grońska, dyrektor gabinetu prezesa PZU Ireneusza Nawrockiego, zapytana o zatrudnienie lidera KOD, odpowiada:

„Wie pan, w tamtych czasach podpisywałam setki umów. Nie pamiętam nikogo o takim nazwisku. Teraz kojarzę Kijowskiego z telewizji, ale nie pamiętam, żebym z nim podpisywała umowę. Na korytarzach firmy też go nie widziałam”

Jak pisze wprost.pl:

„Doszło do sytuacji, w której w osobie Mateusza Kijowskiego, wtedy trzydziestoparolatka z licencjatem, zostały połączone funkcje decyzyjne i nadzorcze w obszarze informatyki dla całej grupy PZU. Miał on wpływ na procedury określania przedmiotu zamówienia, specyfikacji wymagań, wyboru dostawcy w przetargach. Powierzono mu funkcje dyrektora zarządzającego odpowiedzialnego za cały obszar informatyki w firmie zatrudniającej kilkadziesiąt tysięcy osób i zarządzającej miliardami złotych majątku. Jak to możliwe, że ktoś taki wskoczył wtedy na tak wysokie stanowisko?”

dam/wprost.pl,Fronda.pl