Kardynał George Pell - Liberalna nietolerancja

Nowoczesny liberalizm posiada silne tendencje totalitarne. Zakłada, że instytucje i stowarzyszenia mogą istnieć tylko dzięki zezwoleniu państwa i w ramach prawa oraz muszą podporządkować się dyktatowi lub normom państwowym. Nowoczesny liberalizm jest skrajnie daleki od tradycyjnego liberalizmu, który zakładał pierwszeństwo jednostek, rodzin i stowarzyszeń przed państwem - pisze kard. George Pell w kwartalniku FRONDA (nr 60).

Pozwolą Państwo, że zacznę swoje wystąpienie opowieścią o dwóch przypadkach nietolerancji. W dniu, w którym doszło do wyboru Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, czyli 4 listopada 2008 roku, w Kalifornii oraz kilku innych stanach miały miejsca referenda mające na celu zmianę bądź uzupełnienie obowiązującego prawa w taki sposób, aby zdefiniować małżeństwo jako wyłączny związek kobiety i mężczyzny. Tym samym liczba amerykańskich stanów, w których jako małżeństwo jest uznawany prawnie jedynie związek damsko-męski, wzrosła do 29. W tej liczbie znalazła się także Arizona, która uzupełniła swoje prawo nieco później w 2008 roku, odrzucając propozycję nowelizacji ustawy z 2006 roku. Ogółem regulacje prawne chroniące tradycyjne rozumienie małżeństwa posiadają 42 stany. Jedynie Massachusetts i Connecticut zalegalizowały małżeństwa osób tej samej płci, ale nie na drodze procedur legislacyjnych, lecz wyroków sądowych.

Jak wygląda sytuacja w Kalifornii? W maju 2008 roku Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa jednopłciowe, uchylając poprawkę do ustawy o małżeństwie z roku 2000. Nowa poprawka, przegłosowana w listopadzie 2008 roku i znana szerzej jako wniosek nr 8, znajduje się obecnie w Sądzie Najwyższym Kalifornii, który 5 marca 2009 roku wymienił trzy punkty, w których zachodzi jej domniemana sprzeczność z prawem. Orzeczenia sądu możemy spodziewać się w ciągu najbliższych trzech miesięcy!

Za wnioskiem nr 8 głosowało ok. 52 proc. wyborców przy frekwencji wynoszącej 80 proc. Zwolennicy małżeństw jednopłciowych nie znieśli dobrze porażki swego projektu. Świątynie katolickie, ewangelikalne oraz mormońskie stały się celem demonstracji, którym często towarzyszyły przemoc, wandalizm i groźby. Do niektórych miejsc modlitwy wysyłano paczki z białym proszkiem, na niektórych blogach wzywano nawet do spalenia świątyń. Niektórym osobom, otwarcie wspierającym wniosek nr 8, grożono śmiercią, a nawet dochodziło do fizycznych ataków na nich. Przedsiębiorstwa, które włączyły się w kampanię na rzecz owego wniosku, były obejmowane bojkotem, a pojedyncze osoby, które wpłacały indywidualne datki na ten cel, umieszczane były na „czarnych listach”, a w niektórych przypadkach nawet przymusowo zwalniane z pracy. Sytuacja stała się na tyle poważna, że pozarządowa organizacja, jaką jest Fundusz Becketa, który zajmuje się wolnością wyznania, a w sprawie małżeństw jednopłciowych nie zajął żadnego stanowiska, i aktywnie współpracuje z Kościołami i organizacjami po obu stronach barykady, wykupił 5 grudnia 2008 roku na łamach „New York Timesa” całostronicowe ogłoszenie, gdzie potępił napastowanie i religijną nietolerancję stosowaną wobec zwolenników wniosku nr 8.

Międzynarodowe media bardzo mało uwagi poświęciły tej długotrwałej kampanii odwetu i przemocy, i mam nawet podejrzenie, że wielu z was, a być może nawet większość, słyszy teraz o tym po raz pierwszy. Ta kampania prowadzona jest przeciwko chrześcijanom oraz pozostałym obywatelom, którzy nie zrobili nic więcej jak tylko to, że wzięli udział w politycznej kampanii w ramach demokracji, a na dodatek udało im się przekonać większość wyborców do swoich poglądów. Jedynie garstka działaczy ruchu obrony praw człowieka skrytykowała oszczercze i nienawistne wystąpienia przeciw zwolennikom wniosku nr 8. Media nie przejawiały większego zainteresowania akcjami zorganizowanego zastraszania, które doszły nawet do takich rozmiarów, że ludzie nie mogli znaleźć zatrudnienia jedynie z tego powodu, iż nie zgadzali się z legalizacją małżeństw jednopłciowych. Gdybyście chcieli usłyszeć historie osób, które stały się obiektami ataków lub oszczerstw tylko dlatego, że były przekonane, iż małżeństwo oznacza wyłączny związek kobiety i mężczyzny, nie musielibyście długo szukać. Nie trzeba też nikogo przekonywać, że gdyby to zwolennicy małżeństw jednopłciowych stali się obiektem przemocy lub znaleźli się na „czarnej liście”, wówczas na pewno skupiłaby się na nich uwaga mediów.

Zanim przejdę do opowieści o drugim przypadku nietolerancji, chciałbym przedstawić kilka postulatów.

Uchwalamy prawne przepisy, które zakazują zachęcania do przemocy. Uznajemy też, że prawodawstwo zapobiegające szerzeniu nienawiści jest właściwe. Ta druga kategoria przepisów prawnych powinna być jednak stosowana z umiarem w taki sposób, aby nie dusiła zdrowej i usprawiedliwionej krytyki, gdyż w przeciwnym razie mogłaby tylko zwiększyć napięcie i rozgoryczenie, a więc wywołać efekt, któremu sama miała rzekomo zapobiec. Nikt przecież do tej pory nie zdecydował się użyć prawa przeciw szerzeniu nienawiści przeciwko Richardowi Dawkinsowi czy Christopherowi Hitchensowi!

Wraz z upadkiem imperium osmańskiego w 1918 roku duża część muzułmanów znalazła się poza społeczeństwami większościowo muzułmańskimi, a więc w sytuacji, która nie była wspierana przez ich tradycję. Kraje zachodnie z mniejszościami muzułmańskimi muszą w tej sytuacji chronić wszystkie wolności demokratyczne tych mniejszości, popierać ich partycypację w społeczeństwie oraz podtrzymywać dialog między wspólnotami i religiami. Osobiście uczestniczyłem w tego typu dialogu w Australii, zaś na szczeblu międzynarodowym – w południowo-wschodniej Azji.

Jestem jednak przekonany, iż jest poważnym błędem próba zabraniania krytyki jakiejkolwiek wielkiej tradycji religijnej, zarówno z duchowego, socjologicznego, jak i filozoficznego punktu widzenia. W demokracji można wyrażać krytykę i można na nią odpowiadać. Obecnie nikomu na Zachodzie nie przyszłoby do głowy, by zakazać krytyki chrześcijaństwa. Były premier Australii twierdził, że gdyby katolicy chcieli wywoływać niepokoje za każdym razem, gdy stają się przedmiotem krytyki, wówczas niepokoje wybuchałyby codziennie.

Moja druga opowieść o nietolerancji jest w gruncie rzeczy zbiorem historii, które poruszają ten sam motyw swobody dyskusji. W Kanadzie wytoczono proces karny o naruszenie praw człowieka wydawcy Ezrze Levantowi – za przedrukowanie karykatur Mahometa, które po raz pierwszy opublikowane zostały w duńskiej gazecie „Jyllands-Posten” w 2005 roku. Sprawę wytoczono też tygodnikowi „Macleans” za przedrukowanie fragmentów z książki Marka Steyna „America Alone” z 2006 roku, które opatrzone zostały tytułem Future belongs to Islam. W 2006 roku włoska pisarka Oriana Fallaci oskarżona została o obrazę islamu w swej książce The Force to Reason, zaś dwa lata wcześniej z podobnego powodu dwaj australijscy duchowni ewangelikalni stanęli przed sądem za rzekome naruszenie prawa o „religijnej tolerancji” w stanie Wiktoria.

Ezra Levant został oczyszczony z zarzutów. Także oskarżenia wobec tygodnika „Macleans” oddalono. Oriana Fallaci zmarła na raka, zanim jej sprawa trafiła na wokandę. Również dwaj australijscy duchowni zostali przez sąd uniewinnieni, a strona oskarżająca ich, czyli Islamska Rada stanu Wiktoria, zrezygnowała z odwoływania się do wyższej instancji. Błędem byłoby uważać jednak, że te wszystkie działania nie odniosły żadnego skutku. Ezra Levant musiał zapłacić za koszta postępowania sądowego sto tysięcy dolarów, natomiast jeśli chodzi o dwóch duchownych australijskich, których sprawa toczyła się przed sądem dwa i pół roku, to szacuje się, że musieli oni wydać na ten cel od 750 tysięcy do miliona dolarów amerykańskich.

Nie wspomniałem tu o deputowanym do parlamentu holenderskiego Geercie Wildersie, który musiał odpowiadać przed sądem za szerzenie nienawiści i dyskryminację muzułmanów przez swój krótkometrażowy film zatytułowany Fitna. Ponieważ filmu nie widziałem, nie wiem, czy podżega on do nienawiści. Dowiedziałem się jednak, że Wilders nie został w końcu skazany za nakłanianie do przemocy.

Koszty obrony z powodu nieuzasadnionych oskarżeń o rozniecanie nienawiści, czas im poświęcony, jak również niepokój wypływający z faktu, że człowiek zaplątał się w proces niczym w powieści Kafki – to wszystko ma wpływ na panującą atmosferę otwartości, dusi zdrową dyskusję i powoduje, że podskórnie rozwija się nietolerancja. Od kiedy Ajatollah Chomeini wydał wyrok śmierci na Salmana Rushdiego minęło dwadzieścia lat i wiele osób na Zachodzie stopniowo przyzwyczaiło się do stosowania autocenzury przy poruszeniu tematów dotyczących islamu. Podobnie przywykli oni do faktu, że byli muzułmanie, którzy krytykują islam za ekstremizm, jak np. Ayaan Hirsi Ali, muszą korzystać ze stałej ochrony policyjnej.

O czym świadczą te dwa przykłady nietolerancji? Należałoby zwrócić uwagę na cudowny sposób, który sprawia, że część najbardziej tolerancyjnych grup i środowisk (jak np. kalifornijscy liberałowie w przypadku wniosku nr 8), nagle przekształca się w społeczności skrajnie represyjne, wbrew wszystkim głoszonym przez siebie wzniosłym mowom o różnorodności i tolerancji. Obserwujemy tu jednostronność w pojmowaniu dyskryminacji i oczerniania. Opór wobec małżeństw jednopłciowych staje się przejawem homofobii, a więc jest zły, podczas gdy umieszczanie chrześcijan na „czarnych listach” i zastraszanie ich zbywa się milczeniem. Można was ścigać za obrazoburcze wypowiedzi, kiedy ośmielacie się dyskutować o przemocy w islamie, ale już muzułmańscy demonstranci niosący transparenty z napisami „Hamas! Hamas! Żydzi do gazu!” nie muszą obawiać się ścigania za używanie języka nienawiści.

Podstawową oczywistością jest stwierdzenie, że nie wszystkie religie są sobie równe. Dla nas może to być oczywisty fakt, jednak wszechobecne jest dziś myślenie, że wszystkie religie zajmują się zasadniczo tymi samymi sprawami i z moralnego punktu widzenia są mniej więcej równorzędne, gdyż przyniosły człowiekowi w historii i dobro, i zło. Zarówno między wyznaniami, jak i wewnątrz poszczególnych wyznań, istnieją zasadnicze różnice, także jeśli chodzi o ich wkład w kulturę i sprawy społeczne. W demokratycznych społeczeństwach wierzący i niewierzący muszą mieć swobodę, by rozmawiać o tych różnicach, krytykować opinie drugiego (co katolicy nazywali apologetyką), ewangelizować (lub propagować), przy czym zawsze respektowana powinna być wolność jednostki. W tej kwestii wzajemność jest konieczna – nie ma tu miejsca na ulice jednokierunkowe.

Wydaje się, że niektórzy zwolennicy sekularyzmu uwielbiają jednak jednokierunkowe ulice. Swoją nietolerancję wobec chrześcijaństwa próbują oni transmitować z miejsc publicznych do tych sfer, które mają zapewniać szerokim masom edukację, opiekę zdrowotną czy usługi socjalne. Doszło do tego, że pod hasłem tolerancji rozmaite grupy rozumieją różne rzeczy.

Jednym z preferowanych środków rozwiązywania problemu odczuwanej nietolerancji są antydyskryminacyjne zapisy prawne. Jak świadczą o tym relacje z krajów anglojęzycznych, myślenie antydyskryminacyjne posiada moc kształtowania opinii publicznej. Bardzo aktywnie odwoływano się do tego przy nowym definiowaniu małżeństwa czy też przy zdobywaniu akceptacji dla różnych innych związków jako podstaw nowych form rodziny. Antydyskryminacyjne prawodawstwo połączone z nowymi technikami reprodukcyjnymi umożliwiło powstanie sytuacji, w której dzieci mają troje, czworo czy pięcioro rodziców, zaś idea wychowania potomstwa przez rodzoną matkę i ojca zdegradowana zostaje do poziomu jednej z wielu preferencji. Prawa dzieci, by mogły zostać poczęte z miłości, by mogły poznać swoich biologicznych rodziców i być przez nich wychowywane, nie liczą się w ogóle, gdyż aktywność legislacyjna skupia się na zaspokajaniu potrzeb i ambicji dorosłych.

Do niedawna jeszcze antydyskryminacyjne prawa zawierały takie zapisy o Kościołach i innych wspólnotach religijnych, by mogły one swobodnie praktykować swoją wiarę i jawnie dawać jej swój wyraz. Te zapisy są obecnie odrzucane lub w nowych prawach antydyskryminacyjnych definiowane w jak najwęższy sposób, zaś te, które nadal obowiązują, są przez sędziów ignorowane bądź „dosłownie interpretowane”.

Zapisy poświęcone Kościołom i ich reprezentantom oraz zakresowi ochrony, jaka im przysługuje, są w rozmaitych stanach USA różne. Wysiłek, aby usunąć te zapisy, od początku skoncentrował się na kwestii antykoncepcji. Co najmniej 18 stanów uchwaliło prawa dotyczące antykoncepcji, noszące takie nazwy jak „ustawa o równej dostępności kobiet do antykoncepcji” czy „ustawa o zdrowiu i dobru kobiet”. Prawa te wymagają od pracodawców, aby w ramach ubezpieczenia zdrowotnego pokrywali koszty antykoncepcji swych pracowników, zaś odmowa spełnienia tego warunku oznacza automatycznie dyskryminację ze względu na płeć. Ubezpieczenie zdrowotne katolików takich kosztów zwykle nie pokrywało.

Stan Nowy Jork uchwalił w 2002 roku takie prawo, które podobnie jak w przypadku ustawy przyjętej w Kalifornii w 1999 roku, wyłącza z definicji pracodawcę religijnego do tego stopnia, że kościelne organizacje charytatywne, szkoły i szpitale muszą się do niej dopasować. Odwołania złożone do sądów najwyższych tych dwóch stanów – w 2006 roku w Nowym Jorku i w 2004 roku w Kalifornii – w celu rozszerzenia owej definicji zostały odrzucone, zaś Sąd Najwyższy USA odmówił rozpatrzenia decyzji Sądu Najwyższego Kalifornii. Podczas gdy większość stanów, które przyjęły prawo o zakazie odmowy antykoncepcji, zapewnia pracodawcom wywodzącym się z organizacji religijnych obszerne wyjątki niestosowania się do tego prawa, tylko jeden stan gwarantuje ochronę pojedynczej osobie, która sprzeciwi się owemu prawu, powołując się na klauzulę sumienia. (...) W USA doszło już do przypadków, że pojedynczy pracownicy służby zdrowia byli ścigani i zwalniani z pracy tylko dlatego, że dzielili się z pacjentami swoimi przekonaniami. W roku 2007 czasopismo „New England Journal of Medicine” opublikowało artykuł, w którym napisano, że około stu milionów Amerykanów znajduje się w niebezpieczeństwie, gdyż może zostać udzielona im odmowa „prawnej interwencji lekarskiej” przez lekarzy, którzy z powodów religijnych lub moralnych mogą odmówić pacjentom poinformowania ich o wszystkich sposobach „leczenia” lub mogą odesłać ich do innego lekarza, który nie zapewni im dostępu do wszystkich dozwolonych metod.

Jeśli prezydent Obama wypełni swoje zobowiązania i własnym podpisem uprawomocni tzw. ustawę o wolności wyboru (Freedom of Choice Act – FOCA), w której usunie wszystkie ograniczenia dotyczące aborcji w zapisach prawnych poszczególnych stanów, spowoduje tym samym wyraźną eskalację wojny kulturowej. Usunie również wszelkie elementy ochronne w przepisach prawnych związane z lekarzami, pielęgniarkami czy szpitalami, które mają przeciw aborcji obiekcje natury moralnej. Mam nadzieję, że prezydent nie dopuści do tak otwartej konfrontacji z chrześcijanami zaangażowanymi w ochronę życia.

 W Australii w roku 2008 parlament stanu Wiktoria doprowadził do prawnej dekryminalizacji aborcji oraz uchwalił przepisy, które są drwiną z klauzuli sumienia, gdyż zobowiązują lekarzy, którzy nie zgadzają się na wykonywanie aborcji, aby kierowali swe pacjentki, domagające się aborcji, do takich lekarzy, którzy to uczynią. W przypadkach, gdy aborcja jest wskazana ze względu na stan zdrowia ciężarnej kobiety, lekarze i pielęgniarki są zobowiązani przez prawo do jej wykonania, nawet jeśli powołują się na klauzulę sumienia.

 Dyskusja o prawie do aborcji w stanie Wiktoria miała też znaczenie z kilku innych powodów. Komentatorzy popierający aborcję zaatakowali klauzulę sumienia, jakoby miała ona na celu narzucanie pacjentom przez lekarzy i pielęgniarki swojego systemu moralnego. Z oficjalnej listy praw stanu Wiktoria, której podstawą jest ochrona swobody wyznania, sumienia i przekonań religijnych, uczyniono świstek papieru, gdyż spod działań klauzuli sumienia wyraźnie wykluczono jakikolwiek przepis prawny dotyczący aborcji. W przypadku konfliktu sumienia prawno-biurokratyczna maszyneria pozostaje nieczuła. Milczenie w tej sprawie wybrała Amnesty International. Chociaż organizacja ta została założona, by bronić zasad sumienia, to jednak w 2007 roku zaliczyła aborcję do praw człowieka. Jak więc widzimy, aborcja niszczy wszystko, czego się dotknie – prawa, wiedzę lekarską, całą koncepcję praw człowieka. Kolejną jej ofiarą stał się fundament założycielski AI, jakim było przekonanie o wolności sumienia.

Jak zauważyło już wielu komentatorów, legalizacja małżeństw jednopłciowych niesie z sobą poważne zagrożenie, by wziąć w kleszcze wolność religijną. Jeśli obowiązuje klauzula sumienia, to chroni ona Kościoły i przedstawicieli religii, którzy odmówią udzielenia błogosławieństwa takim małżeństwom. Są jednak kraje, np. Kanada, w których taka ochrona nie jest rozciągnięta na przypadki osób wchodzących w związki cywilne, i to wbrew jasnemu wnioskowi, jaki wypływa z ustawy, że również ich dotyczy owa ochrona. Także antydyskryminacyjne prawa w odniesieniu do Kościołów wywołują poważne wątpliwości dotyczące wolności wyznania w sferze poradnictwa małżeńskiego, wychowania seksualnego w szkołach średnich, zatrudniania w instytucjach parafialnych, szkolnych czy kościelnych, przepisów dotyczących noclegów w przytułkach, schroniskach, ośrodkach konferencyjnych i punktach opieki nad osobami starszymi.

W jaki sposób chrześcijanie powinni na tę coraz potężniejszą sekularną nietolerancję odpowiadać? Jako oczywistość jawi się pilna potrzeba publicznego uświadomienia, że chodzi o sprawę tak ważną, jaką jest kwestia wolności religijnej. Cieszenie się wolnością poszukiwań odpowiedzi na pytania o sens życia i najważniejsze wartości oraz możliwość kształtowania swojego życia publicznego i prywatnego w zgodzie z tymi odpowiedziami – to podstawa osiągnięcia ludzkiego spełnienia i szczęścia. To także droga do kolejnych wolności, takich jak swoboda wyrażania opinii, myślenia oraz sumienia. Władza i sądy nie powinny traktować wierzących jako tolerowanej i dzielącej społeczność mniejszości, której prawa za każdym razem muszą być podporządkowane sekularnej agendzie mniejszości, zwłaszcza jeśli ludzie o światopoglądzie religijnym znajdują się w przytłaczającej większości. Prawem każdego obywatela i każdej grupy, łącznie ze wspólnotami religijnymi, jest możliwość pracowania na rzecz dobra społecznego i publicznego. Stosowanie prawa w społeczeństwach demokratycznych powinno więc polegać na rozszerzaniu tych możliwości, a nie na ich utrudnianiu.

Nowoczesny liberalizm posiada silne tendencje totalitarne. Zakłada, że instytucje i stowarzyszenia mogą istnieć tylko dzięki zezwoleniu państwa i w ramach prawa oraz muszą podporządkować się dyktatowi lub normom państwowym. Nowoczesny liberalizm jest skrajnie daleki od tradycyjnego liberalizmu, który zakładał pierwszeństwo jednostek, rodzin i stowarzyszeń przed państwem. Według tradycyjnego liberalizmu istnienie państwa miało być ograniczone do pełnienia tylko tych funkcji, których żądają od niego jednostka, rodzina i stowarzyszenia osób, a które przekraczają ich możliwości skutecznego działania. Tradycyjny liberalizm traktował państwo jako instytucję, która ma pomagać (zapewniać wsparcie) stowarzyszeniom osób. Wszystko to jest zapisane w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku, która stwierdza na przykład, że rodzice „mają podstawowe prawo wyboru rodzaju nauczania swoich dzieci”, zaś w międzynarodowej konwencji o prawach gospodarczych, socjalnych i kulturalnych z 1966 roku mówi się, iż państwo powinno zagwarantować rodzicom wolność „wyboru religijnego i moralnego wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”.

Jest bardzo ważne, byśmy nie stracili całościowego spojrzenia na rzeczy. Zasadniczą cechą, która charakteryzuje współczesną kulturę, jest nacisk położony na autonomię człowieka, zwłaszcza zaś na wolność seksualną. Jednak spór w tej kwestii jest w zasadzie konfliktem o sprawy religijne, w którym można opowiedzieć się po różnych stronach, a który dotyczy w sumie uznania realności porządku nadprzyrodzonego lub jego odrzucenia. Ten problem wyrazić można pytaniem: „Czy stworzył nas Bóg, czy to my stworzyliśmy Boga?”. Ograniczona przestrzeń, którą sekularyzm jest gotów wydzielić dla przekonań religijnych, wynika z założenia, że sami stworzyliśmy sobie Boga. Dopóki będzie panować przeświadczenie o wyższości człowieka i póki wiara będzie traktowana jako prywatna czynność terapeutyczna, którą można dowolnie wybierać, zmieniać lub porzucać, dopóty będzie to dopuszczalne. Jeśli jednak ludzie będą upierać się przy tym, że wiara jest czymś więcej niż tego typu rozumowaniem, i jeśli uznają wyższość Boga nad nami, wówczas będziemy mogli stawić opór takiemu postrzeganiu świata i jego prawnym konsekwencjom.

Wykorzystywanie ustaw antydyskryminacyjnych oraz roszczenia prawne, by poszerzać projekty ludzkiej autonomii, nie są same w sobie nowością, jednak odmawianie lub ograniczanie wypowiedzi organizacji kościelnych oraz niedopuszczenie do korzystania z klauzuli sumienia przez obywateli – stanowią niebezpieczny trend najnowszej daty. Mówi się, że tak jak sama wiara i przekonania wierzącego obywatela powinny stać się rzeczą prywatną i być wyłączone z życia publicznego, tak samo usługi świadczone przez organizacje kościelne powinny ulec sekularyzacji. Owe świadczenia, których udziela Kościół, zawsze były źródłem jego wzrostu i siły, zaś kościelne organizacje działające w sferze dobroczynności, rodziny, wychowania, opieki zdrowotnej czy troski o starszych dają świadectwo o wartościach, które chrześcijańscy liderzy reprezentują w publicznych dyskusjach. Logika ataków na wolność Kościoła służy ostatecznie zniszczeniu wiarygodności świadectwa, które za pośrednictwem owych organizacji daje on na temat swoich chrześcijańskich przekonań. Celem ataków jest więc neutralizacja świadectwa o prawdziwości chrześcijańskiego objawienia. Jeśli istnieje sekularny system zdolny zarządzać takimi usługami, wówczas nie ma potrzeby usuwać Kościoła z tej sfery.

Rewolucja seksualna lat 60. i 70. XX wieku pozostaje największym współczesnym przykładem kulturowej przemiany. Jej zaistnienie umożliwił cały szereg czynników łącznie z powszechną dostępnością antykoncepcji oraz wzrastającą pomyślnością ekonomiczną i poziomem życia na Zachodzie. Olbrzymie piętno na rodzinie i społeczeństwie odcisnął indywidualizm. Myślenie wspierające „wolną miłość” i wyzwolenie seksualne, które ogarnęło świat w latach 60., miało też duży wpływ na ogólne zamieszanie wywołane przesunięciem problemu poza sferę seksualności w kierunku osiągnięcia stanu radykalnej autonomii człowieka. Tego myślenia szybko uchwyciła się rewolucja muzyczna (The Beatles czy Rolling Stones), która miała na swoją generację niespotykany do tej pory, bezprecedensowy wpływ kulturowy, wzmacniając indywidualizm i postawy niereligijne.

Rewolucyjny ruch lat 60. wywodził się z dwóch przesłanek. Po pierwsze: radykalna zmiana kulturowa wymaga, aby znaczna część obywateli przyjęła nowe rozumienie miłości i seksu. Po drugie: życie według nowych standardów spowoduje, że ludzie ci sami zaczną dążyć do dalszych radykalnych zmian. Kiedy chrześcijaństwo zetknęło się ze światem rzymskim, również funkcjonowało według takich samych założeń, ale z zupełnie innym celem i efektami, które zmieniły świat. Definicja człowieka zależy dziś od tego, jakie pojmowanie miłości i seksualności panuje w kulturze. Jest to jeden z powodów, dlaczego spór o znaczenie i cele seksualności znajduje się zaledwie o krok od tak wydawałoby się odległych od niego problemów, jak swoboda wyznania czy biotechnologia. Jeśli Bruksela wygra bitwę o narzucenie wizji sekularnej, wówczas drogi Europy i USA w tej kwestii się rozejdą.

Problem autonomii, wolności i nadrzędności będzie sam ewoluował, m.in. w sporze pomiędzy wolnością religijną a seksualną. W centrum nowoczesnego projektu ludzkiej autonomii znajduje się osiągnięcie absolutnej swobody seksualnej. Już teraz przekracza się granice prawa wyboru seksualnych praktyk lub form związków, rozszerza się prawo wyboru metody lub sposobu rozmnażania się i tworzenia rodziny oraz korzysta się z ludzkiego rozmnażania do badań lekarskich. Przekaz z wczesnego okresu rewolucji seksualnej, który zawsze był skrywany za hasłami typu „żyj i daj żyć innym” lub postulatami, by tworzyć przestrzeń dla „kochających inaczej”, jest taki, że tylko niektóre granice autonomii seksualnej człowieka będą tolerowane. Tworzy się realny nacisk na religię w życiu publicznym.

Granice jednak będą istnieć. Obserwujemy już wielką liczbę oznak, że lewica zmniejsza autonomię człowieka, ponieważ swoboda seksualna staje się kołem napędowym konsumpcji i zasadą organizującą życie gospodarcze, czemu towarzyszy ponowne pojawienie się niewolnictwa w Europie i Azji, narastające zjawisko korzystania z pornografii i prostytucji, komercjalizacja odszkodowań za macierzyństwo, użyczanie jajników, produkcja i niszczenie ludzkich embrionów oraz ludzkich komórek macierzystych. Tymczasem możliwość osiągnięcia szczęścia przez pojedynczego człowieka coraz częściej ograniczana jest przez niedostatek miłości oraz obecność lęku i rozpaczy – i to w takim stopniu, że cały wysiłek autonomicznego „ja”, by ugruntować swą pozycję wobec innych, okazuje się daremny. Granice są częścią bycia człowiekiem, której nie da się uniknąć. Pytanie polega jedynie na tym, czy będą to granice niewolnictwa, czy granice wolności, oraz czy zwycięży miłość do siebie, czy miłość do innych.

Znalezienie odpowiedzi na te pytania jest konieczne, byśmy mogli rozszerzyć granice tego, co jest uważane za możliwe, w szczególności poprzez skupienie się na wrażeniach i myślach, których światopogląd sekularny nie uznaje lub odmawia im prawa do istnienia. Po prostu chrześcijanie powinni znów znaleźć sposobność, by ukazać, że istnieją lepsze sposoby życia i budowania zdrowego społeczeństwa, sposoby, które respektują wolność i dają ludziom moc, by przemieniać otaczającą ich wspólnotę. Muszą też ponownie odnaleźć zagubioną pewność siebie i odwagę. Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której ta współczesna sekularna nietolerancja religijna będzie regularnie i publicznie poddawana konfrontacji. Konieczne jest, by ludzie wierzący bez ogródek nazywali oszustwem to, co w większości krajów Europy promuje niewielka mniejszość posiadająca nieproporcjonalnie duży wpływ w mediach. Jest to jedno z głównych zadań chrześcijan w XXI wieku.

Kardynał George Pell

Tłum. Ewa Kamińska

Tekst ukazał się w kwartalniku FRONDA (nr 60). Zobacz archiwum FRONDY